Выбрать главу

– Wysoka, ze dwieście metrów. Wygląda jak wachlarz ze szkła i stali, zwinięty wokół własnej osi.

– Ja też tak to wyjaśniam. – Dietrich się uśmiechnął. – To znaczy wyjaśniałem, dopóki nie zrozumiałem, że to nie ma sensu. Skąd pan jest, Kiryle?

Czy to wybór, czy nie?

Wsłuchałem się w siebie.

Nie, nic się nie pojawiało, żadnych przebłysków zdolności. Czyli nie mam szczególnego wyboru.

Popatrzyłem Dietrichowi w oczy i powiedziałem:

– Z innego świata.

– O! – zawołał. – O!

A potem wstał i nerwowo przeszedł się po altance. Zjawił się służący, przynosząc tacę z filiżanką i imbrykiem; Dietrich odprawił go skinieniem głowy.

– Nie zdziwiłem pana – powiedziałem.

– Pan? Nie zdziwił? Pan mną wstrząsnął, Kiryle! Pan… nie, ja myślałem, ale… żeby… tak…

Nagle zrozumiałem, że ten przystojny, mądry, bogaty i absolutnie samowystarczalny mężczyzna jest naprawdę wstrząśnięty do głębi duszy. I od razu poczułem się swobodniej.

– Myślałem, że skoro widzi pan wieżę, to znaczy, że spotykał się pan z funkcyjnymi.

– Z kim?

– Z Ludźmi-nad-ludźmi.

– Nigdy nie mówili, że są z innego świata. W ogóle nic o sobie nie mówią. Sądziłem, że na jakimś kontynencie zachowała się enklawa cywilizacji…

– Wie pan nawet, że kontynentów jest kilka – powiedziałem z zadowoleniem. – To może zna pan również słowo „historia”?

– Znam. – Dietrich prychnął, usiadł i nalał sobie herbaty. – Ale tylko słowo. My nie mamy historii. To tabu… zna pan takie słowo?

– Owszem.

– Rozprawianie o tym, co było kiedyś, jest u nas szczytem nieprzyzwoitości.

– Biedna dziewczyna – westchnąłem. – Nie wiedziałem…

– Jaka dziewczyna?

– Z biblioteki, pytałem ją o historię waszego świata, a ona odesłała mnie do pana.

– A., wiem, o kim pan mówi. – Wyraz jego twarzy był teraz nieco cieplejszy. – Miał pan szczęście, Diana jest tak samo stuknięta, jak ja. Ona też chciałaby wiedzieć, co było przed zagładą naszego świata.

– Ale przecież są u was ludzie, którzy odwiedzają kontynent… szukają tam różnych rzeczy.

– Są dwóch czy trzech zdeterminowanych kapitanów. Ale ich interesuje wyłącznie zysk, a panu pewnie chodzi o coś więcej.

– Tak.

– I mógłby mi pan o czymś opowiedzieć? – W głosie Dietricha zabrzmiała prośba.

– Mógłbym. Cóż… istnieje wiele światów podobnych do Ziemi. Tak właściwie to wszystkie one są Ziemią, tylko różną.

– Tak… – Dietrich patrzył na mnie z nabożną czcią.

– Te światy… są jakoś rozdzielone w przestrzeni i myślę, że nie tyko w przestrzeni, ale i w czasie. Na niektórych mieszkają ludzie, na innych nie ma cywilizacji.

– To prawdopodobna teoria – powiedział Dietrich. – Nie raz o tym myślałem.

– Niestety, to nie tylko teoria. Byłem w kilku takich światach, sam jestem z innego świata. Wydaje mi się nawet, że mój świat to wasza przeszłość.

– Chwileczkę! – Dietrich uniósł rękę. – Ale przecież to bzdura! Czytałem różne książki przygodowe, w których bohaterowie podróżują w czasie. Interesujący pomysł. Ale nawet w nich autorzy przyznawali, że to niemożliwe. Takie podróże doprowadziłyby do paradoksów! Jeśli faktycznie przybywa pan z naszej przeszłości, to wracając do siebie, zmieni pan swoją teraźniejszość, a co za tym idzie, naszą przyszłość. Nasza przyszłość się nie wydarzy i pan nie zdoła w niej być.

– A jeśli czas się rozgałęzia? – zapytałem. – Jeśli każda podróż tworzy nową gałąź przyszłości? Weź… niech pan weźmie dla ułatwienia…

– Dla ułatwienia przejdźmy na „ty”.

– Dobrze. Wyobraźmy sobie, że zobaczyłem waszą przyszłość, wróciłem do siebie i nasza przyszłość stała się inna. A wasza pozostała.

– Nadal uważam, że doprowadzi to do paradoksów. – Dietrich się skrzywił. – Nie, nie jestem gotów się z tym zgodzić. Jesteś pewien, że przybywasz z naszej przeszłości?

– W każdym razie ze świata, który jest bardzo podobny do waszego – poddałem się. – Nie, nie jestem tego pewien, właściwie to dopiero próbuję się w tym wszystkim rozeznać. Dla ułatwienia uznajmy, że wszystkie światy znajdują się na różnym etapie rozwoju. W jednych historia przebiegała tak, w innych inaczej, tu wolniej, tam szybciej. Czy zgadzasz się z taką wersją?

– Zgadzam – przyznał Dietrich. – A więc, Ludzie-nad-ludźmi…

– Zwykle nazywa się ich funkcyjnymi. – Westchnąłem. – Pod wieloma względami są podobni do ludzi, ale każdy z nich ma jakąś specjalizację, zawód, który opanował do perfekcji, na poziomie niedostępnym zwykłym ludziom. Ale wstrzymaj się z zazdroszczeniem im. Większość funkcyjnych jest ograniczona. Po pierwsze, nie potrafią robić nic poza swoim zawodem, a po drugie, są przykuci – w przenośni oczywiście – do pomieszczenia, w którym żyją i pracują. Na przykład fryzjer do zakładu fryzjerskiego, lekarz do szpitala…

– Piekarz do piekarni. Owszem, brzmi nieprzyjemnie.

– Byłem jednym z takich funkcyjnych. Ale moja praca była szczególna i chyba ciekawsza. Byłem celnikiem i w moim domu znajdowały się wrota do innych światów.

– Super. – Dietrich popatrzył na mnie z szacunkiem. – A… a po co to wszystko?

– Poczekaj, do tego zaraz dojdziemy. Nad zwykłymi funkcyjnymi stoją zwierzchnicy.

– No tak, jak tu bez zwierzchników! – prychnął Dietrich. Postanowiłem nie zwracać uwagi na jego komentarze, najwyraźniej w ten sposób radził sobie ze zdenerwowaniem.

– Po pierwsze, są policjanci. Ale oni też są „przywiązani” do swojego posterunku. Po drugie, akuszerzy. Nie, nie odbierają porodów, lecz przemieniają tego czy innego człowieka w funkcyjnego. Gdy człowiek staje się funkcyjnym, to jednocześnie jakby wypada ze zwykłego życia. Zapominają o nim przyjaciele, rodzina… nawet zwykłe władze w jego świecie zapominają o nim na amen.

– Nieprzyjemne.

– Bardzo. Słuchaj dalej. W każdym świecie jest również kurator. Kieruje akuszerami i policjantami, wydaje polecenia, kogo w jakiego funkcyjnego należy przemienić. Ma ogromną władzę i możliwości, ale nawet on nie jest wolny. Kurator otrzymuje rozkazy ze świata, który nazywa się Arkan, to chyba najbardziej rozwinięty świat. Z tego, co zrozumiałem, funkcyjni są tam pełnoprawną częścią społeczeństwa, częścią ich cywilizacji.

– Ale to jeszcze nie koniec?

– Nie. Mam podstawy, by sądzić, że pierwsi funkcyjni przybyli właśnie z waszego świata. Gdy przestał nadawać się do życia… większość wyemigrowała do Arkanu. Odkryli umiejętność podróżowania w czasie i przestrzeni i odeszli do Arkanu. Ale nie tylko zajęli tamten świat i zaczęli go przerabiać pod swoim kątem, zaczęli również ingerować w sprawy innych światów, ukierunkowując ich rozwój w odpowiednią stronę. Arkan to ich baza, wasz świat to ich ojczyzna. Oni… się nie ceregielą. Bez problemu zabijają, a jeszcze łatwiej zmieniają ludzkie losy. Zwykli funkcyjni, nawet akuszerzy czy kuratorzy, to tylko ich słudzy, można nawet powiedzieć, niewolnicy. Myślę, że nie na darmo po dziś dzień utrzymali w jednym ze światów ustrój niewolniczy. To ich ciekawi.

– Co?

– Stosunki między niewolnikami i panami.

– My nie jesteśmy niewolnikami – powiedział poważnie Dietrich.

– Niewolnicy są niemi. – Uśmiechnąłem się. – Nie, nie jesteście. Może w stosunku do waszego świata czują pewien sentyment? Zresztą, wy także stanowicie intrygujący eksperyment. Cała planeta jest niezamieszkana, stanowi zagrożenie dla życia, tylko na jednej bezimiennej wyspie żyje sobie spokojne, patriarchalne, zadowolone ze swojego prostego istnienia społeczeństwo…