Выбрать главу

Skulony, osłaniając twarz przed wiatrem, już nie próbowałem stawiać oporu. To rozcierałem ręką twarz, to próbowałem ogrzać dłoń oddechem. Wszystkie siły były podporządkowane jednemu celowi – żeby nie upaść. Jeśli upadnę, zasnę natychmiast i na zawsze.

Zresztą, czy warto się opierać?

Przecież koniec i tak będzie właśnie taki.

Jak głupio… Przecież pokonałem całą odległość, przeszedłem przez koszmarne wzgórza za ich kretyńskimi hydrolakkolitami i zagłębieniami krasu polarnego.

I tylko zboczyłem z kursu… Może dziesięć metrów dalej za kamiennymi ścianami pali się ogień w komiku, a celnik pije grzane wino, z przyjemnością zerkając na szalejącą za oknem śnieżycę.

Wiatr trącił mnie w ramię. Oparłem się rękami o śnieg, nie poddałem się. Wiatr trącił mnie znowu, a potem złapał pod ręce i postawił na nogi.

Wiatr?

Wycharczałem coś, z wysiłkiem wpatrując się w ciemność, ale zamarznięty na rzęsach lód i ciemność wokół nie pozwalały mi nic zobaczyć. Mogłem tylko powłóczyć nogami, pomagając ciągnącemu mnie przez zamieć człowiekowi.

Zresztą, dlaczego właśnie człowiekowi? Może to jakiś tutejszy potwór? W Kimgimie są ośmiornice, a na Janusie mogą być białe niedźwiedzie. Jak w zaprzęgu Świętego Mikołaja… a nie, on ma renifery. Ale nasz Dziadek Mróz mógłby mieć właśnie niedźwiedzie.

Mózg odmawiał mi posłuszeństwa. Z trudem poruszałem nogami, coraz bardziej zapadając się w niebyt.

I ostatnią, najstraszniejszą myślą było: „A jeśli to wszystko mi się śni?”.

* * *

Łyk spirytusu sparzył mi gardło, spłynął ogniem po przełyku. Zatkało mnie, zacząłem się krztusić i uniosłem na łokciach. Oczy łzawiły, nie mogłem zamrugać, zdołałem tylko zrozumieć, że jestem w jakimś pomieszczeniu.

Potem odkryłem, że leżę na grubym szorstkim dywanie, obok walało się moje ubranie. Człowiek, który przed chwilą wlał mi do gardła spirytus, teraz ściągnął ze mnie spodnie. Widziałem tylko zarysy sylwetki, wzrok uparcie nie chciał się zogniskować.

– Dzięki, rodaku – wymruczałem.

– Czemu rodaku?

– A kto inny… – odetchnąłem głębiej -…kto poiłby zamarzniętego człowieka… czystym spirytusem?

– W takim razie rodaczko – usłyszałem i zobaczyłem pochylającą się nade mną dziewczynę.

Była szczupła, ładna i młoda, mogła mieć jakieś dwadzieścia lat. Trochę podobna do Nastii, tylko nie taka ładna. Zawsze mnie dziwiło, jak cienka jest granica między piękną dziewczyną a po prostu ładną. Niby ten sam owal twarzy, kształt oczu czy nosa, a jednak o wszystkim decydują nieuchwytne dla oka milimetry.

I właśnie ta subtelna granica między ładną buzią a prawdziwą pięknością pozwala kobietom czynić cuda za pomocą kilku gramów kosmetyków.

Przez jakiś czas dziewczyna bacznie oglądała moją twarz, w końcu skinęła z zadowoleniem głową.

– Uszy chyba nie odpadną. Zdoła pan iść? Niedaleko?

– Oczywiście! – powiedziałem z przesadną dziarskością i spróbowałem wstać.

Dziewczyna podsunęła mi ramię – cóż, szczupła budowa, nie przeszkadzała funkcyjnemu płci żeńskiej dysponować siłą Iwana Poddubnego.

Rzeczywiście, nie musiałem iść daleko – tylko do łazienki. Jedno piętro i krótki korytarz. Po drodze cały czas próbowałem powstrzymać torsje – spirytus kłębił się w moim żołądku, jakby przemieniał się tam w garść żrącego klajstru. Piłem spirytus tylko dwa razy w życiu – raz, gdy jako nastolatek jechałem z ojcem na polowanie (tak jest, prawdziwe rosyjskie polowanie, którego celem nie było bynajmniej mordowanie nieszczęsnych zwierząt). Ale wtedy dostałem tylko odrobinę na rozgrzewkę, po jesiennej kąpieli w zimnej rzece. Drugi raz piłem spirytus już jako dorosły człowiek. W nocy, gdy wypiliśmy z przyjaciółmi butelkę wódki, uznaliśmy, że należałoby pociągnąć to dalej, ale nie chciało nam się iść do nocnego i w całodobowej aptece pod domem kupiliśmy kilka butelek płynu antyseptycznego (dziesięć rubli sztuka). Był to straszliwy, ale jak sądziliśmy, czysty spirytus etylowy, pociecha moskiewskich pijaków. Co najśmieszniejsze, jako popitkę kupiliśmy w tej samej aptece wodę „Perier” oraz jakieś lecznicze niemieckie soki warzywne. Zarówno woda, jak i soki były znacznie droższe niż wódka, jednak albo spirytus nie był tak czysty, jak myśleliśmy, albo lecznicze soki nie zniosły tej drwiny i stworzyły ze spirytusem trujące związki, w każdym razie następnego dnia rano miałem tak potwornego kaca, że poprzysiągłem sobie już nigdy więcej nie pić spirytusu.

Łazienka była urządzona z nieprawdopodobnym przepychem. Nawet teraz, półżywy i mało przytomny, mamrotałem coś z zachwytem – marmurowe ściany, lampy z brązu, wielka, okrągła wanna w podłodze, już wypełniona gorącą wodą i buchająca parą.

– Ściągaj slipy i wchodź do wody – poleciła dziewczyna. – Ja zaraz przyjdę.

Nie czułem się skrępowany, choć miałem smutne przeczucie, że tak użytkowa nagość zniszczy samą nadzieję na jakiekolwiek romantyczne stosunki w przyszłości. Jaka dziewczyna zakochałaby się w chłopaku, który grzał odmrożony tyłek w jej wannie?

Chociaż, z jakiej niby racji robię sobie jakieś plany w stosunku do tej celniczki? Przecież to funkcyjna, a ja jestem zbiegłym przestępcą. Będę miał szczęście, jeśli mnie nie wyda.

Wszedłem do gorącej wody, jęknąłem z zadowolenia i wyciągnąłem się na całą długość – rozmiar wanny na to pozwalał. Po wodzie pływał mały hermetyczny pilot. Na drodze eksperymentów włączyłem i wyłączyłem podświetlenie (nie miałem ochoty na intymny nastrój), potem włączyłem hydromasaż – z dna wanny sunęły w górę nitki bąbelków. Nie dlatego, że nagle poczułem pociąg do komfortu, po prostu w mętnej bulgoczącej wodzie czułem się trochę pewniej.

Dziewczyna wróciła kilka minut później – z wielkim kubkiem herbaty w ręku. Skinąłem z wdzięcznością głową, upiłem kilka łyków. Herbata była gorąca i chyba osłodzona miodem. Podobno gorąca herbata zabija wszelkie lecznicze właściwości miodu, ale co tam.

– To jak się nazywasz, rodaku? – zapytała dziewczyna, siadając przy wannie. Miała na sobie znoszone dżinsy, za dużą koszulę w kratę i bose stopy. W filmach takie dziewczyny czekają na rancho na dzielnego kowboja.

– Kirył – odpowiedziałem szczerze.

– Rzadkie masz imię, rodaku – skomentowała z ironią.

– A ty jak się nazywasz? – spytałem podejrzliwie.

– Marta.

Wzruszyłem ramionami.

– Imię jak imię.

– A co, w Rosji jest takie imię? – zdumiała się Marta.

– Pewnie, chociaż niezbyt często spotykane. To ty nie jesteś Rosjanką?

– Jestem Polką! – Moja sugestia została odrzucona niemal z gniewem.

– Aha. – Skinąłem głową. – Powinienem był się domyślić. Prócz Rosjan i Ukraińców tylko Polacy mogą wlewać człowiekowi spirytus do ust.

– Nie powiem, żeby to podobieństwo mnie cieszyło – odparła kwaśno Marta. – Masz czucie w palcach? Czujesz ukłucia?

Poruszyłem palcami rąk, potem nóg i skinąłem głową.

– W porządku. Zdaje się, że będę żył. Dzięki, że przyprowadziłaś mnie do wieży.

– Nie przyprowadzałam cię. – Marta wyjęła z kieszeni koszuli pomiętą paczkę papierosów i zapalniczkę. – Sam przyszedłeś.

Przypaliła od razu dwa papierosy – i znów było w tym coś filmowego, nieprawdziwego. Wiele razy widziałem takie sceny na starych hollywoodzkich filmach, ale w życiu nigdy. Jednego papierosa bez pytania włożyła mi do ust – zaciągnąłem się z rozkoszą, ostatni raz paliłem w Charkowie.

Tytoń był mocny. Zerknąłem na paczkę: papierosy były nieznane, polskie, najwyraźniej niedrogie.

I wtedy do mnie dotarło.