Выбрать главу

– Patrz, mamo. Mamy gościa.

– Widzę. – Tiffany wyprostowała się jak struna. Miała na sobie białą bluzkę bez rękawów, wciąż świeżą i wyprasowaną, która pięknie kontrastowała z jej opaloną skórą. Ruszyła w kierunku drzwi. W rozcięciach spódnicy koloru khaki migały jej długie, umięśnione nogi.

Tak, to było to. Nic dziwnego, że jego rozwiedziony brat od pierwszego wejrzenia zakochał się jak młokos w Tiffany Nesbitt. Nic też dziwnego, że to samo przydarzyło się J.D. Niemal to samo.

– Mamo… Stephen odchrząknął, jakby miał trudności z wydobyciem głosu. – Mamo, stryj J.D. przyjechał.

– Widzę – powtórzyła Tiffany z niezadowoloną miną.

– Cześć, Jay.

– Cześć, Tiff.

– Zawsze miałeś znakomite wyczucie czasu – rzuciła z sarkazmem,

– Co się tu dzieje?

– Nic. Drobne nieporozumienia – odparła Tiffany i, trzymając na ręku córeczkę, weszła do domu i zamknęła za sobą drzwi.

– Z policją?

– To był wydział do spraw nieletnich – sprecyzowała Tiffany, przeskakując wzrokiem ze szwagra na syna i z powrotem. Gość zrozumiał, że to nie czas i miejsce na drążenie zapewne nieprzyjemnego tematu. Christina zaczęła się wiercić, więc Tiffany postawiła ją na podłodze. – Wiesz, J.D., że prędzej śmierci bym się spodziewała niż ciebie tutaj.

– Przepraszam, że cię nie uprzedziłem.

– To nie w twoim stylu – zauważyła spokojnie, jakby wcale jej to nie obchodziło. Jednak obrzuciła nieproszonego gościa gniewnym spojrzeniem.

– Nie – przyznał, bo zdawał sobie sprawę, że zasłużył na reprymendę.

– Spływam, mamo – wtrącił się Stephen, patrząc krzywo spod zmierzwionej, opadającej na oczy grzywy. – My z Samem idziemy popływać i na ryby.

– Ja i Sam. – Tiffany automatycznie poprawiła syna. – Miałeś siedzieć w domu. Przecież zawarliśmy umowę.

Stephen niepewnie potarł nos.

– Odrobiłem lekcje i zrobiłem wszystko, co mi kazałaś.

– To w lipcu jeszcze się tu chodzi do szkoły? – spytał zdziwiony J.D.

– To letnia szkoła. – Spojrzenie Tiffany nie złagodniało ani trochę.

– Głupia buda – dorzucił Stephen. – Mamo, naprawdę chciałbym popływać.

Tiffany spojrzała na zegarek. Widać było, jak zmaga się ze sobą, żeby nie przeciągać sporu z synem. Na jej decyzji zaważyła obecność J.D.

– Zgoda, ale bądź tu o piątej.

– Ale mamo, przecież jest lato…

– Żadnych „ale”! O piątej albo nigdzie nie pójdziesz! – stwierdziła stanowczo.

Stephen najwyraźniej chciał się jeszcze targować, ale musiał przemyśleć sprawę, ponieważ zrezygnował. J.D gotów był się założyć o każde pieniądze, że bratanek nie wróci o wyznaczonej godzinie.

– Posprzątałeś pokój? Masz tam porządek?

– Jak dla mnie, jest O.K.

– Uważaj, Stephen…

– To mój pokój i mnie wystarczy taki porządek, jaki mam. – Chłopak już stał przy drzwiach z mocno podniszczoną deskorolką pod pachą. Z porysowanej powierzchni krzyczały kolorowe napisy. J.D. domyślał się, że to nazwy kultowych zespołów rockowych. – Na razie!

– Masz być o piątej, pamiętasz?

– Tak, tak.

Tiffany odprowadziła syna wzrokiem.

– Ach, te nastolatki – szepnęła.

J.D. z trudem ją usłyszał, wyławiając z jej głosu nutę niepokoju. Nie mógł winić Tiffany za surowość. Stephen musiał zostać wzięty w karby, i to radykalnie. Chłopak miał rogatą duszę i gdyby na wszystko mu pozwalać, za parę lat mogłoby być naprawdę źle. Tiffany westchnęła i pokiwała głową, jakby wciąż jeszcze nie dokończyła rozmowy z synem. Po chwili jednak zwróciła się do gościa:

– Chodźmy do kuchni. Ty też, Christina. – Tiffany szybko ruszyła korytarzem w stronę wahadłowych drzwi, które gwałtownie pchnęła. J.D. podniósł bagaże i poszedł za nią, cudem unikając uderzenia. Kuchnia znajdowała się na tyłach budynku i wyglądała jak reklama magazynu „Piękny dom”. Promienie słońca przenikały przez szyby, rozświetlając wnętrze złocistym blaskiem. Z belki u sufitu zwisały wypolerowane mosiężne oraz miedziane kociołki i patelnie, a ściany zdobiły pęki pachnących ziół, warkocze czosnku i sznury papryki. Na drzwiach dużej lodówki umieszczono wystawę dzieł plastycznych autorstwa trzyletniej artystki, notatki ku pamięci i ważniejsze numery telefonów. Słowem, czarująca domowa atmosfera.

Tiffany wzięła z parapetu buteleczkę aspiryny i wysypała na dłoń dwie tabletki.

– Boli cię głowa?

– Jak diabli. – Tiffany nalała sobie szklankę wody i połknęła lekarstwo. – A teraz mów, z czym przyjechałeś, Jay.

J.D. postawił worek i neseser i oparł się o kredens. Znów ogarnęło go poczucie winy na myśl o akcie własności domu, schowanym na dnie nesesera. Choć miał za złe Tiffany Nesbitt Santini mnóstwo rzeczy, jednak wcale nie chciał pomnażać jej problemów.

– No, Jay, śmiało! Nietrudno się domyślić, że nie wybrałeś się w drogę tylko po to, żeby mi powiedzieć dzień dobry.

– Nie, ale rzeczywiście chciałem się z tobą spotkać.

– Ciekawe… czuję, że masz mi do powiedzenia coś takiego, czego wcale nie chcę słuchać.

W tym momencie przy drzwiach od ogrodu pojawiła się starsza pani w zbyt obszernych ogrodniczkach, słomianym kapeluszu i rękawicach ochronnych. Na nosie miała okulary słoneczne, a w dłoni bukiet róż.

– Wydawało mi się, że słyszę jakieś głosy – powiedziała, wchodząc. Zatrzymała się nagle na widok J.D. – Nie wiedziałam, kochanie, że masz gościa.

– Pani Roberta Ellingsworth, mój szwagier J.D. Santini – przedstawiła ich Tiffany.

– Miło mi panią poznać – powiedział J.D.

Kobieta energicznie wyciągnęła dłoń w uwalanej ziemią rękawiczce, spostrzegła swój nietakt i wybuchnęła śmiechem.

– Mów mi Ellie, młodzieńcze, tak jak wszyscy. Weź kwiaty, Tiffany, przyniosłam je dla ciebie.

– Dzięki. Śliczne róże.

– Ja pomagałam! – oznajmiła z dumą Christina.

– Oczywiście, że pomagałaś, moje ty słoneczko. – Starsza pani zdjęła rękawiczkę i z czułością pogłaskała dziewczynkę po głowie. – Co ja bym bez ciebie zrobiła!

– A co ja bez ciebie – westchnęła Tiffany i powąchała róże. – Dziękuję, Ellie, że znów zajęłaś się dzieciakami.

– Nie ma o czym mówić, kochanie, zawsze możesz na mnie liczyć.

– Napijesz się czegoś, Ellie? Mam mrożoną herbatę, ale może być i kawa – zaproponowała Tiffany.

– Nie teraz, wpadnę później – odparła starsza pani, ocierając wierzchem dłoni spocone czoło. Zsunęła z nosa ciemne okulary, żeby się lepiej przyjrzeć nieznanemu mężczyźnie, który tak niespodziewanie pojawił się w kuchni Tiffany. – Muszę się pospieszyć, bo zaraz rozpocznie się mój ulubiony serial.

– Czekaj, niech zgadnę… – W oczach Tiffany zabłysły wesołe iskierki. – Podły brat bliźniak porwał Dereka i uwięził go, żeby się pod niego podszyć i poślubić Samanthę.

– Ciepło, ciepło. – Ellie się roześmiała. – Zdradzę ci pewien sekret: w „Życiu na wulkanie” niczego nie można do końca przewidzieć. Przyjdę, jak się skończy, i wszystko ci opowiem. Do widzenia. Było miło cię poznać – zwróciła się na pożegnanie do J.D.

– Cała przyjemność po mojej stronie – zrewanżował się, demonstrując znajomość dobrych manier.

– Ellie jest absolutnie cudowna – powiedziała z ciepłym uśmiechem Tiffany po wyjściu starszej pani. – Opiekuje się dziećmi, kiedy jestem w pracy. – Nagle zdała sobie sprawę, że była przesadnie opryskliwa dla szwagra, zapytała więc uprzejmym tonem:

– Masz ochotę czegoś się napić?

J.D. potrząsnął przecząco głową.

– Jeśli nie kawa czy herbata, to może coś mocniejszego.