Выбрать главу

Nigdy się o tym nie dowie, pomyślała, i zanim zdołał odgadnąć, co się z nią dzieje, wyskoczyła z samochodu. Uciekała do domu, jakby ją ktoś gonił. Gdyby tylko tak samo szybko i skutecznie potrafiła uciec od prawdy, która się jej objawiła. Nie, za nic nie będzie kochać J.D. Santiniego. Nie, i już!

Usłyszała za plecami warkot zapalanego silnika. Z piskiem opon J.D. wycofał dżipa z podjazdu. Tiffany nawet nie odwróciła głowy, tylko przeskakując po dwa stopnie naraz, dopadła frontowych drzwi i wbiegła do środka. Jak dobrze, że odjechał. Ale wróci, niestety. Podpisał umowę najmu na pół roku z góry.

Pół roku!

Tiffany zatrzasnęła drzwi i ciężko oparła się o ścianę. Miała w głowie gonitwę myśli. Jedno wiedziała na pewno – że sześciu miesięcy takiego życia nie wytrzyma. Ze zgrozą myślała o następnych dniach, nie mówiąc o tygodniach i miesiącach. Nie chciała go widzieć. Na pewno nie teraz, a właściwie to nigdy.

Problem w tym, że nie miała wyboru.

ROZDZIAŁ 10

Proszę sporządzić w moim imieniu ofertę. Damy pięć procent mniej, niż chcą właściciele. Ostateczna decyzja po analizie składu gleby i wody.

J.D. ogarnął wzrokiem rozległe pola farmy należącej do rodziny Zalinskich. Uznał, że dobrze wypełnił powierzone mu przez ojca zadanie. Nie działał pochopnie i zdecydował się na zakup ziemi po rozważnej, chłodnej kalkulacji. Posesja warta była swojej ceny, spełniała oczekiwania ojca, który zamierzał założyć na niej winnicę.

J.D. już dawno doszedł do wniosku, że nie należy mieszać interesów z życiem osobistym i w tej sytuacji, choć nie było to łatwe, postąpił zgodnie z tą zasadą. Nie poddał się nastrojom, nie kierował własnymi chęciami; wziął pod uwagę dobro sprawy. Od czasu wesela Johna Cawthorne’a Tiffany wyraźnie go unikała, przy czym nie chodziło tu tylko o to, że nie chciała zostać z nim sam na sam. Nawet w obecności osób trzecich odpowiadała półsłówkami, odwracała wzrok, z czego J.D. wyciągnął tylko jeden wniosek – najwyższy czas się wynosić.

Maks Crenshaw poprawił krawat i uśmiechnął się szeroko. Na jego łysinie lśniły w słońcu kropelki potu, które spływały strumyczkami po tłustych policzkach i szyi, niknąc pod kołnierzykiem koszuli.

– Dobry wybór – pochwalił swego klienta, mrugając porozumiewawczo. – Nie będą się targować, bo zależy im na czasie. Nie przewiduję najmniejszego problemu z ofertą.

– Świetnie. – J.D., mając przed sobą widok farmy, upewnił się w swym wyborze.

Dom mieszkalny był murowany, do wzniesienia stodół i zabudowań gospodarczych musiano użyć dobrze zakonserwowanego drewna, ponieważ były w dobrym stanie. W oddali rysowały się łagodne wzgórza, pomiędzy którymi wił się czysty strumień. Wokół budynków rosły sosny i dęby, ocieniając dachy i trawnik. Parę sztuk bydła skubało resztki suchego zboża na rżysku, kozy i owce pasły się w zagrodach koło stodoły, a obok stał traktor z przyczepą. Ziemia była dobrze nawodniona i nadawała się do uprawy białego bordeaux. Co do czerwonego wina, należało spróbować uprawiać cabernet sauvignon i merlot. Takie były zresztą intencje starego Santiniego, który chciał stworzyć nowy gatunek. Zdaniem J.D. wybrane miejsce idealnie się do tego nadawało.

– Przyjadę po południu do pańskiego biura i podpiszę ofertę. Kopię prześlemy faksem mojemu ojcu do Portland – powiedział J.D. do pośrednika. – Z pewnością będzie chciał jak najwięcej dodatkowych informacji o tym miejscu. Jeśli są jakiekolwiek problemy, na przykład z prawem dostępu do wody, też musi zostać o tym powiadomiony.

– Nie powinno być problemów. Zalinscy już się stąd wynieśli i teraz grunt użytkuje ich krewny z Ashland. Wie, że ziemia ma być sprzedana. Na pierwszy sygnał zabierze stąd swoje zwierzęta i maszyny – zapewnił Maks. – Już pozbierałem informacje o ewentualnym zadłużeniu. Poza niewielkim zastawem hipotecznym w miejscowym banku, farma jest czysta. Ale oczywiście sprawdzę wszystko jeszcze raz i umieszczę w raporcie dla pana ojca.

– Znakomicie.

J.D. ulokował się na siedzeniu samochodu Maksa. Ruszyli w kierunku głównej drogi. Pośrednikowi usta się nie zamykały, raz jeszcze podkreślił trafność wyboru, jakiego dokonał J.D., i wychwalał farmę, ale J.D. go nie słuchał. Myślał o tym, że już niedługo znajdzie się na powrót w Portland i, wraz z ojcem, zajmie się innymi sprawami związanymi z funkcjonowaniem rodzinnej firmy. Ta perspektywa zresztą bynajmniej nie budziła jego entuzjazmu. Nigdy nie zależało mu na wygodnej, ciepłej posadce. Przeciwnie, traktował życie jak wyzwanie, licząc się z nieuniknionymi porażkami. Miał za to poczucie, że jest wolny i niezależny. W przeciwieństwie do Philipa, nigdy nie chodził na pasku ojca. Określone okoliczności wpłynęły na zmianę jego postawy. Philip umarł w wyniku kraksy samochodowej, a on sam uległ wypadkowi na motorze. Machinalnie rozmasował zranioną wówczas nogę.

Pogrążony w niewesołych rozmyślaniach, J.D. patrzył nie widzącym spojrzeniem na umykający krajobraz. W pewnym momencie ocknął się i spostrzegł, że mijają farmę Wellsa.

– Zatrzymajmy się – powiedział.

Maks rzucił mu pytające spojrzenie.

– Przecież zdecydował się pan już na ziemię Zalinskich, prawda?

– Owszem, ale chciałbym coś sprawdzić.

Pośrednik, jak zawsze gotów do usług, skręcił na podjazd i zgasił silnik.

– Zaraz wracam.

J.D. wysiadł z samochodu i, ignorując tablicę z napisem „Teren prywatny. Wstęp wzbroniony”, przeskoczył płot przy bramie. Noga dała o sobie znać, ale nie bacząc na to, truchtem okrążył dom straszący brudnymi szybami. Wokół niego rozciągał się zapuszczony ogród. Za domem stała drewutnia, a dalej długa, obszerna stodoła. Odrzwia były zaryglowane, ale okno pozostało uchylone i J.D. mógł zajrzeć do środka. Betonowa podłoga była wymieciona, a wnętrze pachniało smarem. W mroku J.D. rozpoznał cztery samochody. Każde auto przykrywał pokrowiec a, sądząc po warstwie zalegającego go kurzu, nikt nimi nie jeździł od miesięcy. Jedną ze ścian zajmował drewniany panel na narzędzia. Do drugiej były przymocowane półki, na których leżały czasopisma motoryzacyjne, szczotki i drobne części zamienne. Nad półkami, aż do samego sufitu, wisiały felgi, kołpaki i stare tablice rejestracyjne. Najwyraźniej właściciel farmy należał do miłośników starych samochodów, którym musiał poświęcać znacznie więcej czasu niż gospodarstwu, sadząc z tego, jak się prezentowało.

Skoro ten stary człowiek był tak przywiązany do swych samochodów, czemu miałby ni z tego, ni z owego je zostawiać? Czy opuścił swoją farmę dobrowolnie? A może ktoś go do tego zmusił? A może, nie daj Boże, odszedł na zawsze? J.D. gotów był się założyć, że Stephen nadal wie więcej, niż powiedział, i że wciąż coś przed nimi ukrywa. A jeśli chłopiec znajdzie się w niebezpieczeństwie? A może ktoś go szantażuje? J.D. doszedł do wniosku, że nie może tej sprawy tak zostawić. Jest to winny nieżyjącemu bratu, a także Tiffany. Wrócił do samochodu Maksa z mocnym postanowieniem odkrycia tajemnicy Stephena i ostatecznego wyjaśnienia jego związku ze zniknięciem Isaaca Wellsa, miłośnika starych samochodów.

– Był tu dziś ten chłopak od Deanów – powiedziała pani Ellingsworth, gdy Tiffany wróciła z pracy. Siedziały w kuchni, wypełnionej zapachami cynamonu, wanilii i orzechów.

– Mamuuniu!

Christina wspięła się na krzesło koło zlewu i podniosła do góry umączone rączki.

– Już, już, kochanie. – Tiffany pocałowała córeczkę w czoło i dotknęła palcem jej małego noska. – Dlaczego się tak ubrudziłaś?