Выбрать главу

Bardzo dużego miasta. Nawet zniszczone, drapacze chmur sprawiałyby wrażenie gigantów czy to na Manhattanie, czy w innej, do granic możliwości zurbanizowanej wschodniej metropolii. Potworne szkielety budynków niczym kości wymarłych smoków zasłaniały cały horyzont. Na twarzach pozujących mężczyzn odbijała się świadomość podniosłości chwili: duma i lęk zarazem.

Trzecie zdjęcie było tylko pejzażem, ale za to takim, który być może przypadłby do gustu Hieronimowi Boschowi w czasie pracy nad tryptykiem „Piekło”. Niebo zasłaniały niskie ciemne chmury, ziemia wzdymała się pagórkami i była poprzecinana parowami. Obok robiącego zdjęcie płonęła – po kamieniach pląsały języki płomieni.

Czyżby to była Ziemia-szesnaście, którą oglądałem z polskiego cła?

A ten statek pływa między światami?

I jeszcze dwa zdjęcia.

Na jednym ładna, młoda dziewczyna, Azjatka, ale chyba nie żona i nie córka kapitana. Ubrana w jakiś ceremonialny strój, stała na tle imponującej sali. Już samo zdjęcie, upozowane, oficjalne, emanowało biurokracją, władzą, rozkazami i bankietami. I jeszcze wymyślny hieroglif w rogu zdjęcia – podpis? Czyżby to była miejscowa władczyni?

I ostanie zdjęcie: kapitan ściska rękę mężczyzny w średnim wieku. Mężczyzna stoi bokiem, twarzy nie widać, za to bardzo wyraźnie widać ochronę – kilku żołnierzy w znajomych mundurach. Na ich twarzach maluje się obojętność, pogarda i surowość, ale nie z konieczność, raczej pro forma. W tle widnieją niewysokie, drewniane budynki w azjatyckim stylu, z zagiętymi krawędziami dachów.

Tak, zdaje się, że kapitan ma dostęp do wyższych sfer… To by znaczyło, że miałem szczęście. Albo pecha, to zależy.

Inne przedmioty w kajucie mogłyby budzić zaciekawienie, ale nic więcej. Szpada na ścianie wyglądała zupełnie normalnie, raczej sportowa niż bojowa. I stos książek – sądząc z tytułów, romanse, żeby nie powiedzieć erotyka. Jaspisowy flet i wonny otwór, Rudzik i struny liry, Pracowity sługa i złota bruzda, Wierny poseł i tajemnicza dolina. Dwa ostatnie tytuły kojarzyły mi się z Harrym Potterem i zachichotałem.

Co, kapitanie, ciężko na morzu bez kobiet? Pewnie ciężko.

Miałem chęć pogrzebać jeszcze w biurku i poszukać map, albo przynajmniej jakichś podręczników o marynarce, ale się nie odważyłem. Założyłem ręce na plecy i zacząłem mierzyć kajutę krokami, zerkając przez iluminator na oddalający się brzeg. Ściemniło się zupełnie, teraz już nikt nie zauważyłby mojego sygnału dymnego.

– Zaraz podadzą kolację.

Kapitan wszedł bardzo cicho, gdy stałem plecami do drzwi. Ciekawe, czy jakoś mnie obserwował, podglądał?

– Dziękuję. Zjadłem przed rozpaleniem ognia, ale z przyjemnością dotrzymam panu towarzystwa w czasie posiłku – odpowiedziałem, nie odwracając się.

Odpowiadając, nie użyłem „chińskiego”, do którego powrócił kapitan, lecz tego oficjalnego języka, bardziej dyplomatycznego i kwiecistego. Dlaczego?

Widocznie tak należało.

– Dawno nie miałem okazji mówić w górnej mowie – rzekł kapitan.

– W wysokiej mowie – poprawiłem odruchowo, ponieważ wiedziałem, że tak jest bardziej prawidłowo.

– W wysokiej - zgodził się posłusznie kapitan. – Moje imię brzmi Wan Tao. Czy mógłbym poznać pańskie?

– Kirył - powiedziałem, odwracając się. – Proszę mówić do mnie Kirył.

Kapitan najwyraźniej czuł się nieswojo, widocznie było we mnie coś, co go peszyło, mimo plecaka i znajomości „wysokiej mowy”.

– Czy pan Kirył czekał na brzegu na mój statek?- zapytał, lekko pochylając głowę.

– Nie, było mi wszystko jedno, czyj to będzie statek - odparłem. – Proszę zarządzić, żeby doprowadzono do porządku moje ubranie. W tym czuję się jak marynarz i walczę z pragnieniem stawiania żagli.

Kapitan zaśmiał się cicho.

– Pan raczy żartować… Proszę mi wybaczyć, że mam tak niewiele do zaoferowania. Moje ubranie nie będzie na pana pasować, ubrania moich pasażerów również. To szanowani kupcy z Północy… Czy zaprosić ich na kolację?

– Nie należy peszyć ich ponad konieczność – odparłem, sam zszokowany łatwością, z jaką wszedłem w rolę wyniosłego arystokraty.

Kapitan skłonił głowę.

– To pańska rodzina? - Wskazałem zdjęcie.

– O, tak!

– Czy wszystko u was pomyślnie? Czy pańscy synowie są dla pana radością?

– Tak jak przystało na godne dzieci szanowanego ojca.

– Widzę, że sporo pan podróżował?

Wzrok kapitana przemknął po zdjęciach.

– Tak, byłem młody i nierozważny. Ale niebo miało mnie w swej opiece.

– To stamtąd? – Zaryzykowałem, wskazując zdjęcie z wieżowcami.

– Tak. Miałem zezwolenie! – W jego głosie zadźwięczał strach.

– Oczywiście… - rzuciłem niedbale. Moja dusza śpiewała z zachwytu.

Zdaje się, że jednak trafiłem do domu funkcyjnych. Tylko że od dawna nie ma w nim gospodarzy.

– Widzę, że zadręcza się pana myślą, kim jestem - powiedziałem.

W tym momencie drzwi się otworzyły i dwóch marynarzy, kłaniając się, wniosło tace. Poczekałem, aż wyjdą, choć byłem pewien, że i tak nie zrozumieją, co mówię.

– O nie, nie, panie Kiryle!

Kapitanowi udało się wygłosić to zdanie tak, że zabrzmiało w nim i szczere zaprzeczenie, i nadzieja na to, że będę kontynuował swoją wypowiedź. Chyba jednak dobrze znał wysoką mowę!

– A więc - zacząłem, nie mając bladego pojęcia, co powiem dalej, ale niemal od razu mnie „poniosło”: – Nie musi się pan nad tym zastanawiać, ponieważ absolutnie nie powinien pan tego wiedzieć. Moje życie jest zbyt nudne i zwyczajne, żeby zaśmiecać nim pamięć tak szanowanego człowieka jak pan. Bywałem w różnych światach, kochałem różne kobiety, przyjaźniłem się z wieloma mężczyznami, wiele kobiet i mężczyzn zabiłem, wiele ratowałem. Nigdzie na świecie nie spotkałem doskonałości, i to stale mnie gnębi. Ale pan jest młody i moje rozterki nie powinny pana dotyczyć.

Wan Tao zbladł.

– Proszę o wybaczenie… obraziłem pana moimi myślami… wydawało mi się…

– Nieważne. – Machnąłem ręką. – Dlaczego wszyscy mają widzieć, kim jestem i ile mam lat?

– Uczono mnie… zawsze rozpoznawałem Ludzi-nad-ludźmi.

Zdaje się, że trafiłem w sedno. Kapitana speszyło nie moje zjawienie się na brzegu i nie mój wygląd, lecz wiek! A najbardziej to, że nie dostrzegał we mnie funkcyjnego. To by znaczyło, że często miał z nimi do czynienia, skoro nauczył się ich wyczuwać.

– Widzę, że został pan zaszczycony wysokimi znajomościami. – Ponownie wskazałem głową ścianę ze zdjęciami.

– O, tak. – Kapitan z radością porzucił śliski temat mojego pochodzenia. – Dwukrotnie pływałem do zakazanych ziem i wracałem z licznymi cennymi osobliwościami!

Pomyślałem, że kiepsko płacono mu za te trofea, skoro na stare lata musi wozić kupców swoim jachtem, zamiast wynająć sobie na służbę młodych kapitanów. Zresztą, kto wie, są ludzie, którzy na stare lata przepuszczają całe majątki i są zmuszeni znowu zarabiać na chleb, jak za młodych lat. A są i tacy, którzy nie potrafią przestać pracować, zwłaszcza że morze zwykle mocno trzyma swoich wyrobników. O jednym takim, zwanym Sindbadem Żeglarzem opowiadała Szeherezada, a o innym napisał cztery (a w innych światach nawet siedem) opowieści angielski polityk Jonathan Swift.