J.D. usiłował się skupić, ale jego myśli wciąż błądziły wokół Tiffany i jej dzieci. Jako wdowa samotnie wychowująca dzieci z pewnością nie miała łatwego życia. Christina była mała i wymagała nieustającej opieki, a dla Stephena rozpoczął się trudny, pełen zasadzek okres dojrzewania. Tiffany musiała zaopiekować się dziećmi i zarobić na ich utrzymanie. Pracowała i dorabiała wynajmowaniem mieszkań w tym starym, wymagającym remontu domu. To stanowczo za dużo obowiązków jak na jedną osobę. J.D. dowiedział się od gadatliwego Maksa Crenshawa, że poza nim mieszkania wynajmują pani Ellingsworth, którą już poznał, a także student malarstwa i młode małżeństwo. Góra stała pusta, bo niedawno wyprowadził się stamtąd młody mężczyzna nazwiskiem Lafferty. Pośrednik nieruchomości z Bittersweet najwyraźniej był doskonale zorientowany.
– Na koniec pokażę panu gospodarstwo, którego nie mato jeszcze wprawdzie w swoim wykazie, ale można się spodziewać, że do mnie trafi. To farma, na której ostatnio wydarzyła się tajemnicza historia…
Crenshaw skręcił na podjazd zapuszczonej posiadłości z małym domem mieszkalnym, paroma szopami i wielką stodołą na tyłach.
– Dziwna historia – ciągnął Maks; zatrzymując samochód, lecz nie wyłączając silnika. – Zapali pan? – spytał i wyciągnął z kieszeni zmiętą paczkę papierosów.
– Nie.
– Chwali się, chwali. Sam próbuję rzucić palenie, ale wie pan, jak to jest. – Wyjął papierosa, po czym znów podsunął paczkę J.D.
– Nie, dziękuję.
– Palił pan kiedyś?
– Wieki temu.
– Żebym to ja zdołał rzucić palenie. Ale co tam… Ta ziemia należy czy należała, w zależności, jaką wersję przyjąć – do Isaaca Wellsa.
– Ach, tak? – zainteresował się nagle J.D.
– Tak. Stary Isaac żył tu sam jak palec. Nigdy się nie ożenił. Miał siostrę, ale umarła dawno temu i braci, którzy wywędrowali w świat. Niech pan sobie wyobrazi, że przed miesiącem czy sześcioma tygodniami Isaac po prostu zniknął. – Pośrednik przerwał, opuścił szybę i pstryknął zapalniczką. – Podejrzana sprawa, jakby mnie ktoś pytał. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Gdyby umarł albo gdyby go zabili, dało już by się do tej pory znalazło. Może ktoś go porwał dla okupu? Są w miasteczku tacy, którzy myślą, że zgromadził grubszą forsę i trzymał ją w bankowym sejfie albo zakopał w blaszanych puszkach tu, na farmie, ale moim zdaniem to zwykłe plotki. – Maks przez chwilę palił w milczeniu. – Wie pan, gdyby nawet zdecydował się stąd odejść, to komuś znajomemu chyba by się wygadał, co? – Pokręcił głową w zadumie i zdusił niedopałek w popielniczce. – Tak czy owak, ta farma niedługo będzie na sprzedaż. Tylko nie wiadomo, czy znajdzie się kupiec.
J.D. wpatrywał się w hektary nieużytków. Dom, nie dość że mały, to wymagał kapitalnego remontu, a sporo szyb było powybijanych. Stodoła z grubych desek, poszarzałych od deszczu i słońca, była wyjątkowo duża i w nie najgorszym stanie w przeciwieństwie do szop, które się rozpadały. Podwórze wyglądało nędznie.
– Dziwak był z tego Isaaca, jakby się kto pytał, ale o ile wiem, nikt mu źle nie życzył. Tajemnicza sprawa.
– I nie znaleziono żadnych śladów?
– Nawet jeśli gliny na coś natrafiły, nie puszczają pary z gęby. – Maks wrzucił wsteczny bieg. – Powłóczymy się jeszcze trochę po okolicy, jeśli pan pozwoli. Mam parę pomysłów. Pierwsza farma, ziemia Stowella, jest zarejestrowania u pośrednika w Medford. Liczy około stu akrów, jest dobrze utrzymana, a że właściciele spieszą się ze sprzedażą, można wytargować dobrą cenę. Nie sugeruję bynajmniej, że pańskiej firmy nie stać na pierwszą cenę, mówię tylko tak, na wszelki wypadek. Pojedziemy, zobaczymy.
Wycofał cadillaca na drogę i ruszył. J.D. obserwował w lusterku znikające zabudowania posiadłości Isaaca Wellsa. Maksowi usta się nie zamykały, a jednostajna muzyka, nadawana przez lokalną rozgłośnię, brzęczała z samochodowego głośnika jak natrętny bąk. Stary gruchot połykał milę za milą, a J.D. marzył tylko o tym, by jak najszybciej z niego wysiąść. Z każdą minutą utwierdzał się w przekonaniu, że przyjazd do Bittersweet był pomyłką.
Tiffany, z dwiema torbami zakupów pod pachą, z trudem otworzyła frontowe drzwi.
– Już jestem! – oznajmiła głośno.
Węgielek spał na fotelu w holu. Na powitanie uniósł głowę i przeciągnął się leniwie.
– Jest tam kto? – zawołała Tiffany, po czym nie doczekawszy się odpowiedzi, weszła do kuchni i postawiła torby na stole. Kot ocierał się o jej nogi, licząc na to, że w ten sposób zasłuży na rychły posiłek. – Zostawili nas samych. Węgielku, co? – Tiffany pochyliła się i pogłaskała kota.
Spostrzegła na stole kartkę zapisaną koślawym pismem pani Ellingsworth. Starsza pani informowała, że zabrała Christinę na spacer do parku. Tiffany przypomniała sobie, że Stephen miał tego dnia za zadanie wygrabić podwórko u babci. Pewnie właśnie to robi. Tiffany zabrała się za rozpakowywanie zakupów. Zauważyła przy tym z irytacją, że zaproszenie na ślub ojca, które wcisnęła do szuflady, zostało rozłożone na stole, jakby ktoś się z niej celowo naigrywał.
– Wspaniale – mruknęła, gładząc palcem gruby kredowy papier.
Po raz pierwszy zobaczyła własnego ojca kilka miesięcy temu i był to dla niej szok. Wzrastała w przekonaniu, że ojciec nie żyje. Tak twierdziła matka i miała po temu swoje powody. Z perspektywy czasu Tiffany coraz lepiej je rozumiała. Sama miała dzieci i uważała za swoje zadanie chronić je i oszczędzać im przykrości i rozczarowań. Czy John Cawthorne naprawdę nie potrafił zrozumieć, że nad pewnymi sprawami nie można przejść do porządku? Czy brakowało mu wyobraźni, czy serca?
Na kartce papieru widniały słowa, które czytała chyba dziesiąty raz.
John Andrew Cawthorne i Brynnie Perez
mają zaszczyt zaprosić Tiffany Santini z dziećmi
na uroczystość swych zaślubin,
która odbędzie się w kościelnej kaplicy
w niedzielę 7 sierpnia o 19.00.
Na zabawę weselną państwo młodzi
zapraszają do Cawthorne Acres.
– Niedoczekanie – szepnęła Tiffany.
Uważała, że planowana uroczystość była jednym wielkim skandalem. W żadnym razie nie zamierzała brać w niej udziału i już udzieliła odmownej odpowiedzi. Nie zmieniła zdania po telefonie Johna i choć poczuła się wina, że tak bezpardonowo odtrąca rękę wyciągniętą do zgody, twardo obstawała przy swej decyzji.
Z niechęcią sięgnęła do koperty i wyjęła list pisany ręką ojca, który był dołączony do zaproszenia. Widocznie myślał, że jedna kartka papieru to wystarczające zadośćuczynienie za wszystkie krzywdy, jakie wyrządził córce i jej matce, zostawiając je przed trzydziestu trzema laty na pastwę losu.
Kochana Tiffany,
Wiem, że nie zasługuje na twoją wyrozumiałość, ale mimo to proszę cię o nią. Uwierz mi – chcę zacząć nowe życie, a przede wszystkim pragnę, żebyś ty i twoje siostry były pełnoprawnymi członkami mojej rodziny.
Bóg jeden wie, ile grzechów popełniłem w swoim życiu. I na pewno przydarzy mi się jeszcze niejeden błąd, zanim zapukam do bram Królestwa Niebieskiego. Mimo to proszę cię, abyś znalazła w sercu dość litości, żeby wybaczyć staremu człowiekowi, który chce uporządkować swoje ziemskie sprawy, zanim stanie przed obliczem Pana. Kocham cię tak, jak potrafię, Tiffany. Zawsze cię kochałem i będę aż do śmierci. Jesteś moją pierworodną córką. Mam nadzieję, że będziesz przy mnie wraz z Twoimi siostrami podczas weselnej uroczystości.