Выбрать главу

– Na zajęciach filozofii uczyli nas, że od jednego człowieka nic nie zależy. – Wasylisa się uśmiechnęła. – Tak głosił marksizm-leninizm. Ale ty nawet nie znasz takiego przedmiotu, Kirył.

– Nie wierzyłbym za bardzo marksizmowi-leninizmowi – odparłem urażony. – Zwłaszcza po rozpadzie ZSRR.

Wasylisa zaśmiała się i odgryzła z apetytem połowę tulskiego pierniczka.

– Ja również nie wierzę! Jeden człowiek wpływa na losy całego świata? Ależ proszę bardzo! Ale cała reszta to już, wybacz, bzdury…

– Dlaczego? – obruszyłem się.

– Jeśli ci twoi Arkanowcy…

– Nie moi!

– Jeśli ci Arkanowcy bez trudu przewidują losy światów, jeśli wystarczy usunąć jednego człowieka i świat się zmienia, to po co im planety-poligony? Laboratoria i eksperymenty są potrzebne wtedy, gdy nie sposób czegoś wyliczyć. Wychodziłoby na to, że Arkanowcy wszystko przewidzieli na całe dziesięciolecia naprzód. Jak zrobić świat bez techniki i jak zrobić świat z techniką. Tu będzie religia, tam nauka, tutaj chiromancja, a z boku kokardka. Dobrze! Ale wtedy nie potrzebowaliby żadnych eksperymentów! Rozłożyłem ręce.

– Wasyliso… Mówię tylko to, co wiem.

– Wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane. – Pokręciła z uporem głową. – Znacznie bardziej, Kiryle.

– Zgadzam się. Jest jeszcze coś. Myślę, że Arkan wcale nie jest głównym światem. Powiedz, czy numerując kolejne światy, ponumerowałabyś również swój, główny świat? Jak byś go nazwała? Jak nazwałabyś świat, o którym inni nie powinni nawet wiedzieć? Ziemia-jeden?

– W ogóle bym go nie nazywała. Swój to swój, nie potrzebuje numerków. Zwłaszcza jeśli ma pozostać tajemnicą.

– No właśnie! A oni nazywają siebie Ziemia-jeden! Czyli musi być jeszcze jeden świat, Ziemia-zero! To tam mieszkają główni władcy marionetek, a mieszkańcy Arkanu to tylko wykonawcy!

Ku mojemu rozczarowaniu, Wasylisa przyjęła to genialne odkrycie z dystansem.

– No i co z tego? Niechby nawet istniał świat Minus Jeden! To niczego nie zmienia. Rzecz w tym, po co? Komu to potrzebne: kilkanaście planet, na których żyją różne społeczności? Eksperymenty polegające na tworzeniu różnych społeczeństw? Od razu poznać humanistę. – Wasylisa złagodziła swoje słowa uśmiechem, ale ja i tak nie miałem nic do przebicia.

– Nie jestem humanistą – wymamrotałem.

– A kim?

– A nikim. Subiektem w sklepiku z komputerami. – Wstałem i przeszedłem się po pokoju. – Wasyliso, wszystko jedno! Tak czy inaczej, Arkan pełni rolę nadzorcy nad wszystkimi światami. A komu i po co to potrzebne…? To dopiero pytanie.

– A ja zastanawiałam się nad czymś innym – odparła Wasylisa. – Komu zależało na tym, żeby zrobić ze mnie funkcyjnego? Jaki ze mnie celnik? Przecież drzwi, które otworzyłam, nie są nikomu potrzebne… Mówisz, że wyciągają nas ze świata i świat się zmienia. Nie wierzę! Jeśli tak, to niech wyciągną Putina, wtedy się zmieni! Albo papieża! Albo Pielewina. Johny Deppa. Eltona Johna czy Dimę Bilana. Od nich faktycznie coś zależy. Ale ode mnie? Od ciebie? Bez urazy.

– Ze mnie wyszedł całkiem niezły celnik – mruknąłem z niespodziewaną dumą. – Otworzyły się bardzo dobre drzwi. Ale wydaje mi się, że nikt się tego nie spodziewał.

– Czyli nie po to usuwali nas z życia, żeby świat się zmienił – stwierdziła Wasylisa. – Tu chodzi o coś innego. I właśnie nad tym będziesz się musiał zastanowić.

– Ja? – Usiadłem na parapecie; za moimi plecami bębniły w szyby ciężkie krople deszczu.

– A kto? – odparła spokojnie Wasylisa, odwracając się do mnie. – Może nie pamiętasz, ale ja jestem do tego budynku przywiązana smyczą. Osiem kilometrów siedemset czternaście metrów, policzyłam sobie w wolnej chwili. Jeśli przekroczę tę odległość, moja funkcja padnie i stanę się zwykłym człowiekiem. Tylko że o mnie nikt sobie nie przypomni, Kiryle. Zostanę bezdomną, będę spać w liniach ciepłociągu, nauczę się pić wodę kolońską.

– O mnie sobie przypomnieli – przerwałem jej. – I rodzice, i przyjaciele.

– Z tobą w ogóle dzieją się dziwne rzeczy – stwierdziła Wasylisa. – Jak zdołałeś pokonać akuszerkę? I tego kuratora?

– Nie wiem. – Odruchowo zerknąłem na swoją dłoń, co Wasylisa skomentowała ironicznie:

– Nie wierzę w pierścienie władzy, sama je kułam, gdy film był jeszcze w modzie. Tu chodzi nie o pierścień, tylko o ciebie.

– Od czego powinienem zacząć, Wasyliso? – zapytałem. – Pomóż mi.

– Dlaczego ja?

– Nie mam już przyjaciół-funkcyjnych.

– Przyjaciół – prychnęła Wasylisa.

Nie skomentowałem.

– Wychodzi na to, że powinieneś dostać się do Arkanu i tam szukać rozwiązania zagadki. Tylko że tam nie ma drzwi.

– Muszą być, po prostu trzymają to w tajemnicy. Przecież ktoś przerzucił policjantów z Arkanu do Orła! – Zeskoczyłem na podłogę i spojrzałem w okno, to, które zapamiętałem z poprzedniej wizyty.

– Pociągiem nie przyjechali na pewno – stwierdziła Wasylisa.

– Myślę, że pociągiem jechali z Orła do Charkowa – oznajmiłem, patrząc na cichą jesienną uliczkę.

Deszcz za oknem lał teraz na całego i mocno zbudowani mężczyźni w jednakowych ubraniach wyjęli czarne parasole, też jednakowe. Stali półkolem przy wieży i w milczeniu patrzyli w okno.

Prosto na mnie.

Cofnąłem się od okna i powoli odszedłem w bok.

To samo baczne spojrzenie. Żaden się nie poruszył i nie mrugnął.

– Oni mnie widzą? – zapytałem.

– Nie – odparła Wasylisa, podchodząc. – Szyba jest jednostronnie przezroczysta.

– Wszystko jedno. I tak wiedzą, że tu jestem.

– Albo podejrzewają. Skoro szukali cię w pociągu, to wiedzą, dokąd jechałeś. Dużo masz znajomych w Charkowie?

– Tylko ciebie.

Wasylisa jeszcze raz wyjrzała przez okno i sposępniała:

– Czekają na kogoś.

– Na policjanta? – zasugerowałem.

Wasylisa nie odpowiedziała na to retoryczne pytanie. Obrzuciła wzrokiem pokój i spytała:

– Nirwana czy Janus?

– Janus? – Nie rozumiałem.

– Ziemia-czternaście. Zimą mróz, w lecie żar. Nie ma tam ludzi.

Zrozumiałem. Nie należało liczyć, że Wasylisa odmówi wpuszczenia policjanta, gdy ten wcześniej czy później przyjdzie. Zresztą, nawet bym jej o to nie prosił; potem przyszłaby nowa akuszerka i po prostu zniszczyłaby funkcję Wasylisy; małe, nikomu niepotrzebne cło pomiędzy Ziemią, Nirwaną i Janusem.

– Bardzo nie chciałbym wybierać Janusa – powiedziałem. – Kiepsko się rymuje. Wasyliso, mogłabyś ukryć mnie w Nirwanie?

Wasylisa spojrzała w okno, za którym było lato.

– Od razu stracisz przytomność – oznajmiła. – Przecież nie jesteś już funkcyjnym. Mogę poprosić miejscowych, żeby ukryli cię w wiosce, nauczyli się już dbać o nowicjuszy. Ale jeśli policjant zechce sprawdzić…

– Zechce na pewno. – Skinąłem głową, przypominając sobie, jak policjant z miasta Kimgim ścigał Illan w Skansenie, gdy Illan udało się wtedy uciec.

Ale Nirwana to zupełnie co innego. Tam nawet nie będą musieli mnie ścigać – wezmą mnie na mięciutko, ze śliną cieknącą z ust i szczęśliwym uśmiechem idioty.

– Gdzie mogę ukryć się w Janusie?

– Zaraz.

Wasylisa podeszła do przysadzistego bufetu, wysunęła szufladę. Patrzyłem, jak przerzuca instrukcje od mikrofalówki i lodówki, książeczki opłat (czyżby nawet funkcyjni musieli płacić za elektryczność?), w końcu w jej rękach pojawiła się dobrze mi znana księga w skórzanej oprawie – podręcznik celnika – ze srebrnym napisem JANUS na okładce. Bardzo użyteczna księga. Jedyne, co było w niej dziwnego, to grubość – wyglądała tak, jakby się składała z samych okładek.