Выбрать главу

– Oczywiście. Likwidacją… – kardynał westchnął – wszystkich naszych ludzi w innych światach. Załączono listę, bardzo kompletną. No i… zerwaniem paktu o nieagresji.

– Mamy z funkcyjnymi pakt o nieagresji? – zapytała zdumiona Elisa.

– Mamy, kapralu – odparł łagodnie kardynał. – Mamy. Możesz mi przypomnieć, że układy z diabłem są przestępstwem, a ja nie będę mógł nic odpowiedzieć. Ale pakt istnieje od wielu dziesięcioleci…

– Mogliby nas pokonać?

– W uczciwej walce? Mam nadzieję, że nie. Ale… my nie mamy bomb atomowych, Kiryle. Co może żywe ciało przeciwstawić ogniowi piekielnemu?

– Nieśmiertelnego ducha – wygłosiła Elisa. Zdaje się, że wiadomość o pakcie wstrząsnęła nią bardziej niż naga prawda o mojej naturze i lista moich grzechów.

Kardynał milczał, rozmyślając z zamkniętymi oczami. W końcu westchnął.

– Masz rację, dzieweczko. Mam nadzieję, że i konklawe poprze naszą opinię.

– Dali wam jakiś termin? – zapytałem.

– Trzy dni.

– W takim razie po co ten pośpiech? – Rozejrzałem się po karecie.

– Funkcyjni traktują terminy z dużą dowolnością. – Kardynał uśmiechnął się niewesoło. – Czas do namysłu to jedno, a próba odbicia cię siłą to zupełnie co innego. Skoro jesteś dla nich tak ważny, wolę nie ryzykować. W cytadeli Watykanu będziesz znacznie bezpieczniejszy niż w stojącej na uboczu willi.

– Czy to areszt?

– Wolisz, żebym cię zawiózł do portalu prowadzącego do Werozu? I tak jedziemy mniej więcej w tym kierunku. Do tego samego portalu, przez który przeszli parlamentarzyści Arkanu?

Rozłożyłem ręce. Nie, pewnie, że nie chcę.

– Nie jesteś aresztowany – powiedział surowo Rudolf. – Zostałeś wzięty pod ochronę.

Tym razem w karecie nie zamkięto okien. Odwróciłem się ku jednemu z nich i ponuro patrzyłem na idylliczny krajobraz.

Nie wiedziałem, jakie tu panują stosunki między Rzymem a Watykanem, ale zdaje się, że Watykan był wydzielony, jechaliśmy bowiem nie przez miasto, ale po wybrukowanej drodze okrężnej. Z daleka trudno było dojrzeć charakterystyczne cechy tutejszej architektury, za to ku mojemu zdumieniu Wieczne Miasto w tym świecie miało kilka wieżowców na peryferiach. No, może nie były to drapacze chmur ze szkła, betonu i stali, ale w każdym razie architektura wyglądała znajomo. Pewnie takie wieżowce, na razie jeszcze podobne do zwykłych przerośniętych domów, które nie stworzyły oddzielnej klasy budynków, budowano również w USA na początku fascynacji drapaczami chmur.

– Jedziemy za miasto dla bezpieczeństwa? – zapytałem.

– Tak – odparł krótko Rudolf, a chwilę później sprecyzował: – Dla bezpieczeństwa obywateli.

Nie powiem, żeby te słowa podziałały na mnie jak zastrzyk optymizmu.

Droga wiła się spokojnie między gajami pomarańczowymi, na polach pracowali ludzie – odprowadzali nas wzrokiem; dla nich przejazd karety był pretekstem do chwili odpoczynku. Widoczne gdzieniegdzie wille emanowały spokojem. Z przeciwka nadjechało tylko kilka karet, znacznie więcej wozów z ładunkami (zaprzężonych w długonogie byki, ciągnące wozy z niespodziewanym zapałem); w oddali zamajaczyła kopuła katedry Świętego Piotra – wracaliśmy do siedziby kardynałów. Stopniowo napięcie zaczęło opadać.

– Nie niepokoi pana, że na dziedzińcu konklawe jest przejście do innego świata? – zapytałem. – A jeśli nagle wyjedzie z niego czołg? Co wtedy zrobią wasze damy z pieskami?

– Czołg nie przejdzie – odparł Rudolf. – Rzeczywiście niedługo byłeś funkcyjnym, Kiryle… rozmiar portali jest ograniczony. O ile wiemy, moc potrzebna do ich otwarcia rośnie proporcjonalnie do funkcji wykładniczej i nie da się zrobić wrót dla czołgu, pochłonęłoby to całą energię świata.

– To dobrze… ale bomby atomowe mogą być bardzo małe… i nie trzeba przenosić ich przez wrota.

Rudolf nie odpowiedział. Podejrzewam, że zdawał sobie sprawę, że jedyną zniszczoną wieżę celnika wykasował z mojego świata wybuch termojądrowy – który przy okazji wywalił całe wzgórze na Arkanie, dokąd prowadził portal.

– Na waszym miejscu jednak zadbałbym… – zacząłem.

– O zniszczenie portalu? Nie mamy bomb, możemy jedynie zasypać wieżę kamieniami, zalać ją betonem.

– Albo przenieść Watykan w inne miejsce.

– Po co? Żeby po tytanicznym wysiłku Arkanowcy otworzyli kolejne przejście, wprost do nowej rezydencji? Jeśli zatka się szczurzą norę, gryzonie wygryzą drugą, tuż obok. Lepiej zastawić pułapkę.

Zamilkłem. Nie należało się uważać za mądrzejszego od innych. Skoro kardynałowie tolerują prowadzące do innego świata wrota tuż obok swojej siedziby, to znaczy, że mają ku temu powody.

– Powtarzam: nadal jesteś wolny. Możemy dostarczyć cię do portalu – rzekł kardynał. Kareta już wjechała do miasta, nie wiem, czy do Rzymu, czy Watykanu. Tutaj droga była równiejsza.

– Wolę nie – powiedziałem.

Rudolf westchnął.

– A szkoda. Miałem nadzieję, że się zgodzisz i nasze problemy zakończą się automatycznie…

Spojrzałem na kardynała, uśmiechał się. Jednak w każdym żarcie jest ziarno prawdy, i to, tutaj, było dość spore.

– Bardzo mi przykro, że muszę pana rozczarować… – zacząłem.

I w tym momencie rozległ się dźwięk, którego w tym świecie nie było i być nie mogło.

Głuche „ta-ta-ta” serii z automatu.

12.

Historia roi się od przykładów, kiedy cywilizacja zacofana technologicznie wygrywała z cywilizacją bardziej rozwiniętą. Barbarzyńcy zburzyli Rzym, hordy Czyngis-chana zniszczyły Ruś, Kuba zachowała niezależność względem USA, Afgańczycy odparli zarówno Anglików, jak i wojska radzieckie. Rzecz w tym, że każda wojna jest przede wszystkim wojną ideologii, a dopiero potem współzawodnictwem w szybkostrzelności i zabójczości żelastwa. A ideologia, choć może to dziwne, jest tym silniejsza, im bardziej prymitywna, im bliższa podstawowym wartościom społecznym: obronie terytorium, obronie wiary, gotowości pójścia na śmierć za swoje „plemię”. Dla ogromnych i potężnych Stanów Zjednoczonych śmierć miliona ludzi podczas wojny jest nie do przyjęcia. Dla jakiegoś małego totalitarnego czy religijnego państewka ten milion będzie jedynie walutą wymienną. O wszystkim decyduje wiara.

A tutaj wiarę miały obie strony: Arkan, budujący swoją utopię funkcyjnych i dążący do kontrolowania innych światów oraz Opoka, która stworzyła teokratyczne supermocarstwo tak mocne i stabilne, że dopuszczało nawet wolność wyznania. Nie wiem jakie rafy kryły się pod ich ideologią, ale jak dotąd zarówno jedna, jak i druga strona były silne i zwarte.

Poza tym, technologiczne zacofanie niczego nie przesądzało. Arkan miał technologię, Opoka – biotechnologię. Teraz długi spór fantastów o to, co jest bardziej postępowe i przyszłościowe, miał okazję rozstrzygnąć się na moich oczach.

Rzecz w tym, że wcale nie miałem ochoty uczestniczyć w owym rozstrzygnięciu.

– Na zewnątrz! – zawołał kardynał z niespodziewaną mocą. – Wychodzimy, szybko!

Wyskoczyłem z karety i znalazłem się między trzema harcującymi końmi. Muszę powiedzieć, że to bardzo nieprzyjemne wrażenie dla współczesnego mieszczucha! Widziałem, że dziewczęta kierują końmi po mistrzowsku, że stłoczyły się przed karetą wyłącznie po to, żeby ciałami – swoimi i zwierząt – zasłonić nasz odwrót.

Ale i tak było to przerażające.

Za mną niczym pocisk wyskoczył piesek Elisy i zakręcił się wokół moich nóg, po nim wysiadła Elisa i pomogła wysiąść kardynałowi.

Zastygliśmy na kilka chwil, patrząc na kopuły katedry. Ulica, na której zatrzymała się kareta, sto metrów dalej kończyła się wysoką białą ścianą z szeroką bramą. Teraz brama zamykała się powoli, ludzie – może pielgrzymi, a może żebracy, którzy pod nią stali, porzucali swoje wysiedziane miejsca i rzucali się do ucieczki. Znów zaterkotały karabiny maszynowe – teraz już kilka. Wydawało mi się, że od czasu do czasu któryś milkł, ale natychmiast odzywał się nowy. Wyobraziłem sobie nawet, jak to się odbywa: jak wybiegają z otwartych na oścież drzwi przyśpieszeni do niemożliwości żołnierze-funkcyjni, w kamizelkach kuloodpornych, z automatami w rękach, a z naprzeciwka pędzą małe nieustraszone pieski, celując w gardła, twarze i ręce żołnierzy, biegną dziewczęta w kolorowych mundurach, ze swoimi śmiesznymi pikami.