– Stephen jest skryty – powiedziała, machinalnie przewracając naleśnik na patelni. – Z trudem namówiłam go na zwierzenia, spróbuję go jeszcze raz wypytać.
– Byłoby to bardzo wskazane.
Z kubkiem kawy w ręku J.D. poszedł do okna i je uchylił. Zapach skóry i perfum Tiffany stał się dla niego zbyt intensywny. Na myśl o ciele Tiffany, rysującym się podniecająco pod szlafrokiem, J.D. zrobiło się gorąco.
– A co do wczorajszego wieczora…
– Co masz na myśli? – Tiffany zamarła nad patelnią z widelcem gotowym do przewrócenia placka.
– No… to, jak się całowaliśmy.
– Ach, to. Uważam, że nie ma o czym mówić.
– Dlaczego?
– Bo… Bo… Och, sama nie wiem – powiedziała, a w duchu dodała: Bo mnie peszysz i podniecasz. Bo przez ciebie tracę głowę. Po chwili zaproponowała: – Uznajmy, że się niechcący zagalopowaliśmy, że nastąpił pechowy zbieg okoliczności.
– Mam na ten temat inne zdanie.
– Nie chcę o tym więcej słyszeć. – Z wprawą godną mistrza podrzuciła w powietrzu naleśnik i po chwili zsunęła go na talerz.
– Nie damy rady przed tym uciec.
– Oczywiście, że damy. – Dołożyła masła na patelnię. – Jay, mam masę zmartwień i tyle samo spraw do rozwiązania. Naprawdę. Nie w głowie mi teraz mężczyźni, nie mam zamiaru z nikim się wiązać, nawet z tobą. Muszę skupić się na wychowywaniu dzieci i na pracy. Nie potrzebuję żadnych komplikacji.
W odpowiedzi J.D. uśmiechnął się z powątpiewaniem, co jeszcze bardziej ją rozdrażniło. Gniewnym ruchem cisnęła garść jagód na gorący placek.
– Ja nie chcę niczego komplikować.
– Akurat – westchnęła ciężko. – Nie chcesz, ale musisz. Masz to w genach albo… sama nie wiem. – Na jej wargach mimowolnie zagościł uśmiech. Boże, ależ on jest przystojny, pomyślała, nawet o tak wczesnej godzinie. Mimo że nie ogolony, z przydługimi i rozczochranymi włosami, miał w sobie coś tak nieodparcie męskiego, że siłą powstrzymywała się, by go nie objąć.
– Pomyślałem sobie tylko, że warto by o tym porozmawiać.
– To, co się stało, było pomyłką, niczym więcej. Po prostu się zagalopowaliśmy. Jesteś moim szwagrem, i niech tak zostanie. Mimo że Philip nie żyje, wasza rodzina ciągle mnie nie toleruje. Moje dzieci, każde na swój sposób, walczy ze stresem po śmierci ojca i w tej sytuacji ja nie mam prawa pozwalać sobie na żadne… swawole – zakończyła z westchnieniem J.D. ze zdziwieniem uniósł brwi, słysząc to określenie. – W porządku, nie bardzo umiem to wyrazić, ale ty doskonale wiesz, o co mi chodzi – dodała Tiffany. – Nie jestem gotowa na… No wiesz, nie chcę się pakować w nic, co utrudni życie mojej rodzinie.
– Sama się oszukujesz, Tiff – powiedział z ironicznym grymasem i oparł się o blat kredensu.
– Wcale nie – zaprotestowała i pochyliła się nad patelnią.
J.D. podszedł do niej i objął ją od tyłu. Chciała go odepchnąć, ale nie znalazła w sobie dość siły ani ochoty. Przytulił się mocniej, napierając biodrami na jej pośladki. Wyczuwała przez cienki materiał jego nabrzmiałą męskość. Oblała ją fala gorąca.
– Jay, nie rób tego, proszę cię, przestań, bo… – Urwała zarazem speszona i podniecona. Pragnęła go tak samo silnie jak on jej. Nie mogła się dłużej oszukiwać. Polizał jej kark i musnął językiem czubek ucha. Jęknęła z rozkoszy. – Ostrzegam cię…
– Ostrzegaj… – szepnął. Czuła na szyi jego gorący oddech, a na biodrach ruchliwe dłonie. – Możesz sobie ostrzegać, ile zechcesz.
– To nie jest dobry pomysł.
– Najgorszy z możliwych – zgodził się.
– Naprawdę, Jay.
– Podniecasz mnie tak, że wariuję od tego. Rano jesteś śliczna i cholernie apetyczna. Wieczorem jeszcze bardziej.
– A ty za to jesteś niepoprawny.
– Zawsze można mieć nadzieję. – Obrócił ją twarzą do siebie, nie wypuszczając z objęć. Otwarła się na niego cała, jak słonecznik, który obraca się za słońcem. Pasek szlafroka został rozwiązany, więc ręce J.D. bez przeszkód mogły błądzić po nagim ciele Tiffany, po talii, biodrach i prężnych piersiach, nie skrępowanych stanikiem.
– Jay – wyszeptała zmysłowo i przymknęła powieki. – Och, Jay. – Tiffany była bliska utraty przytomności. J.D. pieścił delikatnie jej piersi. Igrał z naprężonym sutkiem, aż Tiffany musiała oprzeć się o stół, bo chwiała się na nogach. J.D. pogłaskał aksamitną skórę ud. Jego dłoń podjęła podniecającą wędrówkę.
– Nie, proszę, nie. – Tiffany próbowała powstrzymać J.D. W każdej chwili dzieci mogły zbiec z góry, a pani Ellingsworth wejść do kuchni od strony podwórka. Tiffany zawstydziła się swego zachowania. – Na miłość boską, Jay, przestań – szepnęła. Uwolniła się z jego objęć i natychmiast zaczęła zeskrobywać z patelni przypalone ciasto. – Nie wiem, co za diabeł we mnie wstąpił – powiedziała tytułem wytłumaczenia, nalewając na wyczyszczoną powierzchnię ostatnią porcję ciasta.
– Nie wiesz? – zapytał i zaśmiał się. Tiffany zaczerwieniła się po korzonki włosów.
– Niech pan posłucha, panie Santini, zamiast mnie tu nagabywać.
– Ja cię nagabuję? Pozwól mi, a pokażę ci, co to znaczy nagabywać. A zresztą, co to za dziwne określenie na…
– Przestań wreszcie! – Zdenerwowana Tiffany pomyślała, że J.D. się nie zmienił. Bez trudu potrafił wprawić ją w zakłopotanie.
– Zajmij się czymś pożytecznym. Nakryj do stołu albo wyjmij sok z lodówki.
– Mam lepszy pomysł. – Pocałował Tiffany w policzek, nie bacząc na jej groźną minę. – Zawołaj mnie, jak śniadanie będzie gotowe.
J.D. wyszedł przez werandę na podwórko. Skierował się do szopy, skąd po chwili wyniósł drabinę i narzędzia ciesielskie. Przystawił drabinę do ściany i szybko wdrapał się na wysokość pierwszego piętra, skąd niebawem dobiegło stukanie młotkiem. Tiffany domyśliła się, że naprawia oderwaną drewnianą żaluzję przy oknie jej pokoju. Żaluzja wisiała żałośnie na jednym zawiasie od miesięcy – od czasu gdy wprowadziła się do tego domu.
Z góry dobiegło jęczenie starych rur i szum spuszczanej wody. Widocznie Stephen już wstał i poszedł pod prysznic. Wkrótce on i Christina zjawili się w kuchni, zwabieni smakowitymi zapachami. Mała była jeszcze w piżamie i, jak zwykle, przyciągnęła za sobą oberwany kocyk. Stephen włożył mocno sfatygowane dżinsy i wypłowiały podkoszulek. Miał mokre włosy i niezadowoloną minę. Ponura mina znikała zwykle przy drugiej porcji jajecznicy albo płatków z mlekiem.
– Mamuniuu! – Christina z rozpostartymi rączkami puściła się biegiem do matki.
– Dzień dobry, moje słoneczko.
– Jestem głodna!
– To bardzo dobrze, bo śniadanie gotowe. – Tiffany pomogła małej usadowić się w wysokim krzesełku. – Zjesz coś? – zwróciła się do Stephena.
– A co jest? – spytał, siadając niedbale na krześle, z którego dobrze było widać drabinę, na której stał J.D.
– Naleśniki z jagodami, bekon. Mogą być też sadzone, jeśli zechcecie.
– Jajo nie! – zaprotestowała głośno Christina. Tiffany sięgnęła do piecyka, gdzie w cieple czekał wielki talerz z plackami. Nałożyła porcję dla Christiny i polała syropem klonowym. Obok położyła plasterek chrupkiego boczku.
– Uważaj, bo gorące – przestrzegła córeczkę, wręczając jej mały widelczyk. – A co tobie nałożyć? – spytała Stephena. – Zjesz jajka?
– Nie, wystarczy to, co jest.
Tiffany postawiła pełny talerz przed synem i wychyliła się przez okno, by zawołać J.D. Christina roześmiała się na widok nóg stryjka stojącego na drabinie, zaś Stephen od razu się naburmuszył.
– Idziemy na ślub dziadka? – spytał matkę, gdy skończyła smażyć jajka dla siebie i J.D. Patrzył na nią spode łba przez opadające mu niechlujnie na czoło i oczy długie kosmyki.