Właśnie delektowałem się zdaniem: „Nie można prowadzić szczerej i rzetelnej dysputy z głupcem”, gdy do palarni ktoś wszedł.
– Niech Bóg cię chroni, przyjacielu.
Wstałem, odkładając książkę i jednocześnie gasząc papierosa. W palarni zjawił się (z tyłu mignęły i od razu zniknęły pstrokate mundury) starszawy człowiek w czerwonym płaszczu i takiej samej piusce – pomarszczona, gładko ogolona twarz, siwe włosy i tylko oczy błyszczą jak u młodzieńca.
Czyżby kardynał?
Trzymał na rękach drzemiącego spokojnie teriera. Twarz mężczyzny była inteligentna, mądra… Cóż, na takich stanowiskach nie ma głupców.
– Ekscelencjo – wypaliłem niespodziewanie dla samego siebie, wspominając może książkę, a może film o trzech muszkieterach i ich gaskońskim przyjacielu, i skłoniłem się niezgrabnie.
Kardynał popatrzył na mnie badawczo, w końcu skinął głową.
– Tak, masz rację. Moje imię brzmi Rudolf i jestem jednym z kardynałów konklawe. Pokój tobie, Kiryle z Demosu. Przyszedłeś do nas okrężną drogą, jesteś wystraszony i nieprzywykły do swojej misji. Ale przepełnia cię pragnienie doprowadzenia jej do końca… a to znaczy, że uważasz ją za ważną. Siadaj.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Parząc sobie palce, przydusiłem uparcie dymiący się niedopałek.
– Możesz palić. – Kardynał się uśmiechnął. – Lepiej, żebyś palił i czuł spokój, niż denerwował się, walcząc z nałogiem. Jeśli Pan stworzył tytoń, to widocznie zrobił to w jakimś celu.
– Przybywam z posłaniem z Ziemi-dwa – oznajmiłem. – Z Demosu, jak się ją również nazywa.
– Kogo reprezentujesz? – spytał spokojnie Rudolf.
– Tak naprawdę tylko siebie i mojego przyjaciela.
– Kim jest twój przyjaciel?
– To kurator naszej Ziemi.
Palce kardynała, do tej pory gładzące sierść yorka, drgnęły i znieruchomiały.
– Ciekawe – powiedział kardynał. – Szalenie ciekawe. Bardzo jesteś ograniczony czasowo?
– Wszyscy jesteśmy ograniczeni – odparłem. – Ale zawsze jest czas na opowieść.
– W takim razie zacznij od samego początku – rzekł Rudolf. – Zacznij od siebie.
– Nazywam się Kirył… Kirył Maksimow. Mieszkałem w Moskwie, w Rosji, to stolica naszego kraju… zresztą, nieważne. Chodziłem do szkoły, potem studiowałem w MAI, to wydział lotniczy. Mamy takie maszyny, samoloty, one latają w powietrzu…
– Wiemy, jak wygląda twój świat – przerwał kardynał. – Opowiadaj, a jeśli czegoś nie zrozumiem, sam poproszę o wyjaśnienia.
– No więc studiowałem, a potem zrezygnowałem… przestało mnie interesować… to znaczy, nadal mnie interesowało, ale pomyślałem, że to nie ma przyszłości. Zacząłem pracować w firmie komputerowej… szczerze mówiąc, jako sprzedawca.
– To godna praca, jak każda, która jest uczciwa – rzekł poważnie kardynał.
– Mieszkałem sam. Miałem dziewczynę, ale się pokłóciliśmy. Pewnego dnia wróciłem do domu i zobaczyłem, że drzwi mojego mieszkania są otwarte.
Powoli się uspokajałem. Może dlatego, że mój dziwny rozmówca (jeśli często zdarza wam się rozmawiać z kardynałami z innej planety, to cofam słowo „dziwny”) potrafił słuchać. To ważna umiejętność u polityków i kapłanów, a on był jednym i drugim.
Opowiadałem, jak zostałem wykasowany z naszej rzeczywistości, jak stałem się celnikiem, jak odwiedzałem inne światy. I jak potem postanowiłem dotrzeć do prawdy – kto tak naprawdę steruje funkcyjnymi. Jak trafiłem do Arkanu, jak zaczęto na mnie naciskać, zamordowano dziewczynę, którą pokochałem, jak próbował mnie zabić mój przyjaciel, jak się dowiedziałem, że jest kuratorem, jak znów włóczyłem się po światach, oraz jak ja i Kotia pogodziliśmy się i postanowiliśmy działać razem.
Dwa razy przynoszono nam kawę i herbatę – ja piłem kawę, kardynał herbatę. Postawiono na stole miseczki z owocami i orzeszkami, a dziewczyna w mundurze z kolekcji Michała Anioła, krzywiąc się odruchowo, wymieniła popielniczkę.
Kardynał rzadko zadawał pytania. Bardzo zainteresował go Arkan, co było zrozumiałe, zaciekawił go również Janus. Moim światem i Werozem nie interesował się w ogóle. Czyżby na Ziemi byli agenci Opoki?
W końcu skończyłem swoją opowieść. Za oknem zapadł zmierzch, rozmawialiśmy co najmniej pięć godzin.
– Interesująca historia – rzekł w końcu Rudolf. – Bardzo interesująca. A więc jesteś byłym funkcyjnym, który zachował niezrozumiałe resztki zdolności, a twój przyjaciel to kurator, główny funkcyjny Demosu, który częściowo utracił swoje zdolności i chcecie… – Urwał. – Otóż to, czego tak naprawdę chcecie? Bronić się przed Arkanem i stać się zwykłymi ludźmi?
– A czy można bronić się przed Arkanem i pozostać ludźmi? – odpowiedziałem pytaniem. Cały uprzednio przemyślany plan rozmowy wydał mi się nagle naiwny i niewłaściwy.
– My zdołaliśmy.
– Ale jak? Jak znajdujecie portale do waszego świata, jak wyróżniacie emisariuszy z Arkanu? Nie, nie chodzi mi o poznanie waszych tajemnic – sprecyzowałem szybko. – Proszę nie sądzić, że chcę się czegoś wywiedzieć. To znaczy chcę, oczywiście, ale nie to jest najważniejsze. Proszę mi wyjaśnić, jak i dlaczego zwyciężyliście Arkan? Nie musi mi pan zdradzać sekretów, ale chyba może mi pan powiedzieć coś, co dla Arkanowców nie jest tajemnicą, a nam mogłoby pomóc w walce?
– I znowu należałoby postawić pytanie: do czego doprowadzi wasza walka? – Kardynał westchnął. – Kiryle, nasz świat, z woli Boga czy na skutek intryg diabła – bo dopuszczam również taką możliwość, a diabeł jest ograniczony i nie wszechmocny i mógł życzyć nam zła, a łaska Pana obróciła to zło w dobro… A więc, nasz świat jest światem religijnym.
– Zdążyłem zauważyć. – Nie powstrzymałem się od ironii.
– A wiara w Boga zawsze niesie w sobie jeszcze jeden element: wiarę w diabła. Tak, Marko opowiedział mi o waszej rozmowie. Zawsze byliśmy przygotowani na coś takiego – na pokusę. Na to, że przyjdą i będą obiecywać złote góry, a w zamian poproszą jedynie o podpisanie pergaminu własną krwią. Dlatego dowiedzieliśmy się o funkcyjnych. Ci, do których oni przychodzili, czasem opowiadali. A ci, którym to opowiadano, wierzyli. I zaczęliśmy szukać wyjścia. Wasz świat lubi bezduszne maszyny, u nas wszystko potoczyło się inaczej, my zmienialiśmy to co żywe – rośliny i zwierzęta… ale nie siebie. I nasza nauka biologiczna uczyniła to, czego na razie nie potrafią zrobić wasze komputery, lasery czy statki kosmiczne. – Wypowiedział te słowa bardzo wyraźnie, ale i tak zabrzmiały obco. – Stworzyliśmy coś, co pozwala nam dostrzec obcych.
Kardynał uniósł rękę do twarzy, dotknął oka koniuszkami palców i zamrugał, jakby wyjmował szkło kontaktowe. A potem podsunął mi dłoń z połyskliwą, drżącą, przezroczystą galaretowatą masą.
– Co to? – wyszeptałem.
– Nieoficjalna nazwa brzmi „oko anioła” – odparł kardynał. – A oficjalna „spektralno-analizująca meduza soczewkowa”. To rzeczywiście meduza. To znaczy, jej przodkowie byli meduzami. Maleńka grudka żywego ciała z fal oceanu. Początkowo próbowano używać jej w charakterze zwykłych okularów. Macie przecież takie rzeczy z plastiku?
– Szkła kontaktowe. – Skinąłem głową, nie odrywając wzroku od meduzy. Nie miałem ochoty jej dotykać. Zresztą, kardynał nie nalegał. Włożył protoplazmę do oka i znów zamrugał.