Выбрать главу

– To na razie, chłopaki – rzuciłem i wszedłem w portal.

No proszę, w dodatku gwizdnąłem karafkę!

Tak właśnie rodzą się niezdrowe sensacje…

* * *

W głowie mi się kręciło, może na skutek skoków w przestrzeni, a może z powodu wypitej wódki. Stałem na klatce schodowej. Zwykłej, niezbyt czystej klatce wieżowca, niezbyt prestiżowego, ale jeszcze nie do końca zapuszczonego.

Postawiłem karafkę na kaloryferze, wyplułem trawkę i popatrzyłem na drzwi wind. Na jednej przymocowana taśmą klejącą kartka głosiła: „Nie działa, majster będzie jutro”. Kartka wyglądała tak, jakby wisiała tu ze trzy dni.

Ciekawe, która może być godzina?

Za oknami ciemno, ale słychać głosy, szczekanie psów… Pewnie jedenasta w nocy, pora wieczornego wyjścia z psami na moskiewskie podwórka.

Wiedziałem, gdzie jestem, w końcu w tym bloku spędziłem całe dzieciństwo. Na trzecim piętrze ja i mój kolega z klasy, Wowka, wypaliliśmy pierwszego papierosa. Zgodnie uznaliśmy, że papierosy to straszne świństwo, ale musimy być dorośli. A po ósmej klasie ja, on i jeszcze dwie dziewczyny wypiliśmy butelkę parszywego słodkiego szampana. Wtedy po raz pierwszy się całowałem, najpierw z Maszą, potem z Lenką. Było zabawnie i nie wiadomo dlaczego kompletnie aseksualnie.

Podszedłem do skrzynki na listy, podważyłem drzwiczki i otworzyłem je bez klucza. Wyjąłem nowy numer „Komsomołki” (ojciec uparcie prenumerował gazetę, zamiast kupować ją w kiosku, jak wszyscy normalni ludzie), reklamówkę supermarketu „Grosik” i ulotkę z propozycją podłączenia się do Internetu przez „Korbina-telekom” po cenach promocyjnych. Poszukałem wzrokiem kartonu, który zawsze tu stał i do którego wrzucało się te śmieci, nie znalazłem i musiałem wsunąć ulotki do kieszeni. Ściągnąłem działającą windę i wjechałem na siódme piętro. Postałem chwilę przed drzwiami, nasłuchując, a potem zadzwoniłem.

Keszju zaczął ujadać, wypełniając swoją funkcję.

Szczęknęły zamki. Zamki mają prostą pracę… połykają klucz, sprawdzają, czy to ten, przekręcają… Żeby ludzie tak mogli…

– Kirył? – Ojciec stał w drzwiach w samych majtkach i podkoszulku. – Czemuś nie uprzedził? Wchodź, synu!

Keszju wypadł na schody, zaczął skakać, wziąłem go na ręce i wszedłem.

– Aleś się wystroił. – Ojciec obejrzał mnie uważnie. – Na Ukrainie sobie dżinsy kupiłeś?

– Tak, wyszło taniej – powiedziałem, zdejmując buty. Keszju skrupulatnie lizał mnie po twarzy, od czasu do czasu prychał niezadowolony.

Ojciec demonstracyjnie pociągnął nosem:

– Piłeś?

– Odrobinę, w pociągu.

Pojawiła się mama w szlafroku i od razu powiedziała:

– Jak ty wyglądasz! Schudłeś! Zjesz coś?

– Już jadłem. – Stałem, patrząc w zadumie na rodziców. – Zaraz idę, przyszedłem tylko po Keszju. Pożyczycie mi na taksówkę? Nie zdążyłem wymienić pieniędzy, a wszystkie kantory zamknięte.

– Coś ty, Kir, nawet herbaty się nie napijesz? – oburzyła się mama. – A może u nas przenocujesz? Wódką od ciebie jedzie…

– Wszystko w porządku, mamo – zaprotestowałem. – No dobrze, napiję się herbaty, tylko szybko.

Mama poszła do kuchni, niezadowolona, mrucząc coś pod nosem, ojciec przyglądał mi się uważnie.

– Zmieniłeś się, Kirył.

– Coś nie tak?

– Jakbyś wydoroślał…?

– Tato, ile można dorośleć, nie mam dziesięciu lat! Może się postarzałem?

– Oczy masz poważniejsze. – Ojciec westchnął, biorąc ode mnie gazetę. – Chodźmy na herbatę. Wpadasz raz na trzy dni…

– Trzy dni? – powtórzyłem tępo.

– No a kiedy jechałeś do tego swojego Charkowa? Trzy, nie, cztery dni temu. Tym bardziej. A wiesz, jak matka tęskni.

– Cztery dni… – powiedziałem w zadumie. – Ciągle w podróży, czas płynie inaczej. Wydawało mi się, że bardzo długo was nie widziałem…

Herbata była świeżo zaparzona, dobra. Mama nigdy nie robi ekspresowej, zaparza w czajniczku. Mówi, że ekspresowa pachnie papierem. Posłusznie piłem herbatę, jadłem jakiś mdły torcik… Keszju położył się przy moich nogach, wsunął nos w moje skarpetki, kichnął niezadowolony, ale nie opuścił posterunku.

– No i co, masz teraz dziewczynę w Charkowie? – rzucił mimochodem ojciec. Pewnie się nad tym zastanawiali, gdy ja ni z tego, ni z owego (w ich rozumieniu) nagle wyjechałem z Moskwy, zostawiając im na głowie psa.

– To nie dziewczyna, raczej towarzysz bojowy. – Uśmiechnąłem się krzywo.

Mama, która do tej pory obserwowała mnie czujnie – czy nie jestem za bardzo wstawiony i czy nie położyć mnie na kanapie w salonie – wzdrygnęła się.

– Co to za towarzysz bojowy? Czyś ty się czasem nie związał z jakimiś nieformalnymi organizacjami?

Zakrztusiłem się herbatą.

W pewnym sensie mama trafiła w dziesiątkę.

– Ależ nie, mamo. To tylko taki zwrot.

– Daj chłopakowi spokój – wtrącił się ojciec. – Nasz syn nie jest głupi, nie ma instynktu stadnego. Jak będzie chciał, to opowie. Młodość…

Dopiłem herbatę, wstałem i zapytałem żałośnie:

– To jak? Dacie na taksówkę?

– Damy – odparł ojciec. – A może jednak zostaniesz? Mam koniak, napilibyśmy się po kieliszku…

– Daniła! – W głosie mamy zadźwięczał metal. – Co to znowu za libacje w środku nocy?

– Jako lekarz twierdzę, że kieliszek koniaku przed snem…

– On już dziś swój kieliszek wypił! Kirył, zaraz dam ci pieniądze. A może cię odprowadzić? Albo wezwać taksówkę?

– Mamo, jest ze mną Keszju, kto by napadł na człowieka z takim wściekłym ochroniarzem! A taksówka… To już lepiej złapię na ulicy, wyjdzie dwa razy taniej.

O dziwo, wzmianka o Keszju uspokoiła ich, chociaż jego główny sposób obrony swojego pana polegał na zalizaniu wroga na śmierć.

* * *

Na ulicę wyszedłem w starej kurtce, którą dała mi mama, widząc, że jestem „w samej wiatróweczce”. Musiałem jeszcze wysłuchać wykładu o tym, jak łatwo stracić zdrowie i jak ważne jest to, żeby o nie dbać. Według mnie kurtka od Dietricha wystarczyłaby, żeby dobiec do ulicy i złapać samochód, ale nie spierałem się.

Keszju, widząc, że idziemy do domu, szarpał się radośnie na smyczy. Stałem w kręgu światła latarni z uniesioną ręką, ale nie miałem szczęścia, samochody, przejeżdżały nie zatrzymując się, nikt nie chciał dorobić.

W końcu, piszcząc hamulcami, zatrzymał się stary żiguli. Otworzyłem drzwi i roześmiałem się.

– O, stały klient! – powiedział wesoło kierowca-Kaukaz. – Siadaj!

– Jestem z psem, nie przeszkadza?

– Nie, pies też człowiek. Wsiadaj.

Wsiadłem do przytulnego wnętrza, przesyconego dymem papierosowym, wpuściłem Keszju na tylnie siedzenie i surowo nakazałem mu leżeć.

– Tam gdzieś jest szmata, wytrzyj mu łapy – powiedział kierowca. – Dobry pies… Rasowy?

– Tak…

Przechyliłem się na tył, wycierając Keszju łapy, samochód już jechał.

– Do Miedwiedkowa, tak? I jak tam, rozwiązałeś swoje problemy? Pamiętam, że wtedy latałeś po całym mieście, coś się stało, tak?

– Tak – przyznałem. – I właściwie niczego nie rozwiązałem, dopiero rozwiązuję…

Wyjąłem paczkę papierosów, na dnie były jeszcze dwa.

– Zapali pan? – zapytałem. – To zwykły tytoń, ale przywieziony z daleka. U nas takich nie ma.

– Częstuj, jak ci nie szkoda.

Keszju z tyłu kichnął, wygłaszając swoją opinię na temat palenia w ogóle i palenia papierosów bez filtra w samochodzie w szczególności.

– Dobry tytoń – powiedział uprzejmie kierowca. – Mocny.