– Dzień dobry – odpowiedziała. – Proszę wejść. Nie jestem pewna, czy pan słyszał, ale pan Taggert i ja zamierzamy się pobrać za dwa tygodnie i potrzebna mu jest cała nowa garderoba. Ale na razie potrzebuje na jutrzejsze przyjęcie popołudniowy garnitur, może wełna z lamy, na trzy guziki, szare spodnie, z kamizelką z kaszmiru. To powinno być odpowiednie. Czy sądzi pan, że zdąży na jutro na godzinę drugą?
– Nie jestem pewien. Mam też innych klientów.
– Ale z pewnością nikt nie jest w takiej potrzebie jak pan Taggert. Niech pan weźmie tyle szwaczek, ile będzie trzeba. Dobrze zapłacimy.
– Jakoś to zorganizuję. A teraz chcę zmierzyć pana Taggerta, żebym mógł zacząć pracę.
– Chyba jest na górze.
Pan Bagly popatrzył na nią przenikliwie.
– Blair-Houston, znam cię całe życie, zgodziłem się dla ciebie odłożyć inną robotę, zgodziłem się przyjść tu tak wcześnie, żeby obmierzyć twojego narzeczonego, ale nie wejdę po tych schodach, żeby go szukać. Może przyjdziemy ponownie, jak się obudzi.
– Ale wtedy będzie pan miał za mało czasu, żeby uszyć garnitur! Proszę, panie Bagly.
– Nic z tego, nawet gdybyś mnie błagała na kolanach. Zaczekamy tu pół godziny. Jeżeli do tego czasu nie zejdzie, pójdziemy.
Houston prawie się ucieszyła, że nie było dla nich krzeseł w dużym salonie, w którym mieli czekać. Odwagi, powiedziała sobie i weszła na schody.
Pierwsze piętro było równie piękne jak parter, z białymi panelami. Otworzyła jedne drzwi i w przyćmionym świetle zobaczyła jasne włosy wśród skotłowanej pościeli. Zamknęła cicho drzwi, nie chcąc budzić Edana.
Sprawdziła cztery pokoje, nim znalazła sypialnię Kane’a z tyłu domu. Poranne słońce nie przedostawało się tu przez grube zasłony, zawieszone na drucie. Umeblowanie składało się z dębowego łóżka, małego stołu zarzuconego papierami, glinianego dzbanka na wodę i trzyczęściowego kompletu, tapicerowanego ohydnym, czerwonym pluszem z żółtymi frędzlami.
Houston spojrzała w górę, w kierunku strychu.
– Niech mu pani wybaczy, madame de Pompadour – szepnęła.
Energicznie odsunęła zasłony, zawiązała w supeł, żeby nie opadły, i wpuściła słońce.
– Dzień dobry, panie Taggert – powiedziała głośno, stojąc nad łóżkiem.
Kane poruszył się, przewrócił na drugi bok i spał dalej. Był nagi od pasa w górę i podejrzewała, że dalej również. Stała przez chwilę, wpatrując się. Rzadko miała okazję widzieć nagi męski tors, a Kane zbudowany był jak gladiator – potężny, muskularny, z owłosioną piersią. Skórę miał ciemną i biło od niego ciepło.
Stała i przyglądała się, gdy wtem jakaś duża ręka schwyciła ją za udo i pociągnęła na łóżko.
– Nie mogłaś się mnie doczekać, co? – spytał Kane, całując ją w szyję i energicznie macając rękami jej ciało. – Zawsze miałem słabość do rannych swawoli.
Houston próbowała się wyswobodzić, ale kiedy zobaczyła, że to beznadziejne, zaczęła się rozglądać za innym sposobem, żeby go powstrzymać. Wymacała stojący przy łóżku dzbanek i szybko stuknęła go w głowę.
Cienka glinka pękła. Woda z kawałkami dzbanka rozprysnęła się i oblała Kane’a, a Houston wyskoczyła z łóżka i stanęła bezpiecznie daleko.
– Co, do diabła… – zaczął Kane siadając i rozcierając głowę. – Mogłaś mnie zabić.
– Mało prawdopodobne. Słusznie oceniłam, że pański gust do przedmiotów toaletowych jest taki, jak do mebli.
– Słuchaj no, ty mała dziwko, ja cię…
– Nie, teraz pan mnie posłucha. Jeżeli mam być pańską żoną, to będzie mnie pan traktował z należytym szacunkiem, a nie jak jakąś ladacznicę, którą pan sobie najął na jedną noc. – Zaczerwieniła się, ale ciągnęła dalej. – Nie przyszłam tu dlatego, że, jak pan to ujął, nie mogłam się doczekać, żeby pójść z panem do łóżka. Zostałam w pewien sposób zaszantażowana. Na dole czeka krawiec, żeby wziąć miarę na pański garnitur, lada moment przyjdą ludzie do przenoszenia mebli, przyjeżdża kucharka z pełnym wozem jedzenia i przyjdzie fryzjer ostrzyc i ogolić tę masę włosów, które pan hoduje. Jeżeli mam siebie i ten dom przygotować na wesele, będę niestety często potrzebowała pana obecności i nie może się pan wylegiwać w łóżku przez cały dzień.
Kane tylko patrzył na nią, gdy wygłaszała tę przemowę.
– Czy krwawię? – spytał.
Houston podeszła bliżej, żeby się przyjrzeć jego głowie. Objął ją w talii i przycisnął twarz do jej piersi.
– Może taki okład? – zapytał.
Odepchnęła go ze złością.
– Wstawaj, ubierz się i jak najszybciej zejdź na dół! – zażądała wychodząc z pokoju.
– Przemądrzałe babsko – usłyszała za sobą.
Na dole panował chaos. Sześciu ludzi, których najęła Susan, przechadzało się po domu, jakby byli właścicielami. Głośno komentowali. Willie i pani Murchison czekali, żeby ją zapytać o różne rzeczy, a pan Bagly postanowił wyjść.
Houston zabrała się do pracy.
O dziewiątej żałowała, że nie umie posługiwać się batem. Dwóch ludzi, którzy przyszli do noszenia mebli, zaraz wyrzuciła, a pozostałym zapowiedziała, że muszą zapracować na wypłatę.
Kane’owi nie podobało się, że pan Bagly go dotyka, a Houston decyduje o tym, co powinien, a czego nie powinien nosić.
Pani Murchison wychodziła z siebie, żeby móc coś ugotować w pustej kuchni.
Gdy pojawił się golarz, Houston wyślizgnęła się bocznymi drzwiami z domu i pobiegła do palmiarni, którą od początku miała ochotę zwiedzić. Zamknęła drzwi i z prawdziwą rozkoszą patrzyła na stumetrowy pas kwitnących roślin. Ten zapach i spokój były jej naprawdę potrzebne.
– Za dużo hałasu?
Odwróciła się i zobaczyła Edana, ustawiającego doniczkę z azalią. Był to przystojny blondyn prawie równie potężny jak Kane i chyba młodszy od niego.
– Pewnie cię obudziliśmy – zaczęła. – Było wiele krzyku dziś rano.
– Jeżeli w okolicy jest Kane, ludzie przeważnie krzyczą – stwierdził rzeczowo. – Mogę ci pokazać moje rośliny?
– To twoje?
– Mniej więcej. Za ogrodem różanym znajduje się mały domek, w którym mieszka rodzina Japończyków. Oni zajmują się ogrodami na powietrzu, a ja tym. Hoduję tu rośliny z całego świata.
Nie miała czasu, ale potrzebowała kilku minut spokoju.
Edan z dumą pokazywał jej rośliny: cyklameny, pierwiosnki, orchidee i inne egzotyczne gatunki, o których nigdy nawet nie słyszała.
– Musi ci tu być bardzo dobrze – zauważyła, dotykając liścia orchidei. – Dziś rano stłukłam dzbanek na jego głowie.
Edan rozdziawił usta ze zdziwienia, lecz zaraz się roześmiał.
– Ja nieraz rzucałem się na niego z pięściami. Naprawdę chcesz go ucywilizować?
– Mam nadzieję, że mi się uda. Ale nie mogę go wciąż bić. Muszą być inne sposoby. – Uniosła głowę. – Nic nie wiem o tobie ani o tym, co was połączyło.
Edan zaczął przesadzać wyrośniętą passiflorę.
– Znalazł mnie w bocznej uliczce w Nowym Jorku, gdzie utrzymywałem się przy życiu dzięki resztkom ze śmietników. Moi rodzice i siostra zmarli kilka tygodni przedtem zaczadzeni podczas pożaru w naszym mieszkaniu. Miałem siedemnaście lat i nie mogłem się utrzymać w żadnej pracy, bo wdawałem się w bójki. – Uśmiechnął się ha to wspomnienie. – Przymierałem głodem i postanowiłem zejść na drogę przestępstwa. Niestety, a właściwie chyba na szczęście, pierwszą osobą, jaką próbowałem obrabować, był Kane.
Houston pokiwała głową.
– Może dlatego chciałeś spróbować, że jest taki potężny.