– Tak? – Byłem naprawdę zdziwiony.
– Oczywiście. Wielu Arabów i Azjatów wyznaje mahometanizm, Judejczycy trwają w swojej wierze, Słowianie… Właśnie, przecież jest pan Słowianinem? Spierają się z konklawe w kwestii całego szeregu obrzędów i mają nawet swoich, nieuznawanych przez inne narody świętych. Są też, nie boję się tego słowa, ateiści, bezbożnicy. Tak, problemów i komplikacji nie brakuje. Czasem dochodzi nawet do wojen, również między braćmi w Chrystusie.
– Wobec tego będzie nam łatwiej dojść do porozumienia – powiedziałem. – Wydawało mi się, że tu u was jest znacznie surowiej. W takim razie, dlaczego nie lubicie funkcyjnych? Bo narzucają wam swoją wolę?
– To nie stanowi problemu. – Marko się uśmiechnął. – Niechby spróbowali nam coś narzucić… Spór jest nieuchronnym warunkiem rozwoju. Nie, Kiryle. Oburza i obraża nas to, że funkcyjni zatracili swoją boską naturę. Zrezygnowali z tego, co otrzymali od Boga, i zwrócili się ku temu, co idzie od szatana. Nie w dosłownym sensie tego słowa, oczywiście, choć od zjawiających się funkcyjnych wyraźnie zalatuje siarką.
I znów się uśmiechnął. Co za postępowy kapłan! Przez cały czas daje do zrozumienia, że nie należy traktować jego słów zbyt dosłownie.
– Ale przecież wy sami eksperymentujecie z biotechnologiami, zmieniacie zwierzęta…
– Zwierzęta, Kiryle. Wyłącznie zwierzęta. One nie zostały stworzone na wzór i podobieństwo boże, dlatego człowiek ma prawo je ulepszać, spełniając wolę Stwórcy.
– Aha. Więc cały problem polega na tym, że funkcyjni stali się… nadludźmi?
– Nieludźmi! – Marko uniósł palec. – I to już nie jest wola boża. Pomiędzy darami Boga i pokusami diabła jest jedna wyraźna różnica. Cuda Pana nie są niczym ograniczone, albowiem Jego siły są bezgraniczne. Jeśli święty człowiek potrafi uzdrawiać, to zdoła zrobić to w każdej chwili. Albo nie zdoła, jeśli taka będzie wola boża. Pokusy diabła są mechanistyczne. Istnieje wyraźna granica, są mechaniczne zakazy i reguły: jeśli uzdrawiać, to tylko pięciu dziennie albo wyłącznie podczas pełni księżyca albo po dokonaniu określonego rytuału.
– Smycz – powiedziałem. – Smycz funkcyjnych, która przywiązuje ich do funkcji.
– Otóż to! – zawołał radośnie Marko. – To właśnie jest oznaka diabła. Nieczysty nie jest w stanie dawać bez ograniczeń, jego prezenty – to słowo zostało wypowiedziane z nieukrywaną pogardą – mają ścisłe ramy, jego hojność jest ograniczona, jego możliwości odmierzone. Diabeł jest potężny, ale jego potęga ma swoje granice. Rzecz jasna, funkcyjni nie są siłą nieczystą, jedynie ludźmi. Byłymi ludźmi, zbrukanymi siłą nieczystą.
Po chwili milczenia zapytałem:
– Naprawdę wierzy pan w diabła?
– Jak mógłbym wierzyć w Boga i nie wierzyć w diabła? – odpowiedział pytaniem Marko.
Bojowy york po mojej prawej stronie szczeknął dźwięcznie. Zapewne na swój sposób zrugał knowania szatana.
Nie odezwałem się.
Opoka nie wydawała mi się już tak przerażająca, jak na początku. I zarazem uświadomiłem sobie, że osiągnięcie porozumienia nie będzie łatwe. Gdy oprócz dwóch stron w negocjacjach bierze udział niewidzialny Bóg i diabeł, to negocjacje mogą być bardzo trudne.
W świecie, w którym wszystkich przybyszów z innych planet uważano za mimowolnych pomocników diabła (dobrze, że nie za samych biesów!) mnie traktowano nad wyraz serdecznie. Po półgodzinnej jeździe w karecie wysiedliśmy w podwórku-studni. Ściany domu oplatała winorośl, w małej altance szemrała fontanna. Na podwórko wychodziły okna i balkony piętrowego budynku – przytulnego, słonecznego, z trawą wyrastającą w szczelinach między kamieniami. Wokół panowała cisza, jakby miasto zostało gdzieś w oddali, było słychać tylko grające cykady. Poinformowano mnie, że ten budynek będzie moją rezydencją na czas pobytu w Opoce, zapytano, czy nie przestrzegam czasem postu, a jeśli nie, to czy życzę sobie zjeść obiad. Dziewczęta-ochroniarze zostały na parterze.
Marko pożegnał się z wyraźnym żalem – musiał wrócić na dyżur przy cle. Wszedłem na pierwsze piętro i zaciekawiony zwiedziłem przeznaczone dla mnie pokoje.
Wszystkie okna, tak jak podejrzewałem, wychodziły na wewnętrzne podwórko – cokolwiek by o niej powiedzieć, rezydencja przypominała komfortowe więzienie. Ale mimo to w środku było bardzo przyjemnie – przestronne pokoje, stary parkiet na podłodze, jasna boazeria na ścianach, kilka obrazów: martwa natura i idylliczne pejzaże. Na piętrze znajdowały się trzy sypialnie (można by tu pomieścić niewielką delegację), trzy łazienki: dwie małe i jedna ogromna, z wielką marmurową wanną i prysznicem niezwykłej konstrukcji – woda spadała na głowę kaskadą z szerokiego brązowego lejka. Był również salon z fotelami i stolikami, palarnia (nie spodziewałem się, że w Opoce palą, i byłem przyjemnie zaskoczony pudełkiem cygar i kilkoma paczkami papierosów bez filtra) oraz nieduża biblioteka.
I właśnie biblioteka wywarła na mnie największe wrażenie. Wydawało mi się, że książki zostały starannie dobrane, tak, żeby nie dać gościom zbyt wielu informacji. A jednak coś niecoś się przedarło i wprawiło mnie w osłupienie.
Na przykład, bardzo szanowanym autorem (sądząc po tym, jak elegancko zostały wydane jego dzieła) był tutaj Wolter. Wielotomowe wydanie w oprawie z brązowej skóry ozdobiono złotym napisem: „Trzeba uprawiać nasz ogród” oraz rysunkiem krzyża oplecionego winoroślą.
Na naszej Ziemi tego błyskotliwego wolnomyśliciela raczej nikt nie zaliczyłby do przyjaciół Kościoła. Mój ojciec bardzo go cenił, a ja czytałem jedynie Dziewicę Orleańską, a i to jako nastolatek, skuszony słowem „dziewica” i obfitością rubasznych sprośności. Pamiętam, że każdy w tym utworze marzył o tym, żeby posiąść dzielną Joannę d’Arc – od złego Hermafrodyty po jej własnego osła. Przekartkowałem miejscowy wariant Dziewicy Orleańskiej i zrozumiałem, że to zupełnie inna książka. Taką mógłby napisać Tolkien – heroiczny epos wierszem, z całą pewnością nie satyra.
Kilka książek znałem jedynie z tytułu, ale byłem głęboko przekonany, że chociaż nasz Wolter napisał Memnon czyli mądrość ludzka, to na pewno nie miała ona drugiej części pod tytułem Achilles czyli głupota ludzka.
Znalazłem Dickensa, Swifta, Hugo i Dostojewskiego. Wprawdzie nie jestem miłośnikiem klasyki, ale wydaje mi się, że Guliwer odbył cztery podróże, a nie siedem; w każdym razie o „Podróży do Dagomy”, „Podróży do kraju Kjenk” i „Podróży do Gargenlogu” nic nie słyszałem.
Podobnie jak Dostojewski napisał Biesy, ale przecież nie on jest autorem Aniołów i demonów?
Narzucający się wniosek był mimo wszystko pozytywny: w Opoce znani mi pisarze pisali inne książki, ale było ich więcej.
Całą półkę zajmowały książki dla dzieci, jakby się spodziewano, że będą tu gościć rodziny z dziećmi. Pinokio wydał mi się bardzo podobny do oryginału, ale już Czarnoksiężnik z krainy Oz bynajmniej nie opiewał przygód w zaczarowanej krainie, raczej przestrzegał przed kontaktami z obcymi z innych wymiarów. Zresztą, czemu tu się dziwić?
Zacząłem szukać Harry’ego Pottera – strasznie byłem ciekaw, jak w tym świecie wygląda historia chłopca-czarodzieja. Jednak najwyraźniej różnice w historii zaszły bardzo daleko – może pani Rowling w ogóle się tu nie pojawiła, a może była szczęśliwą wielodzietną gospodynią domową. Albo w ich kawiarniach nie używano papierowych serwetek.
Z pewnym żalem opuściłem bibliotekę, biorąc jedynie tomik aforyzmów Montaigne’a. Gdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie przerwać lekturę, najlepiej wziąć coś krótkiego. Zapaliłem papierosa (tytoń był nadspodziewanie lekki) i zacząłem czytać. Ciekawe, obserwują mnie czy nie? Technika stoi tu na dość niskim poziomie, ale prawdziwym mistrzom wystarczały dziurki w ścianach, lustra i inteligentnie zainstalowane rury.