– Kapralu, pokażcie gościowi, jak pracują nasze puszyste maluchy.
Dziewczyna skinęła głową, oddała swoją zabawną (jeśli nie zwracało się uwagi na ostry grot w kształcie liścia) pikę koleżance. Podeszła do mnie i wyciągnęła rękę.
– Poproszę o pańską kurtkę.
Miała zmysłowy głos, idealny do wyznań miłosnych.
Wzruszyłem ramionami i zdjąłem kurtkę. Było ciepło.
– Zależy panu na niej? – zapytała dziewczyna.
– Nie, nie za bardzo
– To dobrze.
Dziewczyna zakołysała kurtką w ręku – piesek przy jej nogach bacznie śledził każdy ruch – a potem zakomenderowała:
– Zabij.
I podrzuciła kurtkę.
Pies jakby rozciągnął się na bruku, a potem wzbił w powietrze. Być może do takiego skoku zdolny byłby kot, bardzo silny, zaprawiony w bojach podwórkowy kot, ale i to nie sądzę. Pies dorwał kurtkę na wysokości dwóch metrów. Razem z nią runął w dół, po czym, kłapiący szczękami, warczący, rozjuszony kłębek sierści potoczył się po ziemi. Strzępy materiału leciały na wszystkie strony. Kiedyś widziałem coś takiego, gdy dozorca, kosząc trawnik starą kosiarką, najechał na jakąś szmatę. Po dziesięciu sekundach piesek odskoczył od kurtki – choć teraz podartej na pasy szmaty nie nazwałby kurtką nawet niezbyt wymagający bezdomny.
– Matko kochana – powiedziałem tylko.
Piesek szczeknął i podbiegł do swojej pani. Ta pogłaskała go (nie odrywając ode mnie wzroku), a potem wyjęła ze swoich błazeńskich spodni kostkę cukru i podała psu.
– Jeśli nie odciągnie się go od wroga, przegryza kręgosłup w dziesięć-piętnaście sekund – powiedział Marko. – Jeśli szyja jest czymś chroniona, skupia się na twarzy.
– Co wy… jak to zrobiliście?… – wyszeptałem.
Lubię psy. Mam skye teriera Keszju, który teraz gości u rodziców. Pewnie, że psy to nie zabawki, nawet w tych najmniejszych płynie krew wilków, pewnie, że umieją walczyć, broniąc siebie czy swojego pana. Ale są psy-bojownicy, psy-myśliwi i psy-przyjaciele. Bojowy york to taki sam absurd jak… jak zakonnica specnazowiec?
– Hodowano je w klasztorze w Yorku, gdzie nasi dzielni gwardziści uczą się bronić konklawe – wyjaśnił Marko, przyglądając mi się z zainteresowaniem. – Prawdziwe dobro nie powinno pozostawać bezbronne, prawda?
– Prawda – powiedziałem. – To znaczy, zawsze tak myślałem. Ale… przecież one są takie miłe…
– Dziewczęta?
– Psy. Chociaż… dziewczęta również… – Zmieszałem się.
– Nadal są miłe. Można je pogłaskać, nie ugryzą… bez rozkazu.
– A dziewczęta?
Kapral uśmiechnęła się i odpowiedziała:
– Tego nie wiem. Ale nie radzę próbować.
Marko się zaśmiał
– Chodźmy, Kirye. Mam nadzieję, że to małe przedstawienie nie wprawiło pana w zakłopotanie? Nasi przyjaciele absolutnie nie muszą się niczego bać. A przecież pan jest przyjacielem?
– O, tak! – odparłem, patrząc na psa. – Bez wątpienia!
10.
Są ludzie, którzy potrafią prosić. Po pierwsze, to zawodowi żebracy – nie te przygarbione staruszki, wyciągające rękę po jałmużnę przed jakimś sklepem, lecz ci, dla których żebranie jest zawodem, zajmujący stanowiska przed cerkwiami i cmentarzami, w parku między spacerującymi ludźmi i obok restauracji, w których podchmieleni kawalerowie nie omieszkają zaimponować swojej damie. Po drugie, to urodzeni miłośnicy wiszenia komuś na karku. Wszyscy ich znamy, czasem nawet się z nimi przyjaźnimy: odpisujący zadania domowe w szkole („Zrobiłeś matmę?”), opuszczający zajęcia na studiach („Kryj mnie, dobra?”), spóźniający się do pracy („Powiedz szefowi, że tyram od rana”), zapraszający nas na działkę („Skopiemy ogródek, a potem szaszłyk i piwo, co?”). A my, choć krzywimy się wzgardliwie, to jednak rzucamy pieniądze tym pierwszym, klniemy w duchu i pomagamy tym drugim. A jednak zawsze mamy możliwość odwrócić się od żebraka albo odmówić zbyt natrętnemu koledze.
Jest też trzecia kategoria profesjonalistów – najgorsza, przed którą nie można się skryć.
To politycy.
„Naród musi poprzeć naszą partię!”.
„Emeryci muszą mocniej zacisnąć pasa!”.
„Górnicy muszą zrozumieć naszą sytuację!”.
„Partnerzy muszą brać pod uwagę nasze interesy!”.
„Przedsiębiorcy muszą pomyśleć o interesach państwa!”.
I nikomu nie udaje się uchylić od tych próśb. Naród popiera, emeryci zaciskają pasa, górnicy rozumieją, partnerzy biorą pod uwagę, a przedsiębiorcy myślą.
Dlatego że te prośby mają siłę rozkazu. To prośba leniwego żebraka z pistoletem w ręku.
Nigdy nie byłem żebrakiem, nie umiałem spisywać i olewałem politykę. A teraz miałem wystąpić w roli proszącego, i to jednocześnie w różnych postaciach – jako żebrak proszący o jałmużnę, jako przyjaciel potrzebujący pomocy i jako polityk, które chce zawrzeć korzystne porozumienie.
A przecież to… to zupełnie nie moje!
Tylko co mogłem zrobić?
Moją jedyną szansą uwolnienia się od bacznej uwagi mieszkańców Arkanu i obronienia swego prawa do bycia sobą było przekonanie władców Opoki do udzielenia nam pomocy. I to altruistycznej, bez przemieniania naszej Ziemi, naszego zacofanego Demosa w kolejny świat scholastycznej teokracji. Dlatego że dziewczęta-gwardziści i psy-zabójcy nie pasowały do mojej wizji szczęśliwego społeczeństwa.
Nigdy nie byłem w Rzymie i moje wyobrażenie o Watykanie ograniczało się do jakiegoś głupawego filmu, w którym łajdacy próbowali wysadzić w powietrze „serce” Kościoła katolickiego bombą z antymaterii. Dlatego też nie mogłem stwierdzić, czy siedziba konklawe przypomina siedzibę papieża. Ale jakieś podobieństwo zapewne było – wiele rzeczy w światach Wachlarza pozostawało niezmienionych, nawet, jeśli drogi tych światów rozeszły się dawno temu.
Ogromna katedra przypominała bazylikę Świętego Piotra… chyba. Ale widziałem ją jedynie przelotnie, gdy wsadzano mnie do dużej, zamykanej karety, w której jechałem teraz w towarzystwie dwóch dziewcząt w mundurach z halucynacji Michała Anioła, dwóch przemiłych terierów z koszmarów Boscha i przedstawiciela konklawe, Marko.
– Bardzo się cieszę, że przybył pan do nas w czasie mojego dyżuru – oznajmił dobrodusznie Marko. – Widzi pan, niezbyt często kontaktujemy się z funkcyjnymi. Od pięciu lat służę w ochronie cła i zaledwie dziesięć razy rozmawiałem z Andriejem, z całą pewnością nie więcej.
– Nie lubi pan funkcyjnych?
– A pan?
– Nie za bardzo – wyznałem. – Zrobiono ze mnie funkcyjnego wbrew mojej woli. A potem zamordowano moją dziewczynę, prześladowano mnie. Ale to moje prywatne problemy. Wy pewnie macie inne podstawy do antypatii?
– Oczywiście. Bardzo praktyczne, czyli religijne. – Marko zamyślił się na chwilę. – Zapewne wyobraża pan sobie, że jesteśmy fanatykami religijnymi, którzy wzięli funkcyjnych za diabłów?
– Cóż… – Speszyłem się.
– Zapewne tak pan właśnie myślał. Ale myli się pan. Jesteśmy ludźmi rozsądnymi i tolerancyjnymi. Owszem, święta wiara chrześcijańska stanowi podstawę naszego społeczeństwa, łączy wszystkie państwa, tworząc swego rodzaju… – pstryknął palcami – supermocarstwo. Ideologiczne supermocarstwo.
– A ja myślałem, że macie jedno państwo na całą planetę.
– Skądże! To niezbyt rozumne i dość niewygodne w sferze rządzenia. Jak można siłą związać ze sobą sprzeczne interesy gospodarcze, różnicę kultur, zwyczajów, mentalności? Zjednoczone imperium, Królestwo Boże na Ziemi może powstać jedynie stopniowo, w drodze ewolucji, w miarę łagodzenia obyczajów, niwelowania trudności życiowych, zacierania języków i podziałów narodowych. Owszem, taki jest nasz ideał, ale bardzo odległy. Zadziwię pana, ale mamy tu wolność sumienia.