Kiedy zjawił się przed nim niewysoki sprężysty ober, Mühlhaus zapytał go, czy, jego zdaniem, ci panowie długo jeszcze będą śpiewać. Ironia i irytacja w głosie gościa była całkowicie niewyczuwalna, bo ober uśmiechnął się szeroko i odparł, że chór męski „Polihymnia” zwykle śpiewa tylko godzinę po swoich wtorkowych próbach, ale na życzenie szanownego pana mogą sięgnąć do rzadziej wykonywanego repertuaru. Mühlhaus nie kontynuował tego tematu i już z wyraźną złością zapytał, gdzie tu jest „sala bawarska”, bo właśnie tam ma umówione spotkanie. Ober poprowadził go do mniejszej sali, prawie bez ozdób, jeśli nie liczyć podłużnych belek stropu, z których zwisały klosze lamp, oraz jelenich rogów we wnękach ścian.
Mühlhaus ku wyraźnemu zdziwieniu kelnera zażyczył sobie herbaty Obsta na ischias. Na grzeczną odpowiedź kelnera, że takiej herbaty najlepiej się napić w aptece „Higieja”, zażądał smakowej herbaty importowanej. Potem przywitał się z trzema mężczyznami, którzy siedzieli w potężnych drewnianych ławach. Powiesił palto i melonik na wieszaku zajmującym całą ścianę sali bawarskiej. Z wyrozumiałym politowaniem stwierdził, że nawet ludzie świecący maluczkim przykładem nie mogą się obejść bez alkoholu. Naczelnik więzienia śledczego Otto Langer pił kulmbachera, sędzia Ernst Weissig spożywał miejscowego lagera w litrowym kuflu, a przed szefem „Breslauer Neueste Nachrichten”, doktorem Ottonem Tugendhatem, stała butelka winiaku „Stary Szczep” ze słynnych składów Mampego. Mühlhaus nabił fajkę i milczał, w odróżnieniu od swoich kolegów.
– Drogi doktorze – Langer piorunował dziennikarza wzrokiem – naprawdę uważa pan Vatera za człowieka honoru? Kogoś, kto pisał wiernopoddańcze listy do Lenina i obiecywał mu, że Niemcy staną się częścią imperium sowieckiego?
– Tak, uważam – odparł spokojnie Tugendhat, upijając łyczek winiaku. – O honorze nie decyduje przynależność partyjna ani poglądy polityczne, ale czyny, mój panie, czyny! Vater, popełniając samobójstwo, okazał się człowiekiem honoru! Każdy samobójca jest człowiekiem honoru.
– Samobójstwo może wynikać również ze strachu. – Sędzia Weissig zapalił cygaro. – Niekoniecznie z poczucia honoru.
– Ale on na pewno się nie bał – uśmiechnął się Tugendhat – przecież nikt nie wybrałby tchórza na prezydenta policji w Magdeburgu… Czy prezydent policji może być tchórzem? Niech nam to powie ktoś, kto to wie najlepiej! No, drogi radco – zwrócił się do Mühlhausa – czy nasz prezydent policji, jaśnie wielmożny Wilhelm Kleibömer, jest tchórzem?
– Naprawdę Vater był prezydentem policji w Magdeburgu? – Mühlhaus włączył się do rozmowy, odbierając od kelnera szklankę gorącej, pachnącej herbaty.
– Widzą panowie, jak się ożywił nasz radca? – roześmiał się dziennikarz. – Ale niech się pan nie boi, niech się pan nie rozgląda dookoła w poszukiwaniu szpicli, mówże pan krótko, drogi radco: jest Kleibömer tchórzem czy też nie?
– Doktorze Tugendhat – uśmiechnął się zapytany – pozwoli pan, że nie będę się wypowiadał o moim szefie i o jego morale. Nie po to tutaj się spotkaliśmy. Ja wiem, że samobójcza śmierć Vatera, podobnie jak niedawna śmierć Lenina, rozpala panów emocje, zwłaszcza tych zorientowanych na lewo, jak nasz redaktor, ale nie zapominajmy, że spotykamy się tutaj w godnej pożałowania sprawie Eberharda Mocka.
Zapadło milczenie. Wszyscy spoglądali na Mühlhausa, przyznając mu niejako prawo przewodzenia tym nieformalnym obradom w piwiarni Kisslinga.
– Przepraszam panów za spóźnienie – zaczął Mühlhaus. – Dorożkarz, który mnie wiózł, był pijany i pomylił Junkernstrasse z Jahnstrasse. A teraz ad rem. Eberhard Mock jest oskarżony o trzy morderstwa. Dwie ofiary to prostytutki: Klara Menzel i Emma Hader, a trzecia to współwięzień Mocka, sprawca trzech gwałtów na nieletnich chłopcach Konrad Dziallas…
– Wyjątkowy podlec i zboczeniec – wtrącił Langer – miałem z nim same kłopoty. Przez niego popełnił samobójstwo inny więzień… Mock cieszy się w tej chwili ogromnym szacunkiem współosadzonych. Uwielbiają go, bo należy on do kasty wybrańców, którym na niczym nie zależy, którzy mogą zrobić wszystko…
– Czy pan sugeruje, dyrektorze – przerwał mu sędzia Weissig – że sąd powinien przez to łagodniej potraktować Mocka, bo zabił jakiegoś więziennego łotra?
– Ja niczego nie sugeruję, jedynie…
– Pax, pax, moi panowie! – Mühlhaus dmuchnął w fajkę, dobywając z główki dużą czapę gorzkosłodkiego dymu. – Sugerować cokolwiek będę w tym gronie tylko ja… Przepraszam, nie „sugerować”, ale „prosić”. Mam do panów ogromną prośbę… Chodzi mi o dyskrecję, milczenie, tajemnicę…
– W świetle tych próśb – doktor Tugendhat napełnił winiakiem pusty kieliszek – ja zupełnie nie pasuję do dzisiejszego towarzystwa. Wykonuję zawód, którego istotą jest ujawnianie, a nie dyskrecja. A poza tym ciągle prosi mnie pan o to samo. To dzięki mnie w żadnej gazecie w Niemczech nie ukazała się nawet wzmianka o Mocku w związku z zabójstwem tych dwu prostytutek… Mam ciągle milczeć i milczeć! Radco, mnie już nudzą pańskie prośby!
– Ma pan słuszność, doktorze – powiedział Mühlhaus i milczał przez chwilę, obserwując, jak kelner rozstawia między nimi talerze z bawarskimi białymi kiełbaskami i słodką musztardą oraz miseczki z marynowaną rzepą. – Do tej pory zachowywał pan godną podziwu dyskrecję. Wiem, że jest ona sprzeczna z pańskim zawodem. Ale wszystko przed panem. Może pan wybrać czas ujawnienia. Może pan opisać sprawę Mocka, zanim się na dobre zacznie, aby podgrzewać atmosferę, albo może pan ją opisać później… W całości… Pańska gazeta jako jedyna w tym mieście… Wyobraża pan sobie cykl artykułów po procesie… Gazeciarze krzyczą: „Cała prawda o Eberhardzie Mocku”. Nakład BNN wzrasta… Ludzie nie będą kupować żadnej innej gazety… Będzie pan wiedział wszystko, pańscy konkurenci nic…
– Postępuje pan nietypowo, radco – powiedział Langer – oferuje pan zapłatę, zanim nam pan powiedział, o czym to mamy mianowicie milczeć…
– Wybaczą mi panowie krótki wstęp? – Mühlhaus, widząc, że rozmówcy kiwają głowami, kontynuował: – Nadwachmistrz Eberhard Mock nie pracował w policji kryminalnej, lecz w decernacie obyczajowym prezydium… Mogliby panowie zapytać, co ja w takim razie tutaj robię. Odpowiedź jest prosta. Reprezentuję prezydenta policji Kleibömera. To właśnie on zlecił mi tę niezwykle delikatną misję. – Odłożył fajkę, splótł dłonie i przesuwając wzrokiem po twarzach swoich rozmówców, powiedział zdecydowanym tonem: – Panowie, powiem bez ogródek. Policja chciałaby uniknąć skandalu. Dlatego prezydent policji w Breslau dzięki swoim stosunkom sprawił, że proces Mocka zostanie utajniony i odbędzie się w Königsbergu. Któregoś dnia przyjadą trzej zaufani ludzie z tamtejszego prezydium. Zameldują się u Kleibömera. Nie będą się legitymować. Podadzą jedynie hasło. Kleibömer osobiście zatelefonuje tylko do dwóch osób. Pierwszą z nich będzie pan, dyrektorze – zwrócił się do Langera – drugą będę ja. Pan otrzyma polecenie, aby osobiście przyjąć königsberczyków, otworzyć im drzwi do celi Mocka i pozwolić im opuścić więzienie wraz z oskarżonym. Moi ludzie będą dyskretnie eskortowali ich wszystkich na Dworzec Główny. Ja mam zadbać o to, aby oni nie wiedzieli, kogo eskortują. W pociągu ostatni wagon będzie należał do oskarżonego i jego eskorty. Czy zgadza się pan zachować całkowitą dyskrecję na temat tego, co pan teraz usłyszał?