Выбрать главу

– Nie, dziękuję. Może później.

– Później? – spytała, mrużąc oczy ocienione długimi rzęsami. – Czy chcesz przez to powiedzieć, że zamierzasz zostać na dłużej?

– Na trochę.

– To znaczy? – dopytywała się Tiffany, nie kryjąc niezadowolenia.

– Póki moja misja się nie zakończy.

– To brzmi dość zagadkowo – powiedziała, ustawiając róże na środku stołu i podziwiając swoje dzieło, Christina kręciła się koło kuchennych drzwi.

– Mogę porysować? – spytała.

– Świetny pomysł! – powiedziała jej matka. Wytarła mokre ręce i sięgnęła po leżące na parapecie pudełko kredek. Christina wykrzywiła buzię w podkówkę.

– Chcę rysować tam!

– Na dworze?

– Tak! Kredą!

– Proszę bardzo – zgodziła się Tiffany i otworzyła szufladę kredensu, która mieściła najrozmaitsze rzeczy – potrzebne i niepotrzebne. Christina uśmiechnęła się, biorąc z rąk matki pudełko kolorowej kredy. Wyszła przez drzwi prowadzące z kuchni do ogrodu i zabrała się za ozdabianie popękanego betonowego tarasu różnokolorowymi esami-floresami. Tiffany obserwowała ją przez chwilę w milczeniu, a gdy przekonała się, że wszystko w porządku, odwróciła się ku J.D. – A zatem, drogi szwagrze, komu lub czemu zawdzięczam twoją obecność? – spytała z ironią, po czym szybko uniosła dłoń, by tym gestem powstrzymać jego odpowiedź. – Poczekaj, niech zgadnę. Misja, powiadasz? Czyżby wysłała cię rodzinka, żebyś sprawdził, czy odpowiednio się prowadzę i właściwie wywiązuję ze swoich obowiązków? Chodzi przecież o dzieci Philipa.

Tiffany zawsze był bystra, J.D. musiał to przyznać. Przeniósł ciężar ciała na zdrową nogę, ukrywając zakłopotanie.

– Przyjechałem w interesach – wyjaśnił enigmatycznie.

– Daj sobie spokój z tymi kłamstwami, Jay. W mojej kuchni na pewno nie ubijesz żadnego interesu. Mógłbyś się wysilić na bardziej wiarygodne wyjaśnienie.

Tiffany zbliżyła się do niego na tyle, że poczuł delikatny zapach jej perfum. Był to ten sam zapach. Dobrze zapamiętał. Nie dawał mu spokoju od ostatniego spotkania – trzymał wtedy Tiffany w objęciach i miał ją tak blisko siebie! Zacisnął zęby i postanowił przejść do ataku.

– A może najpierw ty zechcesz mi wytłumaczyć, co, u licha, robiłaś w wydziale przestępczości nieletnich?

– Nie wydaje ci się, że nie powinieneś wsadzać nosa w cudze sprawy?

– Na pewno cudze?

– Potrafię dać sobie radę z własnymi dziećmi – odparła z naciskiem. – Wszystko mi jedno, co o tym myśli klan Santinich. – Tiffany wyjrzała przez szybkę w kuchennych drzwiach, by sprawdzić, czy Christina nie usłyszy niczego z rozmowy. Na wszelki wypadek zniżyła głos do szeptu. – Dobrze wiem, co twój ojciec wygadywał, kiedy dowiedział się, że Philip chce się ze mną ożenić. Próbował go odwieść od tej decyzji, przedstawiając mnie w jak najgorszym świetle jako naciągaczkę, dla której liczy się tylko konto przyszłego męża – dodała z oburzeniem.

Dobrze, że nie zna ani połowy inwektyw, jakimi obrzucał ją ojciec, pomyślał J.D. W tym momencie poczuł się winny za grzechy całej rodziny.

– Słyszałam, że ty też wywierałeś nacisk na Philipa, żeby się ze mną nie żenił, uważając to za gruby błąd z jego strony.

– Nie przeciągaj struny, Tiff – odparł J.D. Czuł, jak tężeją mu mięśnie na karku. – Miałem uzasadnione powody.

– Ani jednego dobrego – wycedziła z wściekłością przez zaciśnięte zęby.

– Może nie były dobre, ale dla mnie istotne.

– Philip i ja byliśmy… udanym małżeństwem – powiedziała, z godnością unosząc brodę.

– Skoro tak uważasz…

– Oczywiście!

Powstrzymał się od nie przemyślanej riposty i spojrzał na Tiffany. Jak zwykle wyglądała nad wyraz urodziwie, a rozchylone usta i zarumienione z gniewu policzki tylko dodawały jej uroku. J.D. przekonał się, że nadal pożąda tej kobiety. Wzbudziła w nim namiętność od pierwszego wejrzenia i od lat to się nie zmieniło. Do diabła, ale parszywa sytuacja!

– Mogę usiąść? – spytał i nie czekając na odpowiedź, zajął jedno z krzeseł o wysokim oparciu, ustawione wraz z pozostałymi wokół starego stołu na lwich nogach.

– Rób, co chcesz – odparła Tiffany, przeczesała palcami włosy i zrobiła minę, jakby miała sobie za złe, że jest nazbyt ugodowa. – Jay, dlaczego mi wreszcie nie wyjawisz, co tak naprawdę cię tu sprowadza? Jeżeli kochana rodzinka nie przysłała cię na przeszpiegi, musi być inny powód. Ostatnim razem słyszałam, że nie cierpisz ani mnie, ani tego miasta.

– To za mocno powiedziane – zaoponował, choć w duchu przyznał jej rację. Nie miał za grosz zaufania do Tiffany, a Bittersweet uważał za beznadziejne prowincjonalne miasteczko zamieszkane przez równie beznadziejny, szary motłoch. – Wspomniałem już, że przyjechałem w interesach.

– Do Bittersweet? – Machinalnie odgarnęła kruczoczarny kosmyk z policzka. – To mało prawdopodobne.

– Rozstałem się z firmą.

– Coś podobnego! Wydawało mi się, że jesteś współwłaścicielem.

– Byłem. Odsprzedałem swoje udziały.

– Tak? A dlaczego?

– Ojciec zaoferował mi pracę.

Tiffany roześmiała się z niedowierzaniem.

– Daj spokój. Tylko mi nie wmawiaj, że otrzymałeś propozycję nie do odrzucenia, Jay. Ale numer! J.D. w firmie Bracia Santini. Nie sądziłam, że dożyję czegoś podobnego.

– Ani ja – przyznał J.D. i dodał: – Ojciec wysłał mnie w interesach w te strony, pomyślałem więc, że wpadnę zobaczyć, jak wam się żyje.

– Od kiedy tak ci na nas zależy? – Tiffany zawsze stawiała sprawy jasno i była szczera aż do granic dobrego wychowania. Postanowił grać wedle jej reguł.

– Od zawsze – rzekł.

Złotobrązowe oczy Tiffany na moment pociemniały. Pochyliła głowę, zakłopotana.

– Czy powiesz mi teraz, co słychać u ciebie i dzieci?

– Już ci mówiłam. Radzimy sobie.

– Żadnych kłopotów?

– Żadnych takich, z którymi nie umiałabym sama sobie poradzić – odparła Tiffany, marząc tylko o jednym – żeby J.D. natychmiast zapadł się pod ziemię. Wyjrzała przez okno, żeby sprawdzić, co robi Christina. – Możesz przekazać swojemu tatusiowi, że u nas wszystko w porządku – dodała szybko, ale zaraz gestem unieważniła te słowa. – Nie, powiedz mu, że jest wprost fantastycznie i tylko ptasiego mleka nam brakuje.

Tiffany nigdy nie żyła w zgodzie z seniorem rodu, Carlem Santinim ani z jego żoną, a swoją teściową. Jako druga żona Philipa, w dodatku znacznie od niego młodsza, była przez Santinich uważana za smarkulę, która ma przewrócone w głowie, a zarazem oszustkę, której zależy tylko na tym, żeby się dobrać do rodzinnego majątku. Zważywszy, gdzie w końcu wylądowała, z perspektywy czasu wszystko to wydawało się makabryczną, okrutną igraszką losu.

Nie miała zaufania także do J.D., nie wierzyła w szczerość jego intencji. Czy kiedykolwiek choć przez moment rzeczywiście mu na niej zależało? Tiffany była zła na siebie, że na jego widok mocniej zabiło jej serce. Przecież przyjechał do niej na przeszpiegi! Cóż z tego…Wciąż był męski, przystojny i pociągający. Zawsze jej się podobał, choć starała się tego nie okazywać.

– A może porozmawiamy o przestępczości nieletnich?

– To moja prywatna sprawa – burknęła, ściskając dłonie w pięści.

Uśmiechnął się. Był to uśmiech zarazem cyniczny i seksowny. Mógł robić wrażenie na innych kobietach, ale nie na Tiffany, jak sobie uparcie wmawiała. W końcu zna Jamesa Deana Santiniego zbyt wiele lat, żeby się dać nabrać. Parę razy w życiu zbyt mało miała się przed nim na baczności i za każdym razem popadała w tarapaty. To nie powinno się nigdy więcej powtórzyć.