Выбрать главу

– Nie miałam zamiaru cię prowokować…

– A ja ciebie wykorzystywać – uciął cierpko, najwyraźniej chcąc zakończyć ten temat. Zeszli po trawie nad staw, którego brzeg okalało sitowie. Nieco dalej strzelały w niebo wysokie sosny i dęby. Niebo przybrało fioletowy odcień i powiała chłodniejsza bryza.

Tiffany i J.D. milczeli, każde pogrążone w swoich niewesołych myślach. Co przyniesie im przyszłość? Czy mogą liczyć na odmianę losu? Czy odważą się snuć wspólne plany?

– No, dobrze. – Pierwszy odezwał się J.D. Wyjął z worka butelkę wina. – Przejdźmy teraz do rozrywkowej części wieczoru. Powinniśmy oblać objęcie tej wspaniałej ziemi przez rodzinę Santinich. – J.D. wyciągnął z kieszeni scyzoryk zaopatrzony w korkociąg. – Firma Bracia Santini jak zwykle niezawodna. Chcesz powąchać korek?

– Nie trzeba, wierzę ci. To znaczy…

– Wiem, co to znaczy. – Odstawił butelkę na płaski kamień koło stawu, żeby wino mogło chwilę pooddychać. Mimo pozornie beztroskiego tonu wcale się nie rozluźnił, przeciwnie, był spięty jak zwierzę do skoku. – Wcale mi nie wierzysz. Nigdy nie wierzyłaś – powiedział z wyrzutem.

– Zwracam ci uwagę, Jay, że od chwili, kiedy mnie zobaczyłeś, stale dawałeś mi do zrozumienia, że nie jestem dość dobra dla twego brata,

– Nie chodziło o to, że nie jesteś dość dobra.

– Nie? To o co?

– Uważałem, że jesteś za młoda jak na żonę Philipa.

– Przecież to nie była twoja sprawa, więc po co wtrącać swoje trzy grosze?

– Już ci powiedziałem, że to była moja sprawa.

– Nie miałeś prawa! – wykrzyknęła Tiffany, nie panując nad emocjami. – Tak samo jak nie miałeś prawa tu przyjeżdżać i mieszać się w nasze życie.

– Uważasz, że to właśnie robię?

– Dokładnie! Wydaje ci się, że wszystko ci się od życia należy. Sięgasz jak po swoje po coś, co nie jest twoje.

– To nieprawda, Tiffany. Gdyby tak istotnie było, między nami ułożyłoby się zupełnie inaczej.

– Naprawdę? Niemożliwe…Och!

J.D. objął ją i stłumił okrzyk namiętnym pocałunkiem. Tiffany oblała fala gorąca jak zawsze, gdy J.D. brał ją w ramiona. Z pasją, której nie potrafiła powstrzymać, oddała pocałunek. Czuła dłonie J.D. na swoim ciele, dotykały i głaskały, sprawiając, że cała płonęła z pożądania. Rzeczywistość wokół przestała istnieć, liczyła się tylko wzajemna bliskość i namiętność, która szukała spełnienia. Zdrowy rozsądek odszedł w zapomnienie.

J.D. ułożył Tiffany na trawie i, cały drżący, zaczął całować nagą skórę nad wycięciem dekoltu. Jej palce zaplątały się w jego włosy. Cała oddała się pieszczotom, nie protestowała, gdy ściągnął jej przez głowę koszulkę, ani wtedy, gdy pocałował stwardniały czubek każdej z piersi. Zaraz potem ona ściągnęła z niego koszulę. Gładząc muskularne ramiona, wyczuwała grę mięśni pod skórą; przejechała palcami po pokrytej ciemnym puchem piersi i dotarła do pępka.

– Napytasz sobie biedy – ostrzegł J.D.

– Wiem. Raz kozie śmierć.

– Tak? To do dzieła. – Rozpiął jej stanik i odrzucił na trawę. – Tak… właśnie tak… – szepnął z zachwytem. Dokonywał cudów z jej ciałem. Tiffany wygięła się w łuk, by ułatwić mu dostęp do piersi. Lizał je i całował, a ona wiła się z rozkoszy.

– Jay – szepnęła ponaglająco.

– Jestem, kochanie. – Rozpiął suwak jej szortów. Przesunął ustami po jej brzuchu, jednocześnie ściągając szorty. Jeszcze chwila, i oto leżała na trawie całkiem naga, wyjąwszy wąski biały pasek jedwabiu.

– Jesteś piękna – powiedział, całując jej pępek i ocierając ciało gorącym oddechem. – Taka piękna. – Odsunął się nieco i zręcznie ściągnął zębami figi, sięgając ustami do źródła pożądania.

– Jay, och, Jay – jęknęła z zamkniętymi oczami. Jej ciało w mroku błyszczało od potu.

J.D. szybko zrzucił buty i dżinsy.

– Błagam cię, Jay, nie przerywaj.

– Sama nie wiesz, o co prosisz – powiedział, ale po chwili i on całkowicie stracił kontrolę nad sobą. Zagarnął Tiffany pod siebie i poprowadził ją do krainy nieziemskiej rozkoszy. Gdy pod powiekami wybuchły jej kolorowe fajerwerki, wykrzyczała imię J.D. W chwilę potem poczuła, jak on drga spazmatycznie, wydając przy tym okrzyk triumfu. Później oboje zapadli w nicość.

ROZDZIAŁ 11

Ciekawe, kim jest ten twój nowy lokator? – Katie zanurzyła chipsa w miseczce z sosem, po czym zjadła go ze smakiem. Pytanie skierowała do Tiffany. Wraz z Bliss spotkały się, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, na lunchu i siedziały teraz w restauracyjnym ogródku pod parasolem.

– Nic nie ujdzie twojej uwagi – stwierdziła z przekąsem Tiffany, nadal nie do końca przekonana do pomysłu zacieśnienia więzów z rodziną ojca.

– Nie zapominaj, że jestem dziennikarką, a moim obowiązkiem jest wiedzieć wszystko o wszystkich – odparła z uśmiechem Katie i otarła wargi. Na jej gładkim czole lśniły kropelki potu. Było upalnie.

– Nazywa się Luke Gates, oznajmił, że przyjechał z małego miasteczka w zachodnim Teksasie. Jest skryty, raczej unika towarzystwa, nie zawarł bliższej znajomości z żadnym z pozostałych lokatorów i dlatego niewiele o nim wiem.

– Ciekawe, co go sprowadziło do Bittersweet – zauważyła Katie.

– We wszystkim dopatrujesz się tajemnicy – stwierdziła Bliss.

– Raczej sensacji. Nie darmo jestem reporterką. Jak wiecie, w naszym miasteczku niewiele ciekawego się dzieje, ot, dzień jak co dzień. Ta ostatnia historia z Isaakiem Wellsem to wyjątek potwierdzający regułę. – Katie pociągnęła łyk mrożonej herbaty i przesunęła się z krzesłem, aby znaleźć się w cieniu. Parasol nie osłaniał całego stolika. – Dowiedzieć się, co przydarzyło się Wellsowi, dlaczego rozpłynął się jak we mgle – oto prawdziwe wyzwanie dla reportera, zwłaszcza że policja niewiele zdziałała. Praktycznie niczego się nie dowiedzieli.

– Niestety. Nie odnaleziono żadnych śladów, żadnych dowodów – wtrąciła Bliss.

Katie kontynuowała wywód:

– Isaac Wells żył samotnie, o jego rodzinie wiadomo niewiele. Nie był zbyt sympatyczny, można chyba powiedzieć, że raczej zdziwaczały, i z pewnością nie wszyscy w miasteczku za nim przepadali. Jednak to jeszcze nie wyjaśnia, dlaczego zniknął. A jeśli nawet został porwany, to czemu nikt nie wystąpił z żądaniem okupu? To się nie trzyma kupy.

– Zgadzam się z tobą – powiedziała Tiffany, po raz kolejny upewniając się w duchu, że jej syn na pewno nie ma z tą sprawą nic wspólnego. Stephen wszedł w trudny okres, chodzi własnymi drogami, próbuje udowodnić, że nie potrzebuje rady i opieki dorosłych – to prawda. Nie oznacza to jednak, przekonywała się w myślach, że byłby zdolny do popełnienia przestępstwa. Z całą pewnością.

– A co słychać u J.D? – spytała Katie, zmieniając temat.

Tiffany o mało się nie zakrztusiła mrożoną herbatą.

– A czemu mnie o to pytasz?

– Widziałam, jak tańczyliście na weselu. On jest w tobie zakochany. Co do tego nie mam wątpliwości.

– Zakochany? – Tiffany pokręciła głową z gorzkim uśmiechem. Nigdy nie uwierzy w szczerość zapewnień J.D. – On przyjechał w interesach.

Bliss i Katie wymieniły znaczące spojrzenia.

– Jasne, w interesach.

– Oczywiście, że tak. Ojciec polecił mu wyszukać w tym rejonie ziemie nadające się pod uprawę winorośli. Jeździł z pośrednikiem po okolicy i wybrał farmę Zalinskich. Złożył ofertę kupna, sprawa jest przyklepana.

– Słyszałam o tym – powiedziała Katie. – Słyszałam też, że Santini chcą uruchomić interesy w Oregonie. To wszystko nie tłumaczy faktu, że w niedzielę J.D. wpatrywał się w ciebie zakochanym wzrokiem i za nic nie umiał utrzymać rąk przy sobie.