Выбрать главу

Spojrzał na mnie wrogo. Jego brązowe oczy były prawie niewidoczne pod fałdami skóry, pomarszczonej na całej twarzy.

– Calla ci nie zapłaci, jeśli mnie uderzysz – powiedział prowokacyjnie.

– Będzie to warte swojej ceny.

Spojrzał na mnie z niechęcią, żałując jak cholera, że jest stary i bezsilny. Nie miałam mu tego za złe.

Gdy będę tak stara jak on, pewnie będę czuć się dokładnie tak samo. Ale są pewne rzeczy, z którymi się nie pogodzę.

– O, już dobrze – zgodził się.

Patrzył w kąt pokoju, a nie na mnie, więc podniosłam się i kontynuowałam ścielenie łóżka.

– Znałaś tę zamordowaną dziewczynę, Deedrę? – Tak.

– Była moją prawnuczką. Była tak puszczalska, jak mówią?

– Tak – odpowiedziałam, zanim dotarło do mnie to, co powiedział na początku.

Spojrzałam na niego, zszokowana i zła.

– Za moich czasów była Fannie Dooley – przypomniał sobie Joe C, wykrzywioną dłonią przyklepując resztę włosów.

Pracowicie ignorował mój gniew. Widziałam zdjęcie Joego C. z czasów, gdy miał dwadzieścia parę lat: gęste czarne włosy z przedziałkiem pośrodku i gładkie, wysportowane ciało. Wyszczerzał zdrowe, choć niezupełnie proste zęby. Założył sklep żelazny, w którym pracowali też jego synowie aż do momentu, gdy Joe junior zginął młodo w czasie drugiej wojny światowej. Od tego momentu Joe C. i jego młodszy syn Christopher prowadzili interes. Joe C. Prader pracował ciężko i z żelazną konsekwencją. Fakt, że był stosunkowo bezradny, musiał sprawić, że stał się tak zboczony i wkurzający.

– Fannie Dooley… – podpowiedziałam. Nie miałam zamiaru dać mu satysfakcji, okazując zaskoczenie.

– Fannie była tutejszą niegrzeczną dziewczynką – wyjaśnił. – Zawsze jest taka, prawda? Dziewczyna z dobrego domu, taka, która lubi to robić, ale nie bierze za to pieniędzy.

– Zawsze jest taka?

– W każdym małym miasteczku jest taka jedna albo dwie – zauważył Joe C. – Oczywiście niedobrze jest, gdy to ktoś z twojej rodziny.

– Chyba tak.

W moim liceum, milion lat temu, taką rolę odgrywała Teresa Black. Od tamtego czasu zdążyła przeprowadzić się do Little Rock i wyjść cztery razy za mąż.

– Deedra była twoją prawnuczką? – zapytałam, zaskoczona, że nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tej relacji.

– Tak, kochanie. Zawsze gdy mnie odwiedzała, była wcieleniem słodyczy. Nigdy bym nie zgadł.

– Jesteś okropny – powiedziałam beznamiętnie. – Ktoś kiedyś zepchnie cię z ganku albo walnie w głowę.

– Zawsze będą jakieś niegrzeczne dziewczynki – powiedział, prawie przyjaźnie. – Bez tego skąd grzeczne dziewczynki wiedziałyby, że są grzeczne?

Nie mogłam się zdecydować, czy te słowa były naprawdę głębokie, czy po prostu głupie. Wzruszyłam ramionami i odwróciłam się plecami do tego okropnego starca, który wyznał moim plecom, że zamierzał zrobić się na bóstwo dla swojej dziewczyny.

Gdy skończyłam sprzątać parter starego domu, w którym podłogi nie były zbyt dobrze wypoziomowane, Joe C. i China Belle Lipscott umościli się na dość wygodnych wyściełanych fotelach z wikliny na ganku z przodu domu, każde ze szklanką lemonlady. Mieli właśnie fazę na uwagi typu: „Do czego zmierzą ten świat?” oczywiście przez morderstwo I teedry. Kiedy dorastali, w miasteczku były pusz-(Salskie dziewczyny, ale każdy miał co jeść, każdy znał swoje miejsce, ceny były niskie, i prawie nie było morderstw. Być może czasem jakiegoś czarnego powieszono bez wyroku sądu, może czasem jakaś panna zmarła w wyniku spartaczonej skrobanki i być może było trochę bezprawia, gdy odkryto złoża ropy… Ale Joe C. i China Belle woleli pamiętać swoje dzieciństwo jako raj na ziemi.

Znalazłam dowód (peta z filtrem), że Joe C. znów zaczął popalać. Jednym z moich drobnych zadań było donoszenie Calli, gdy znalazłam ślady papierosów. Joe C. raz czy dwa niemal podpalił dom, zasnąwszy z papierosem w dłoni. Gdy stało się to za drugim razem, był nieprzytomny, a jego materac tlił się – wtedy znalazła go Calla. Kto mógł przemycać mu papierosy? Ktoś, kto chciał, by miał jakąś małą przyjemność z życia, czy ktoś, kto chciał, by umarł jak najszybciej? Wygrzebałam z głębi szafy kubek, którego używał jako popielniczki i zabrałam go do kuchni, żeby umyć.

Zastanawiałam się, czy dom był ubezpieczony na dużą kwotę. Lokalizacja czyniła go cennym, nawet jeśli stan techniczny był taki, że budynek mógł się w każdej chwili zawalić Joemu C. na głowę. Teraz po obu stronach domu otworzono jakieś sklepy, ale gęste krzaki, które go otaczały, sprawiły, że nie było ich widać ani z przodu, ani z tyłu domu. Wzmożony ruch, jaki powodowały (z jednej strony był sklep ze starociami, z drugiej – z ubraniami dla kobiet), sprawiał Joemu C. nieskończoną radość, bo znał wszystkich w miasteczku i o prawie każdej osobie, która przejeżdżała, opowiadał jakąś okropną dykteryjkę.

Gdy odkładałam swoje narzędzia, przyjechała Calla. Często tak ustawiała swój przyjazd, żeby dotrzeć tuż przed moim odjazdem, pewnie po to, by sprawdzić, jak sobie poradziłam, i ulżyć swojej niedoli. Może sądziła, że jeśli nie będzie mnie pilnować, będę się obijać w pracy, zwłaszcza że Joe C. nie był krytyczny wobec mnie (chyba że nie mógł znaleźć innego sposobu, żeby mnie zirytować). Calla była jego dokładnym przeciwieństwem. Przepracowana (przynajmniej we własnym mniemaniu) w biurze miejscowej fabryki materacy, ciągle udręczona, była zdeterminowana, by nie dać się już nigdy więcej oszukać. Z pewnością była kiedyś nastolatką, z pewnością się kiedyś śmiała i umawiała na randki, ale patrząc na tę bladą ciemnowłosą kobietę, trudno było uwierzyć, że nie zawsze była zmartwioną babką w średnim wieku.

– Jak on się dziś miewa? – zapytała przyciszonym głosem.

Ponieważ wchodząc, minęła swojego dziadka, który był w widocznie dobrej formie, nie odpowiedziałam na jej pytanie.

– Znów palił – poskarżyłam niechętnie, bo czułam się jak szpieg.

Z drugiej jednak strony nie chciałam, żeby się spalił.

– Lily, kto mógłby przynosić mu papierosy? – Calla trzasnęła w blat chudą bladą ręką. – Pytałam wszystkich, ale nikt się nie przyznał. A jednak jak na kogoś, kto nie jest w stanie sam dotrzeć do sklepu, Joe C. ma nieograniczony dostęp do rzeczy, których mieć nie powinien!

– Kto go odwiedza?

– No cóż, to skomplikowana rodzinka.

Choć mi nie wydawało się to szczególnie skomplikowane, Calla zaczęła wyjaśniać. Wiedziałam już, że Joe C. miał troje dzieci. Pierwszy był Joe junior, który zginął podczas drugiej wojny światowej, nie doczekawszy się potomstwa. Drugi syn, Christopher, miał Callę, Walkera i Lacey. Byli oni jedynymi żyjącymi wnukami Joego C. Calla nigdy nie wyszła za mąż. Walker mieszkał w Karolinie Północnej i miał trójkę nastoletnich dzieci, a Deedra była córką Lacey z pierwszego małżeństwa.

Ciotka Calli (ostatnie dziecko Joego C), Jessie Lee Prader, wyszła za mąż za Alberta Albee. Jessie Lee i Albert mieli dwójkę dzieci: Alice (która poślubiła niejakiego Jamesa Whitleya z Teksasu, przeprowadziła się tam i miała z nim dwoje dzieci) i Pardona, który był właścicielem Apartamentów Ogrodowych w Shakespeare. Kiedy Pardon zginął, Apartamenty odziedziczyły dzieci Alice Albee Whitley: Becca i Anthony, bo owdowiała Alice zmarła dwa lata wcześniej na raka.

Ostatnim czynnikiem komplikującym była siostra Joego C, Arnita, która była dużo młodsza od brata. Jak to bywało w tamtych czasach, dwójka rodzeństwa Joego C. zmarła przy narodzinach lub w okresie niemowlęcym. Arnita wyszła za mąż za Howella Winthropa i urodził im się Howell Winthrop junior, mój późniejszy (a teraz już były) pracodawca. Tak więc siostra Joego C. była babką mojego młodego przyjaciela Bobo Winthropa, jego brata Howella trzeciego i jego siostry, Amber-Jean.