Tiffany, speszona, nie potrafiła powstrzymać rumieńca, który wypełzł jej na policzki. Aż za dobrze pamiętała namiętne pocałunki, cudowne pieszczoty, uczucie bliskości i zjednoczenia, rozkosz, którą przeżyła dzięki J.D. Nigdy przedtem nie doświadczyła czegoś tak niezwykłego…
– Ja i J.D. jesteśmy tylko…
– Jeśli przysięgniesz, że ty i J.D. jesteście tylko parą dobrych starych przyjaciół – wpadła jej w słowo Katie – i tak ci nie uwierzę.
– Nie przesadzasz? – wtrąciła Bliss.
– Ani trochę – odparła Katie. – Przecież widzę, co się święci.
– Nie wtrącaj się, to sprawa Tiffany – skarciła Bliss siostrę. – Wybacz, ale jak Katie nabije sobie czymś głowę, to nie ma na to rady.
– Niczego nie wymyśliłam, po prostu jestem spostrzegawcza i mam tak zwanego „nosa” – zaprotestowała Katie.
– Dobrze, dobrze – machnęła ręką Bliss. – Ja wiem swoje.
– Muszę być sprytna, w moim zawodzie to konieczność.
– Nie nazywałabym tego sprytem. Raczej oślim uporem. – Bliss mrugnęła porozumiewawczo do Tiffany.
– No wiesz, nie spodziewałabym się tego po tobie. Myślałam, że tylko chłopaki to wredne typy. – Katie udała obrażoną, dobrze wiedząc, że siostra się z nią przekomarza.
– Uważam, że Tiffany ma prawo do prywatności, zresztą jak każdy z nas – nie ustępowała Bliss.
– Dajcie spokój, nie róbcie z mojego powodu tyle zamieszania – wtrąciła Tiffany. – Moje układy z J.D. są…, dość skomplikowane.
– Ludzie zawsze tak mówią, kiedy nie chcą się przyznać, że są zakochani – zauważyła Katie.
Czy to aż tak po mnie widać? – zadała sobie w duchu pytanie Tiffany. A głośno spytała:
– Wiesz to z własnego doświadczenia?
– Może – kiwnęła głową Katie.
– Nie jestem sama, mam dwójkę dzieci i odpowiadam za nie – zaczęła Tiffany, nieoczekiwanie dla samej siebie decydując się na zwierzenia. Może siostry coś jej doradzą? – Rzeczywiście, pomiędzy mną a J.D. zawiązała się więź, staliśmy się sobie bliscy. Zadałam sobie pytanie, czy mam prawo wprowadzać zmiany w życie mojej rodziny… – Urwała, zastanawiając się nad dalszymi słowami.
– Mów dalej – zachęciła Katie.
– Jak dzieci reagują na obecność J.D.? – spytała Bliss.
– Christina go uwielbia. Odkąd u nas zamieszkał, wciąż o nim mówi. Po śmierci Philipa prawie co noc budziła się z krzykiem, ponieważ dręczyły ją koszmary, a teraz znów śpi spokojnie. – Tiffany przestała grzebać widelcem w sałatce z kurczaka i uniosła wzrok znad talerza. – Dziś wieczorem wybieramy się na przedstawienie na wolnym powietrzu, w parku. Koniecznie chciała, żeby poszedł z nami J.D. Zresztą, często dopomina się o to, żeby J.D. nam towarzyszył, gdy gdzieś się udajemy.
– A Stephen? Co on myśli o J.D.? – dociekała Katie.
– Celne pytanie. – Tiffany nie mogła pojąć, czemu nagle stała się taka szczera wobec sióstr, których praktycznie nie znała. To prawda, traktowały ją bardzo życzliwie i nie kierowała nimi jedynie ciekawość. Wyczuwała, że chętnie by jej pomogły, gdyby o to poprosiła. Ważniejsze chyba jednak było to, że oto miała okazję podzielić się swoimi problemami z kobietami, które zdawały się dobrze ją rozumieć. – Stosunek Stephena do J.D. nie jest jednoznaczny. Z początku traktował go jak wroga. To zrozumiałe, zwłaszcza że po śmierci Philipa został jedynym mężczyzną w domu. Ostatnio zaczęli się dogadywać. Wydaje mi się, że Stephen potrzebuje męskiego wzorca i autorytetu, wchodzi w trudny wiek – dodała Tiffany.
– Zobaczysz, że wszystko się ułoży. – Bliss była pełna optymizmu. – Nie możesz skazywać się na samotność do końca życia. A teraz pozwólcie, że o coś was zapytam. Czy zgodzicie się być moimi druhnami na ślubie z Masonem? Planujemy niewielką, cichą uroczystość.
– Jasne – entuzjastycznie zgodziła się Katie. – Czemu nie?
Tiffany nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Czy po pierwszym spotkaniu, choć serdecznym i nieoczekiwanie wypełnionym osobistymi zwierzeniami, mogła wystąpić w roli osoby tak bliskiej pannie młodej? Czy chciała i mogła czuć się jak członek rodziny? Przyrodnie siostry potraktowały ją tak życzliwie, okazały zrozumienie… A jednak były powody, aby odmówić.
– No… sama nie wiem – wybąkała, niezdecydowana.
– Nie musisz dawać mi odpowiedzi natychmiast – zauważyła taktownie Bliss. – Rozumiem twoje wątpliwości. Do dzisiaj żyłyśmy z dala od siebie, mało o sobie wiedziałyśmy. Nie będę cię naciskać, ale zapewniam cię, że byłabym szczęśliwa, gdybyś się zgodziła i towarzyszyła mi w tej, tak bardzo dla mnie ważnej, chwili.
– Nie masz przyjaciółek od serca, które chciałabyś zaprosić?
– Owszem, ale mam też dwie przyrodnie siostry. Nie zamierzam usprawiedliwiać postępowania ojca wobec mojej matki, uważam jednak, że czas się pogodzić i zacząć patrzeć w przyszłość, zamiast analizować przeszłość, rozdrapywać zabliźnione rany. Cieszę się, że was mam, drogie siostry.
– To nie John ci to podszepnął? – spytała Tiffany, wciąż pełna nieufności wobec człowieka, który jako ojciec zupełnie się nie sprawdził.
– Nawet nie wie, że zamierzałam was o to prosić. Mason zresztą też nie. To mój pomysł.
– Na mnie w każdym razie możesz liczyć – obiecała powtórnie Katie.
Tiffany nadal, mimo wyjaśnień Bliss, wahała się. Potrzebowała trochę czasu na rozeznanie się w swoich odczuciach.
– Przemyślę to – powiedziała w końcu.
– Przemyśl i daj mi znać. Do ślubu zostało jeszcze parę tygodni.
– Będzie super – pewnym głosem oświadczyła Katie.
Gdy przyszła kelnerka z rachunkiem, pierwsza sięgnęła po niego Bliss.
– Lunch był na koszt taty.
– Co takiego? – oburzyła się Tiffany.
– Nalegał, i to bardzo.
– Nie zgadzam się. Zawsze płacę za siebie – oznajmiła stanowczo Tiffany. Nie życzyła sobie żadnych podarunków od Johna Cawthorne’a.
– A ja się zgadzam, zaoszczędzę parę dolarów – uśmiechnęła się Katie. – Zresztą i tak muszę już uciekać, spieszę się.
– Ale…
– Daj spokój, niech raz w życiu zapłaci za ciebie ten cholerny rachunek – powiedziała Katie, zarzucając na ramię wypchaną torbę. – Przynajmniej tyle może zrobić.
– Nie musisz go kochać, Tiffany – dodała Bliss. – Nie musisz go nawet lubić. Ale pozwól przynajmniej, że postawi ci lunch.
– Dobrze – uległa Tiffany, nie do końca przekonana. Nie rozmyślała jednak nad tym dłużej, bo miała ważniejsze sprawy na głowie. Pierwsze miejsca na liście zajmowali Stephen i J.D.
J.D. siedział przy stoliku w swoim pokoju i po raz setny czytał zrzeczenie się praw własności do domu, podpisane dłonią Philipa. Kontrakt był nie do podważenia.
Jak ją o tym powiadomić? – zastanawiał się J.D. Znalazł się doprawdy w trudnym położeniu. Miał sobie za złe, że do tej pory nie zaznajomił Tiffany ze stanem prawnym, z faktem, że dom nie należy do niej i dzieci. Był jej winny lojalność, a jednak w tej sprawie nie potrafił zdobyć się na szczerość. Chciał oszczędzić jej zmartwień, i tak miała ich bez liku z powodu Stephena. Ponadto odczuwał potrzebę chronienia jej, roztoczenia nad nią opieki. Była silna i dzielna, radziła sobie z licznymi obowiązkami, ale zarazem była taka krucha i wrażliwa. Wzbudzała w nim nie tylko pożądanie i namiętność, o tym wiedział od dawna, gdy była dla niego zakazanym owocem. Ostatnio odkrył, że Tiffany budzi w nim czułość. Czyżby się zakochał?
– Psiakrew – mruknął pod nosem, po czym sięgnął po słuchawkę. W pokoju było gorąco i duszno, jak zwykle wieczorem po długim, upalnym dniu. Wystukał znany na pamięć numer i czekał, aż ojciec podejdzie do telefonu.