– I co teraz?
– Teraz… – Nie-anioł westchnął. – Możesz zabić Konstantego. A jak się postarasz, to po prostu go odsuniesz, oderwiesz od jego funkcji. Niech sobie żyje zwykłym życiem, to mu dobrze zrobi. Możesz sam zginąć. Ale obawiam się, że wtedy twojemu światu nie będzie lekko.
– Zawsze jest trzecia możliwość.
– Oczywiście. Możesz odejść ze swojego świata.
– Już próbowałem. Przyszedł po mnie specnaz z Arkanu.
– O, wtedy odchodziłeś, żeby powrócić. I do tego jeszcze spiknąłeś się ze swoim wystraszonym kuratorem. Jeśli odejdziesz zupełnie, do Opoki, tutaj, na Weroz, zostawią cię w spokoju. Arkan to wyspecjalizowany świat, bezpieka funkcyjnych. Proste, surowe chłopaki. Ale ja z nimi pogadam, umotywuję twoją decyzję. Ręczę, że cię nie ruszą. Tak czy inaczej będzie to wszystkim na rękę.
Nie-anioł umilkł.
A ja stałem z opuszczoną bronią i myślałem o Werozie. O cichym, przytulnym miasteczku z okropną nazwą Kimgim. O dziwnym Orysułtanie. O tysiącach zadowolonych z życia miasteczek, świetnie nadających się do życia.
Albo taka Opoka. Nie lubię dyktatur religijnych, ale podobało mi się ich uparte pragnienie pójścia swoją drogą Poza tym nie podporządkowali się funkcyjnym.
Nawet ten wymarły świat, jeśli się zastanowić, był bardzo interesujący. Mają muzeum, które można zwiedzać przez całe dziesięciolecia, ziemie, na których nikt nie mieszka, ale na których zachowały się pozostałości cywilizacji, która zrodziła funkcyjnych i dlatego zginęła.
– Co wybierasz? – spytał nie-anioł. – Bierz pod uwagę, że nikt nie przykuje cię do jednego świata. Po prostu zostaw w spokoju swoją Ziemię, a będziesz mógł korzystać z usług innych funkcyjnych, to wielkie szczęście.
– Ty jesteś tu najważniejszy, co?
– Nie mamy najważniejszego! – odparł z rozdrażnieniem nie-anioł. – Jestem kustoszem muzeum. Różnię się od ludzi, ponieważ człowiek, nawet funkcyjny, nie przeżyłby na kontynencie. Ale najważniejszego u nas nie ma, po prostu nie ma…
– Kusząca propozycja – powiedziałem w zadumie. – Ale ciężko dokonać wyboru…
– Więc co wybierasz?
– Coś czwartego. Jeszcze nie wiem… ale jeśli dali ci poliniowany papier, pisz w poprzek.
– Obawiam się, że wielu będzie miało do mnie pretensje – rzekł ze smutkiem nie-anioł. – Zwłaszcza, jeśli twój świat zniknie. Ale w zaistniałej sytuacji… czwartym wyjściem będzie twoja śmierć.
Nieśpiesznie ruszył z miejsca, a ja podniosłem swój idiotyczny automat i nie-anioł przystanął.
Czyżby naprawdę bał się tej niepoważnej broni? Po tym wszystkim, co tu widziałem?
– Wiesz, co sobie pomyślałem?… – zacząłem cicho. – Jeśli Arkan to wasza służba bezpieczeństwa… to na wszelki wypadek powinni obawiać się również ciebie… Więc może jednak ich bron jest dla ciebie niebezpieczna, co, pierzasty?
Oczy nie-anioła rozbłysły wściekłością.
– Ty nikczemny draniu, ty pomyłko sentymentalnego idioty. Rozerwę cię na kawałki, chłopaczku! Strzelaj, ile chcesz, licz na cud, ale cudów nie ma!
Szedł na mnie, nie odrywając ode mnie oczu z ogromnymi źrenicami. Pozostawały mądre, ale już nie wyglądały na ludzkie. Czarne skrzydła rozprostowały się za jego plecami, a mój palec jakby przymarzł do spustu.
I nagle przypomniałem sobie Martę. Ciekawe, co miała zrobić – i czego już nigdy nie zdoła zrobić – ta Polka?
– Powiedz mi – wyszeptałem – czy to ty latasz nad wypaloną ziemią i z krzykiem spadasz z nieba? Tak ci tu strasznie i samotnie, nie-aniele?
Na ułamek sekundy jego wzrok rozproszył się, oczy się rozbiegały, noga zmyliła krok. Jakby solidnego, dorosłego człowieka, jakiegoś tam posła czy ministra złośliwe oko kamery przyłapało na dłubaniu w nosie i oglądaniu smarków w trakcie posiedzenia Dumy.
Do moich palców wróciło ciepło.
Nacisnąłem spust.
Czternaście nabojów.
Jedna długa seria.
Automat przesunął się w moich rękach. Zdumiewające – z odległości trzech metrów udało mi się posłać we mgłę niemal wszystkie pociski.
Tylko jeden wszedł w pierś nie-anioła. Tam, gdzie ludzie mają serce.
Zdaje się, że to było bardzo bolesne.
Nie-anioł opuścił głowę, przyłożył dłoń do piersi. Potem oderwał ją i w zadumie spojrzał na krew. Powoli, jakby grawitacja nie miała nad nim władzy, padł na kolana.
Podszedłem do niego, odrzucając automat z pustym magazynkiem.
– Może chcesz zostać… kustoszem muzeum? – zapytał cicho nie-anioł.
– Umierasz? – spytałem i głos mi zadrżał.
– Nie wiem. Może się uda… – Nie-anioł głośno wciągnął powietrze. Teraz, gdy klęczał, był tylko trochę wyższy ode mnie. – Chcesz zająć moje miejsce? Wobec tego dobij mnie.
Pokręciłem głową.
W jego głosie brzmiało przekonanie, że zdołam go dobić. Ale ja nie chciałem.
Teraz, gdy ta parodia anioła klęczała przede mną, nadal ściskając swój płomienny miecz…
I wtedy zrozumiałem, że on po prostu nie może wypuścić broni – miecz był przedłużeniem jego ręki.
I pokręciłem głową jeszcze energiczniej.
Budynek drgnął pod moimi nogami. Co takiego było w tych pociskach, skoro funkcyjny i jego funkcja wiją się w konwulsjach, poruszając niewiarygodną energię, usiłując uratować nie-aniołowi życie?
– Nie masz wyjścia – rzekł nie-anioł. – Albo zabijasz mnie i stajesz się mną, albo ja zabijam ciebie.
– A to już wybór… – odpowiedziałem.
Podniosłem rękę i przesunąłem nią w powietrzu, jakbym pisał w pustce słowa nieznanego mi języka. Błękitny płomień z cichym szelestem spadł z opuszków moich palców.
– Znajdę tego, który jest u was najważniejszy – powiedziałem. – Znajdę…
– Nie mamy najważniejszego… – Nie-anioł drgnął i przewrócił się na bok.
Rozejrzałem się po raz ostatni. Mała wysepka, łoże śmierci ludzkości. Nie czułem ani złości, ani strachu. Tylko zmęczenie.
Ogniste znaki portalu płonęły przede mną. Zrobiłem krok do przodu.
Nie-anioł, kustosz muzeum, mógł umrzeć, i mógł się z tego wygrzebać. Nie miałem za co się na nim mścić i nie miałem powodów, by mu pomagać.
Odszedłem z tego świata, nie mając pojęcia, dokąd idę.
21.
Wszystko powinno mieć swój finał. Nie ma nic gorszego, niż uzmysłowić sobie, że koniec wcale nie jest końcem. Biegacz, który przerwał własną piersią taśmę mety i ujrzał, jak w przodzie naciągają nową; żołnierz, który rozwalił jeden czołg i dostrzegł za nim jeszcze dwa, długa, ciężka, wyczerpująca rozmowa, kończąca się słowami: „A teraz porozmawiajmy poważnie…”.
Finał powinien być już choćby po to, żeby mógł nastąpić nowy początek.
Gdy zobaczyłem na górze gigantyczną wieżę funkcyjnych, wierzyłem, że odnalazłem ich serce. Nie wiedziałem, czy zdołam zwyciężyć, ale wierzyłem, że to koniec drogi.
A teraz wyglądało na to, że droga dopiero się zaczynała.
Pogrzebałem noskiem buta w kamienistej nawierzchni. Rozejrzałem się.
Witaj, polskie miasteczko Elbląg…
Nie przypuszczałem, że znów się tu znajdę.
– Kirył?
Z portalu wyszedłem na plac, obok stolików kawiarni. Było już chłodno, ale obok kolorowych parasoli stały włączone gazowe grzejniki – wysokie, metalowe grzybki z małymi kapeluszami. Jednym słowem, Europa. Uśmiechnąłem się, patrząc na wstającą zza stolika dziewczynę. Wieczór, ciemno, jedyne oświetlenie to płomienie świec na stolikach i czerwony odblask rozpalonej kratki grzejnika.
– Cześć, Marto.
Mężczyzna siedzący naprzeciwko niej patrzył na nas wytrzeszczonymi oczami.