– Po śmierci brata ojciec praktycznie zmusił mnie, żebym zajął jego miejsce w firmie – wyjaśnił. – Początkowo się opierałem, wynajdując wszystkie możliwe preteksty, ale kiedy uległem wypadkowi, miałem parę tygodni przymusowej bezczynności na przemyślenie kilku ważnych życiowych spraw, no i zdecydowałem, że przyjmę propozycję ojca, przynajmniej na jakiś czas.
Jarrod pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Słyszałem, że chcesz kupić farmę Zalinskich.
– Złożyłem ofertę dziś rano.
– Nie miej mi za złe, że pytam. Pewnie już się zorientowałeś, że na prowincji plotki rozchodzą się z szybkością światła.
– To jeden z powodów, dla których wybrałem duże miasto.
– Ja nie zamieniłbym naszego miasteczka na metropolię. W dużym skupisku trudno nawiązać kontakt z ludźmi, człowiek się alienuje, czy tego chce, czy nie – wyniszczył swój pogląd Jarrod. – Oczywiście, że u nas są i tacy, którzy nadmiernie interesują się losem bliźnich i wsadzają nos w nie swoje sprawy, ale funkcjonowanie w obrębie małej społeczności ma swoje złe i dobre strony. Kiedy wpadniesz w tarapaty, wszyscy w mieście na wyścigi będą ci pomagać.
– Poza sprawą Isaaca Wellsa.
– Odnoszę wrażenie, że zagadka zniknięcia Wellsa pozostanie nie rozwiązana. Chyba że Isaac wróci i sam opowie, co mu się przydarzyło. – Jarrod odchylił się w krześle, przybierając bardziej wygodną pozycję. – A jak ci się układa ze szwagierką?
J.D. natychmiast się najeżył.
– Jako tako – odparł enigmatycznie, zastanawiając się, dlaczego Jarrod się tym interesuje.
– Piękna kobieta.
J.D. przytaknął w milczeniu.
– Nie miała lekkiego życia. Wychowywała się bez ojca, który przez lata nie pamiętał o jej istnieniu. Matka starała się, jak mogła, ale w ich domu się nie przelewało. Potem tragiczna śmierć męża… Spadło na nią dużo obowiązków i nie mniej kłopotów.
– Daje sobie radę.
– Ma charakter, zresztą jak wszystkie córki Cawthorne’a. Odziedziczyły to w genach. Weźmy, na przykład, moją siostrę Katie. Musiała sobie radzić, mając takich trzech braci jak my. – Jarred spochmurniał. – Nie ma co, dostała swoją porcję batów od życia, była w dołku, ale wyszła z tego obronną ręką. Zahartowała się, teraz nic jej nie złamie – dodał z podziwem. – To zadziwiająca kobieta. Zawsze dopnie swego – jak ją wyrzucisz drzwiami, to wróci oknem. – Jarrod uśmiechnął się. – Pasuje do tego porzekadła: gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Wydaje mi się, że Tiffany, choć silna i uparta, jest dużo spokojniejsza od Katie. – Jarred potarł dłonią brodę. – Na pewno niełatwo jej samej wychowywać dwoje dzieci, zwłaszcza że chłopak wszedł w trudny okres dojrzewania.
– Po co mi to wszystko mówisz? – J.D. stał się czujny.
– Żeby ci uświadomić, że dobrze mieć kogoś takiego w rodzinie.
– Ty chyba też jesteś jej kuzynem.
– Nie da się ukryć – roześmiał się Jarred. – Gdy John poślubił moją matkę, zyskałem dwie przyrodnie siostry. Nie martwi mnie to, przeciwnie.
– Zobaczymy, jak się dalej ułoży życie rodzinne – zauważył J.D., kończąc piwo.
– W tej sprawie jestem optymistą. – Jarred sięgnął po portfel i zostawił na stole kilka banknotów. – Ja stawiałem – powiedział, uprzedzając ruch J.D., który też chciał wyjąć pieniądze.
– Dobrze, ale następnym razem moja kolej – zgodził się J.D.
– Pomyślałam sobie, że gdybyś znalazła trochę czasu, ja, ty i Bliss mogłybyśmy się jutro umówić na lunch. Wreszcie byśmy spokojnie porozmawiały – przekonywała Katie.
Tiffany skinęła w milczeniu głową, trzymając przy uchu słuchawkę. Katie już poprzednio występowała z propozycją spotkania trzech sióstr. Starała się do tego pomysłu przekonać Tiffany, która nie była nim zachwycona. Nadal miała wątpliwości, czy powinna nawiązać bliższe i bardziej serdeczne stosunki z rodziną ojca, który nagle po tylu latach przypomniał sobie o jej istnieniu. Nie mogła jednak nie brać pod uwagę potrzeb Stephena, który jasno i dobitnie dał do zrozumienia, że nie podziela jej stanowiska w tej sprawie.
– Może być jutro – usłyszała własną odpowiedź. – O wpół do pierwszej ci odpowiada? Doris mnie wtedy zmieni.
– Cudnie! Zaraz dzwonię do Bliss. Spotykamy się w Blue Moon Cafe. Mają miły zwyczaj wystawiać stoliki na zewnątrz, do ogródka.
– Jak chcesz. Do zobaczenia – powiedziała Tiffany i odwiesiła słuchawkę. Klamka zapadła. Czy chciała tego, czy nie, będzie musiała zobaczyć się i porozmawiać z przyrodnimi siostrami.
– Tiffany?! – zabrzmiał od głównego wejścia podniesiony głos J.D.
– Już idę! – odkrzyknęła i wyszła z kuchni do holu. Spotkali się w połowie drogi.
– Gdzie dzieci?
– Christina jest na spacerze z panią Ellingsworth, a Stephen poszedł z kolegami do kina.
– To świetnie.
– Dlaczego? Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego.
– Urządzimy sobie małą uroczystość.
– Uroczystość? Z jakiej okazji? Nie, nie mów mi, sama zgadnę. Wyjeżdżasz? – spytała Tiffany, starając się zachować obojętny ton, choć zrobiło się jej bardzo smutno.
J.D. zatopił przenikliwe spojrzenie w jej oczach.
– Czy nie tego właśnie chciałaś, odkąd przekroczyłem próg tego domu?
A więc jednak, zatrwożyła się Tiffany. Na myśl o tym, że już go nie zobaczy, jej oczy wypełniły się łzami.
– Ale… ale przecież wynająłeś pokój na sześć miesięcy.
– Zgadza się. – J.D. potarł dłonią napięte mięśnie karku. – Zatrzymam go, bo jeszcze tu wrócę.
– Kiedy? – Zakochane serce Tiffany aż podskoczyło z radości.
– Będę tu przyjeżdżał co miesiąc, prawdopodobnie na kilka dni.
– I to wszystko?
– Tylko mi nie mów, że będziesz za mną tęskniła – powiedział nie bez ironii.
– O tym możesz tylko marzyć, Santini – odcięła się, choć wolałaby wyznać, że rzeczywiście będzie tęskniła.
– Co dzień o tym marzę – zapewnił J.D., tym razem całkiem poważnie. – Chodź, Tiffany, przejedźmy się – poprosił niskim, ciepłym głosem. – Chcę ci coś pokazać.
– Co takiego?
– Coś, dzięki czemu mogę wyjechać – odparł.
– A jednak – szepnęła. Zatem klamka zapadła. – Oczywiście.
– Czy nie tego chciałaś?.
– Chyba tak… – odparła Tiffany bez przekonania.
Początkowo traktowała J.D. jak intruza, wysłannika Santinich, którzy nigdy jej nie ufali i nie zaakceptowali. Była zdruzgotana, gdy oznajmił, że pragnie wynająć pokój w jej domu, w dodatku na całe pół roku. Nie życzyła sobie kontroli, nie potrzebowała pomocy. Jednak J.D. okazał jej wiele zrozumienia, wsparł w rozwiązywaniu kłopotów ze Stephenem, sam z własnej woli wziął się za domowe naprawy. Przekonała się, że nie przyjechał na przeszpiegi. Z czasem sytuacja się skomplikowała – J.D. nie krył, że nadal pragnie Tiffany, a ona ze zdumieniem odkryła, że się w nim zakochała. Co za galimatias!
– W drogę.
Zanim Tiffany zdążyła wymyślić jakąś wymówkę, już siedziała w dżipie, który J.D. prowadził pewną ręką. Przejechali przez miasteczko i niebawem znaleźli się na drodze wijącej się pomiędzy polami.
– Słyszałaś o farmie Zalinskich? – spytał J.D.
– Poznałam Myrę Zalińską w naszej agencji. Wyprowadzili się stąd.
– Ale nie sprzedali gospodarstwa. Aż do wczoraj.
– Ty je kupiłeś?
– Nie ja, tylko spółka Bracia Santini – odparł.