Te słowa zelektryzowały J.D.
– Kto? Kto chce je skrzywdzić?
– Nikt.
– Posłuchaj mnie uważnie, Stephen. – J.D. złapał go za ramiona i mocno potrząsnął. – Nieważne, w co jesteś wciągnięty i co się zdarzyło. Obiecuję, że ci pomogę. Rozumiesz to? – Gdy chłopiec nie odpowiadał, tylko stał jak słup, ze wzrokiem wbitym w ziemię, J.D. powtórzył: – Dotarło?
– Tak.
– Dobra. No więc o co chodzi? Kto cię straszył, że zabije twoją matkę i siostrę?
Stephen z trudem przełknął ślinę. Jego zbielałe wargi drżały.
– Miles – powiedział – i jego ojciec.
– A więc za wszystkim stoi Ray Dean.
– Nie… to znaczy tak… Ojej, co ja zrobiłem. – Chłopiec odgarnął opadające na czoło włosy. – On wyszedł niedawno z więzienia… To on chciał ode mnie kluczy pana Wellsa.
– Po co? – J.D. gorączkowo rozważał sens otrzymanej przed chwilą informacji.
– Nie wiem. – Stephen potrząsnął niepewnie głową. – Dowiedział się, że kiedyś podprowadziłem kluczyki i przejechałem się jednym z tych starych samochodów. Miles mu o tym powiedział i to on się ze mną założył, że nie zdołam tego zrobić drugi raz. Ale ja zdobyłem klucze, tylko mu ich nie dałem. Powiedziałem, że tym razem mi się nie udało. Postanowiłem, że nie wejdę z nimi w spółkę i dlatego zatrzymałem kluczyki. Chciałem je podrzucić na miejsce, ale wtedy pan Wells zniknął i…
– I co? – nie dał mu przerwać J.D. Teraz za wszelką cenę musiał wydobyć z chłopca całą prawdę.
– I ukryłem je. Miles się na mnie wściekł i pobił mnie. Powiedział wtedy, że jak nie dam mu kluczy, to jego ojciec zrobi coś złego Chrissie i mamie. A potem złapała mnie policja i… no i wpadłem.
J.D. odsunął Stephena na odległość ramienia i spojrzał mu prosto w oczy. Czuł, jak mocno jest związany z tym chłopcem.
– Posłuchaj, synu – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Najwyższy czas, żebyś się ze wszystkiego wyplątał.
Tiffany ze śpiącą Christiną w ramionach wróciła do domu, ale zastała drzwi zamknięte.
– Co się dzieje? – powiedziała na głos, próbując wydostać klucze z przepastnej torby. Stephen od dawna powinien być już w domu, tak samo jak J.D., który nie miał zwyczaju wracać zbyt późno. Zerknęła na podjazd, ale nie spostrzegła dżipa. No i dobrze, pomyślała, nie będę musiała rozmawiać z J.D. Potrzebowała czasu i samotności na uporządkowanie myśli.
Christina ziewnęła i otworzyła oczy.
– Jesteśmy już w domu, kochanie – szepnęła Tiffany, której nareszcie udało się wyciągnąć klucze i otworzyć zamek. – Stephen? – zawołała. Odpowiedzią była cisza. – No, ładnie – mruknęła i sprawdziła, czy na kuchennym stole nie ma kartki z informacją. Niczego nie było. Tylko bez paniki, powiedziała sobie w duchu, nieobecność chłopca na pewno wkrótce się wyjaśni.
– Pójdziemy spać, moje maleństwo – zwróciła się do Christiny.
Tym razem dziewczynka nie protestowała. Była naprawdę zmęczona. Po dwudziestu minutach, umyta i przebrana w piżamę, już spała smacznie w swoim łóżeczku.
Tiffany nie chciała siedzieć sama w opustoszałym domu. Wyszła do ogrodu i skierowała się do mieszkania pani Ellingsworth. Zastukała i drzwi otworzyły się niemal natychmiast. Ellie miała na głowie lokówki, a na twarzy pozbawionej makijażu warstwę kremu.
– Przepraszam, szukam Stephena – powiedziała Tiffany.
– A nie ma go w domu? – Ellie zmarszczyła brwi.
– Nie ma.
– Ale był. Przyszedł razem z tym chłopakiem, co to nie mogę zapamiętać, jak się nazywa. Wiesz, z tym dryblasem.
– Z Milesem Deanem? – zdenerwowała się Tiffany.
– Tak, starszy syn Deanów – kiwnęła głową Ellie. – Zawsze ich mylę. Tak czy inaczej, był tu ze Stephenem. Widziałam ich przez okno. – Mimo iż mieszkanie znajdowało się nisko, przez szybę wpadało dość dziennego światła. – Aha, jeszcze jedno – Ellie pstryknęła palcami – przed nimi wrócił J.D. Słyszałam motor jego dżipa.
– Tak? To dziwne, bo teraz samochodu nie ma.
– Wobec tego musiał znowu pojechać do miasteczka.
Tiffany, zaniepokojona tym, co usłyszała od starszej pani, pożegnała się i wróciła do domu. Na werandzie dostrzegła Luke’a Gatesa.
– Dobry wieczór – powitał ją z lekkim uśmiechem.
– Cześć, Luke. Nie widziałeś gdzieś mojego syna?
– Widziałem. – Luke kiwnął głową. – Wcześniej. Z J.D. i tym pryszczatym gnojkiem, co się tu kręci.
– Z Milesem? – upewniła się Tiffany. Nie rozumiała, co J.D. robił w towarzystwie chłopców. Co się mogło stać? Lęk ścisnął jej serce.
– Nie wiem, jak się nazywa. Najpierw ich zauważyłem, a potem usłyszałem, jak ktoś zapala silnik dżipa.
– Dzięki.
– Zawsze do usług.
Gdy Luke odjechał, Tiffany weszła do domu. Coraz bardziej się denerwowała. Żeby się trochę uspokoić, zajrzała do śpiącej Christiny, a potem do pokoju Stephena. Panował w nim znacznie mniejszy bałagan niż zazwyczaj. Ze wzruszeniem pogłaskała drewniany samochodzik, którym Stephen bawił się w wyścigi jeszcze za życia Philipa. Przeszukała biurko, licząc na to, że może zostawił kartkę z informacją, ale nie znalazła żadnej. Po wyjściu z pokoju Stephena minęła uchylone drzwi na drugie piętro. Z poczuciem winy, że narusza cudzą prywatność, weszła na schody i przez szeroko otwarte drzwi zajrzała do pokoju J.D. Zobaczyła jego podróżny worek, całkowicie spakowany. Zatem wyjeżdża, tak po prostu, i to zaledwie dzień po tym, gdy tak namiętnie się kochali.
Choć Tiffany była na to przygotowana, serce ścisnęło jej się z żalu. Ale czyż miała prawo oczekiwać czegoś innego? Weszła do środka i skierowała się do okna, żeby spojrzeć na ciemniejące na tle jasnego granatu nocy drzewa. Jej uwagę przykuły leżące na stole dokumenty.
Nie wolno mi tam zaglądać, skarciła się w duchu, ale ciekawość zwyciężyła. Drżącymi palcami przewracała kolejne strony, uważnie wczytując się w ich treść. Stopniowo zaczynała rozumieć, po co J.D. Santini przybył do Bittersweet. Nie po to, by kupić ziemię pod winnicę. Nie po to, by odwiedzić bratanków i nawet nie po to, żeby szpiegować i donosić na nią ojcu. Przyjechał, żeby sprawdzić, w jakim stanie jest stary wiktoriański dom, i czy warto, by Carlo Santini w niego inwestował. W dom, który uważała za swój azyl.
Jak się okazuje, zupełnie niesłusznie, bo wcale do niej nie należał.
Prawnym właścicielem budynku była firma Bracia Santini. Philip zrzekł się prawie wszystkiego, co uważała dotąd za swój spadek. To, co jej zostawił, nie było warte wzmianki. A zadaniem J.D. miało być powiadomienie jej o tym, tyle że stchórzył.
I co ona teraz pocznie? Gdzie się podzieje wraz z dziećmi?
Nie potrafiła pohamować łez. Przestała płakać, gdy usłyszała odgłos nadjeżdżającego samochodu. Wyjrzała przez okno i rozpoznała sylwetkę dżipa. Jej dłonie zacisnęły się na kartkach kontraktu. Z najwyższym wysiłkiem wprawiła w ruch nogi, ciężkie jak z ołowiu. Postanowiła, że nie będzie na nic czekać i raz na zawsze zakończy swą rozgrywkę z J.D.
ROZDZIAŁ 12
Jak ci się wydaje, kim ty jesteś?! – krzyczała Tiffany, biegnąc przez wyschnięty trawnik. Oczy jej błyszczały, twarz płonęła, a ślicznie wykrojone wargi zaciśnięte były w surową, wąską kreskę. Czarne loki podskakiwały gwałtownie, gdy unosiła głowę, wygrażając J.D. trzymanymi w dłoni papierami.
Nie miał złudzeń. Zrozumiał, że odnalazła to, co za wszelką cenę chciał przed nią ukryć. Wyskoczył z samochodu. Zaskoczony Stephen pozostał w szoferce, nie wiedząc, jak powinien zareagować na zachowanie matki.
– Mamo… – zaczął.