John przykucnął przed nią.
– Będzie wesele, ale z jedną panną młodą – powiedział do dziecka. – Ma na imię Brynnie i będzie bardzo szczęśliwa, jeśli i ty tam będziesz. – Podniósł się, dodając: – Jeśli wszyscy przyjdziecie.
– Nie licz na to – rzuciła ostro Tiffany, ale po chwili zrobiło się jej przykro, że aż tak obcesowo potraktowała ojca. – Będziemy zajęci.
– Rozumiem – uśmiechnął się smutno, ale już więcej nie nalegał. – Do zobaczenia. – Wcisnął stetsona na głowę i po chwili już go nie było.
– Dziwny gość – zauważył Stephen. Podszedł do okienka w holu i patrzył za odjeżdżającym. Tiffany też rzuciła okiem na lśniącą srebrzyście półciężarówkę, nowiutką, jeszcze na próbnych numerach. – Bogaty typ, co? – spytał chłopak.
– Tak mówią.
– Może powinnaś być dla niego miła, mamo, i iść na to wesele.
– Żeby mi coś zapisał w testamencie? – spytała z ironią, wznosząc oczy do góry. – O, co to, to nie, Stephen. Pieniądze to nie wszystko.
– Ale przecież to twój tata.
– To zależy, co rozumiemy przez słowo „tata” – ucięła. – Skończmy na razie tę rozmowę, bo muszę teraz ubrać Christinę. Idź do kuchni i zjedz śniadanie. Potem pogadamy na poważnie.
– O czym?
– Zaczniemy od Milesa Deana, a skończymy na Isaacu Wellsie. – Tiffany wzięła Christinę na ręce i weszła na schody.
– Powiedziałem ci już wszystko, co wiem.
– Ale ja to wszystko zapomniałam, więc powtórzysz jeszcze raz. Idziemy, Chrissie, czas na kąpiel.
– Nie chcę!
– Jaka szkoda! – Tiffany roześmiała się i dotknęła palcem małego noska córki. – Nie chcesz, ale musisz. Jesteś utytłana jak świnka.
– J.D. Santini – przedstawił się J.D., wyciągając rękę do chudego mężczyzny o ostrych rysach, siedzącego za biurkiem w niewielkim kantorze. Budynek wydawał się opustoszały; inni właściciele firm na pierwszym piętrze już pozamykali biura na weekend. – Dziękuję, że zechciał mnie pan przyjąć. W miasteczku mówią, że w niedzielę szykuje się duża uroczystość u was w rodzinie.
Jarrod Smith uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
– Mam tak rozległą rodzinę, że zawsze się coś dzieje – rzekł z ironicznym grymasem. – Mama wprawdzie wychodzi za mąż, więc oczywiście będzie duża feta. Proszę siadać. – Jarrod wskazał gościowi jedno z dwóch krzeseł stojących naprzeciw starego, metalowego biurka. Plastikowe siedzenie zaskrzypiało niebezpiecznie, protestując przeciw ciężarowi J.D.
– Od razu przejdę do rzeczy. Słyszałem, że zajmuje się pan prywatnym śledztwem w sprawie zniknięcia Isaaca Wellsa.
Jarrod skinął głową i w milczeniu świdrował wzrokiem J.D.
– Przyszedłem do pana, ponieważ policja interesuje się moim bratankiem i chciałbym wiedzieć, dlaczego.
– Ludzie mówią, że chłopak wdał się wczoraj w bójkę z Milesem Deanem – powiedział Jarrod.
– Ma taką śliwę pod okiem, że przez tydzień mu nie zejdzie.
– Podobno policja znalazła przy nim komplet kluczy. Uważają, że należały do starego.
– Przecież chłopak z pewnością nie zrobił mu krzywdy.
– Nie ma dowodów, że ktokolwiek skrzywdził Wellsa. Isaac mógł się stąd wynieść dobrowolnie – uprzytomnił gościowi Jarrod. Wziął z biurka ołówek i bawił się nim machinalnie. – Pod jednym względem zgadzam się z panem. Chłopak sprawia kłopoty, i to od początku, odkąd Tiffany Santini wraz z dziećmi przeprowadziła się do naszego miasta. Balansuje na granicy prawa. Do tej pory miał na koncie raczej drobne sprawki, ale historia z Wellsem to zupełnie inny kaliber.
J.D. wyczuł w Jarrodzie przyjazną duszę.
– Więc co się w końcu wydarzyło? – spytał.
– Dobre pytanie – pokiwał głową Jarrod. – Zazwyczaj ludzie nie znikają jak kamfora. Wcześniej czy później musi się pojawić jakiś ślad.
– Wells żyje?
– Nie wiem, ale mam taką nadzieję.
J.D. poczuł, jak coś go ściska w żołądku. W co ten Stephen się wdał? Sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął książeczkę czekową.
– Ile będą kosztowały dowody, że chłopak nie ma z tym nic wspólnego?
– I tak pracuję nad tą sprawą – obruszył się Jarrod.
– Rozumiem, ale to się przecież wiąże z kosztami. – J, D. wyjął długopis z pojemnika na biurku, gotów do wypełnienia czeku.
– Proszę uwierzyć, że co jak co, ale akurat pieniędzy mi nie brakuje – powiedział Jarrod z nieco cynicznym uśmiechem. Wstał i wyciągnął rękę. – Będę z panem w kontakcie.
J.D. nie pozostawało nic innego, jak się pożegnać. Nie był jednak zadowolony z tej wizyty.
– Czułbym się pewniej, gdybyśmy zawarli formalną umowę – zauważył.
– Ma pan moje słowo. To wystarczy – rzekł z naciskiem Jarrod. – Może pan być pewny, że dowiem się, co spotkało Isaaca, choćbym miał poruszyć niebo i ziemię.
– Synku, a teraz chcę usłyszeć całą tę historię od początku do końca – zażądała Tiffany, zmieniając pas. Jechali na zakupy. Pani Ellingsworth zaofiarowała, że zaopiekuje się Christiną, więc byli tylko we dwójkę. Stephen z obawy przed wypytywaniem wcale nie kwapił się, by towarzyszyć matce, ale ona jak zwykle postawiła na swoim.
– Co mam mówić?
– Prawdę – zasugerowała, wjeżdżając na dwupasmówkę. Po chodniku, wzdłuż jezdni, biegli amatorzy joggingu, do pobliskiego parku zmierzali właściciele psów ze swoimi ulubieńcami, widać też było młode kobiety prowadzące dziecięce wózki. – Czy klucze, które znalazła przy tobie policja, rzeczywiście należały do Isaaca Wellsa?
Stephen, ze wzrokiem wbitym w szybę, tylko wzruszył ramionami.
– Tak czy nie? Tylko nie próbuj mydlić mi oczu, że znalazłeś je w parku. Było zupełnie inaczej, o czym obydwoje dobrze wiemy.
– Dobra, powiem ci – odparł z błyskiem buntu w oczach. – To jego klucze.
– Och, Stephen – jęknęła z rozpaczą Tiffany.
– Sama mnie zmusiłaś.
– Muszę znać prawdę. Wysłucham cię do końca.
– I o co tyle hałasu? – spytał żałośnie, głosem skrzywdzonego dziecka.
– Nie bagatelizuj sprawy, bo jest poważna. Ten człowiek zaginął bez wieści. Nikt nie wie, co się z nim stało, i czy w ogóle jeszcze żyje. A ty w tej sytuacji pozwalasz sobie na kłamstwa.
– Ale to naprawdę nic takiego. – Znów wzruszył ramionami, odgarniając opadające na oczy włosy, a po chwili potarł dłonią łokieć z wyrazem zakłopotania. – Mówiłem ci już, że Miles Dean założył się ze mną o te klucze.
– Owszem, ale wtedy powiedziałeś, że ich nie wziąłeś. Mówiłeś, że jak zobaczyłeś pana Wellsa na ganku, to się rozmyśliłeś.
Stephen przygryzł zębami dolną wargę. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego.
– Naprawdę widziałem wtedy pana Wellsa. Siedział na ganku, tak jak mówiłem. Tylko że ja już wcześniej ściągnąłem te klucze. On nic nie mówił, tylko patrzył, a ja uciekłem.
– Musisz powiedzieć to policjantom – stwierdziła z determinacją Tiffany.
– Wiem. – Stephen gapił się przez okno, z ramionami opuszczonymi jak u szmacianej lalki. Istna kupka nieszczęścia.
– Dlaczego wcześniej tego nie zrobiłeś?
– Bo… – Stephen nerwowo przełknął ślinę -…bo Miles mnie postraszył, że jak pisnę chociaż słówko, to nas wszystkich pozabija.
– Dałeś mu te klucze?
– Nie! – powiedział głośno i stanowczo. – Sam nie wiem czemu, ale czułem, że to nie będzie w porządku, więc schowałem je w swoim pokoju. A potem pomyślałem sobie, że dobrze byłoby je podrzucić z powrotem na ranczo, ale… Nie miałem już okazji. Wszystko było opieczętowane przez policję, i jeszcze ta żółta taśma, jak dookoła miejsca zbrodni… – Chłopcem wstrząsnął dreszcz. – Postanowiłem wytrzeć swoje odciski palców i pozbyć się kluczy. Właśnie miałem to zrobić, kiedy natknąłem się na Milesa w Minimarcie.