Skansen, z jego ciepłym morzem i bezkresnymi lasami, czystym powietrzem i rozgwieżdżonym niebem…
Antyk – ożywiona utopia…
Światy, światy, światy… Cały Wachlarz światów rozpostarty przede mną…
– Pewnie, że mi się podobało – powiedziałem. – Gdyby… gdyby nie zabili Nastii…
– Nie doceniłem Iwanowej – powiedział gorzko Kotia. – To moja wina. Udało wam się wszystkich wkurzyć, ale… – Pokręcił głową. – Nie mówmy o tym, Kiryle. Nic nie wróci życia dziewczynie. Lepiej pokażmy im, gdzie raki zimują!
Spojrzałem mu prosto w oczy, Kotia nie odwrócił wzroku.
– Pokażmy – zgodziłem się. – I sprawmy, żeby ten świat stał się lepszy. Chociaż ten… jeśli nie da się wszystkich i od razu.
8.
Jak sprawić, żeby świat stał się lepszy? Każdy rozumie to po swojemu. Ale wszyscy ludzie wiedzą i rozumieją, że w tym lepszym świecie nie będą musieli pracować, że będzie ich kochać i chronić cała ogromna szczęśliwi Ziemia.
Niestety, każdy widzi inaczej swoją drogę do zbudowania tego wspaniałego społeczeństwa. I jeśli się zastanowić, to wysiłki filozofów czy socjologów nie stworzyły nic bardziej zdolnego do życia niż klasyczna utopia – gdzie nawet najskromniejszy chłop miałby co najmniej trzech niewolników.
Ludzkości po prostu brakuje dwunożnych bydląt. Zmienianie w niewolników swoich bliźnich stało się niemodne, a jeszcze nie nauczyliśmy się produkować robotów ze śrubek czy białka. Ale gdy tylko się nauczymy, będziemy ją mieli. Będziemy mieli utopię. Tę, której godna jest ludzkość.
Nie zdołałem zrozumieć, jaki był charakter relacji między Kotią i mnichami klasztoru buddyjskiego, za kogo oni go uważali i dlaczego mu służyli. W każdym razie rano znalazłem moje ubranie idealnie czyste i wyprasowane, a gdy wyszedłem z małego pokoiku, w którym spałem, do „angielskiej” sali, już czekało śniadanie – zupełnie niepasujące do buddyjskiej religii: omlet, kiełbasa, parówki.
– Do czegoś ty doprowadził mnichów – wymruczałem, patrząc na Kotię, który pałaszował parówki obficie polane keczupem.
Był ubrany tak, jakby zszedł na śniadanie w jakimś eleganckim hotelu – spodnie, marynarka, biała koszula. Brakowało tylko krawata.
– O, gdybyś wiedział, ile mnie to kosztowało! – odparł z dumą Kotia. – Na obiad ugotują mi kurę!
– Żywcem? – zapytałem, nakładając sobie omlet, zimny, ale z wyglądu apetyczny.
Kotia się zaśmiał.
– Illan jeszcze śpi – oznajmił, choć nie pytałem. – Chcesz poczekać, aż wstanie, czy wyruszysz wcześniej?
– Zjem i wyruszę – powiedziałem, zerkając na małe okienko, za którym był szary, chłodny świt i podświetlone różowym światłem słońca szczyty gór. Aż chciało się czytać Rericha i Bławatską.
– Przerzucę cię do Moskwy – rzekł Kotia. – Dobrze? Stamtąd są trzy dogodne przejścia do Oryzyłtanu. Tam znajdziesz Andriuszkę. – Położył przede mną kopertę. – Tu jest list do niego, możesz przeczytać, nie zakleiłem.
Wziąłem kopertę – starą, ze znaczkiem „Poczta ZSRR” – i schowałem do kieszeni, a Kotia mówił dalej:
– W liście proszę Andriuszę, żeby zorganizował ci bezpieczne przejście do Opoki i kontakt z kimś z ich władz, nieoficjalnie oczywiście. To sprawdzona droga, nie raz już tak załatwiano różne sprawy.
– A ja myślałem, że z fanatykami religijnymi nie da się nic załatwić.
– Kirył, daj spokój! Fanatycy latają i wykonują rozkazy, a władze zawsze są całkiem do rzeczy. Jestem pewien, że jeśli możemy zmierzyć się z Arkanem, to oni też szybko zdecydują się na negocjacje.
– I co ja mam tam mówić? Prosić o pomoc? – spytałem, dłubiąc widelcem w omlecie, który jednak był niesmaczny.
– Tak… Ze jesteś funkcyjnym, który zerwał ze swoją funkcją. Ze masz znajomego kuratora i właśnie jego, to znaczy mnie, przekonałeś do tego, żeby wystąpić przeciwko Arkanowi. Opowiedziałeś o swojej wizycie tutaj, o złej akuszerce Iwanowej. Ja się przejąłem i teraz jesteśmy gotowi wystąpić przeciwko Arkanowi. Musimy się tylko dowiedzieć, w jaki sposób ludzie stają się funkcyjnymi.
– Albo jak zrobić z funkcyjnych zwykłych ludzi.
Kotia się uśmiechnął.
– No właśnie. I jeszcze wykrywać obcych oraz zamykać przejścia między światami. Dużo roboty, ale jesteśmy gotowi przyjąć delegację z Opoki, zapewnić jej tutaj transport i pieniądze.
– Zwariują w naszym świecie – powiedziałem.
– Niewykluczone – odparł wesoło Kotia. – Ale mogą się też przemóc, pomodlić i zaadaptować.
– I co, tak od razu dadzą mi odpowiedź?
– Nie przypuszczam. – Kotia pokręcił głową. – Biurokraci są wszędzie, tam również. Po przedstawieniu naszego stanowiska wracaj do Oryzyłtanu. Pomieszkaj u Andriuszy, to gościnny człowiek, albo jedź do Moskwy. Szczerze powiedziawszy, nie wiem, gdzie będzie spokojniej.
– A jak skontaktuję się z tobą?
– Poczuję, gdy zjawisz się w naszym świecie – odparł Kotia. – Ale na wszelki wypadek… jeśli nagle stracę tę zdolność…
Wyjął z kieszeni czarny skórzany wizytownik, przedmiot absolutnie niewyobrażalny u dawnego Kotii, i podał mi srebrzysty prostokącik.
Był na nim tylko numer. Bardzo długi.
– Satelitarny – wyjaśnił Kotia. – Cóż począć, nie ma sensu odżegnywać się od techniki.
– Aha. – Schowałem wizytówkę. – Super.
Kotia i telefon satelitarny – to też było dziwne. Jeszcze dziwniejsze niż jego stanowisko kuratora funkcyjnych na naszej Ziemi.
– Ja też nie będę tu siedzieć z założonymi rękami – wyjaśnił Kotia. – Mam umówioną rozmowę z jednym politykiem.
– Z Dimą? – błysnąłem erudycją.
Kotia się roześmiał.
– Mówisz jak człowiek, który poznał jednego Chińczyka i przy spotkaniu z drugim mówi: „Poznałem pana Suń Wynia, nie zna go pan czasem?”. Nie, Kiryle. To poważniejsze spotkanie. Z Piotrem Piotrowiczem… jeśli to imię coś ci mówi.
– Pozdrów ode mnie jego referenta Saszę – odparłem. Kotię zatkało, teraz patrzył na mnie z nieukrywanym zdumieniem.
– Oho… I kiedy zdążyłeś… Zresztą, nieważne. Może umiesz jeszcze wiązać krawat?
Wyjął z kieszeni marynarki zwinięty jedwabny krawat – złocisty, z ledwie widocznymi fioletowymi rybkami, najwyraźniej drogi.
– Umiem – odparłem. – Wiązałem ojcu… zawsze albo matkę prosił, żeby mu zawiązała krawat, albo mnie.
– A ja nigdy się nie nauczyłem.
W milczeniu założyłem krawat na własną szyję i zawiązałem prosty węzeł.
– Dzięki – powiedział Kotia, biorąc ode mnie krawat. – Weź kurtkę, w samej koszuli sobie po Moskwie nie pobiegasz. W wewnętrznej kieszeni są pieniądze.
Kurtka leżała na ławie pod ścianą. Nie wyglądała na ciepłą, była raczej wielosezonowa, z grubego szarego materiału, zapinana na guziki. Ale chyba nie będę dużo biegał po Moskwie.
– Tak… do kogo cię tu przerzucić? – zastanawiał się na głos Kostia. – Żeby człowiek nic o tobie nie wiedział…
– Funkcyjny miałby nie wiedzieć? – spytałem z powątpiewaniem. – Myślisz, że to możliwe? Chyba wszyscy czytają „Funkcję cotygodniową”?
– Nie. Są tacy, którzy świadomie odsuwają się od życia funkcyjnych, zabawiają w człowieka. Są tacy, którzy zobojętnieli, żyjąc kolejną setkę lat, i pogrążyli się w swoich pasjach – zbieraniu znaczków z orchideami, hodowli rzadkich rybek akwariowych, wyszywaniu krzyżykami portretów wielkich pisarzy. A są też funkcyjni analfabeci.
– Analfabeci? – zachwyciłem się.
– Tak. Ale to głównie w Afryce i Azji, a ciebie przerzucę do Oryzyłtanu przez Moskwę. – Kotia zastanawiał się nad czymś, marszcząc czoło. – Daniła cię przerzuci, ale pozna. Anna może nie poznać, ale… O, za to Nikolka nie pozna na pewno!