Na korytarzu Edan złapał Houston za ramię i zaprowadził do schowka koło północnej werandy. Uśmiechał się do niej.
– Widzę, że szpiegowanie mnie weszło ci w krew – warknęła, odsuwając się.
– Przez dwa tygodnie szpiegowania cię dowiedziałem się więcej niż przez całe swoje życie. Czy mówiłaś poważnie, że kochasz Kane’a?
– Ty też uważasz, że kłamię? Idę się teraz przebrać. Ciężka droga do tej chaty.
– Wiesz, gdzie to jest?
– Znam ogólny kierunek.
– Houston, naprawdę nie możesz sama pędzić za nim w góry. Ja do niego pojadę, wyjaśnię wszystko i przywiozę go z powrotem.
– Nie, teraz jest mój, w każdym razie oficjalnie, i ja sama do niego pojadę.
– Ciekaw jestem czy wie, jaki z niego szczęściarz. Co mogę zrobić, żeby ci pomóc?
– Poszukaj Sary Oakley. Niech przyjdzie na górę pomóc mi się przebrać. – Popatrzyła na niego uważnie. – Albo nie, przyślij tu Jean Taggert. To niezwykle piękna kobieta w fioletowej, jedwabnej sukni i kapeluszu.
– Niezwykle piękna, tak? – spytał ze śmiechem. – Powodzenia, Houston.
15
Jean pomogła jej się przebrać w rekordowym tempie. Zgadzała się, że Houston musi pojechać za Kane’em.
Kiedy była gotowa, przeszły bocznymi schodami i poszły do kępki drzew, wśród których czekał Edan z koniem i torbami załadowanymi jedzeniem.
– To powinno wystarczyć na kilka dni – powiedział. – Na pewno chcesz tam jechać? Gdybyś się zgubiła…
– Mieszkam w Chandler od urodzenia i znam tę okolicę. Nie jestem takim chucherkiem, za jakie mnie ludzie uważają, chyba pamiętasz?
– Czy zapakowałeś tort weselny? – spytała Jean.
– W małej, słodkiej puszeczce – powiedział Edan w taki sposób, że Houston popatrzyła na nich oboje i uśmiechnęła się.
– Jedź i nie martw się o nic. Myśl o swoim mężu i o tym, jak bardzo go kochasz – radziła Jean, gdy Houston wsiadała na konia.
Gdy dojechała do zachodniego skraju ogrodu, omal nie wpadła na Rafę’a Taggerta i Pamelę Fenton. Spacerowali razem. Koń podskoczył. Rafę spojrzał rozbawiony.
– Ty pewnie jesteś tą błiźniaczką, która wyszła za Taggerta, i teraz uciekasz?
Nim zdołała odpowiedzieć, Pam odparła za nią:
– Na ile go znam, poczuł się tak urażony przy ołtarzu, że ukrył się gdzieś, by lizać swe rany. Czy pani przypadkiem jedzie za nim?
Houston nie była pewna, jak powinna się zachować wobec kobiety, którą kochał jej mąż. Uniosła głowę i powiedziała chłodno.
– Tak, jadę.
– Dobrze pani robi – powiedziała Pamela, – On potrzebuje żony tak odważnej jak pani. Ja zawsze się upierałam, żeby to on przyszedł do mnie. Mam nadzieję, że przygotowała się pani na jego złość. Życzę dużo szczęścia.
Houston tak zdumiały jej słowa, że nie potrafiła odpowiedzieć. Miotały nią sprzeczne uczucia – złości, że ktoś inny znał jej męża, i wdzięczności za dobre rady. Pamela wyraźnie zrezygnowała ze zdobycia Kane’a. Czy to Kane był zakochany, a Pam go nie chciała?
– Dziękuję – mruknęła, ściągając lejce i odjeżdżając.
Pierwsza część podróży była prosta i Houston jadąc mogła się zastanawiać, co się tam dzieje w domu Kane’a. Biedna Blair! Chciała się dla niej tak poświęcić i spędzić resztę życia z takim „typem” jak Kane Taggert. Może on to odczuł w ten sposób, że miał być dla niej karą.
Oczywiście Kane nie rozumiał, że nikt z gości nie będzie rozmyślał nad tym, co się stało, tylko najwyżej będą żartować. Będą sobie żartować z Leandera, bo go znają od dziecka. Gdyby Kane został i śmiał się razem z nimi, o wszystkim by zapomniano, ale on nie posiadł jeszcze umiejętności śmiania się z siebie.
Podjechała do stóp góry i zaczęła się wspinać trasą, którą jechali wtedy z Kane’em. Gdy dojechała do miejsca, gdzie urządzili piknik, zeszła z konia i napiła się wody. Ponad nią wznosiło się zbocze, które wyglądało na górę nie do pokonania. Ale Kane mówił, że tam jest jego chata, a skoro on się tam znajduje, ona też tam dotrze.
Zdjęła kurtkę, przywiązała ją do konia i starała się wypatrywać jakiejś ścieżki między krzakami. Po kilku minutach podchodzenia, patrząc na zbocze pod różnymi kątami, zauważyła coś, co można było uznać za szlak. Prowadził prosto pod górę, przez skalny taras i ginął wśród drzew. Przez moment Houston zastanawiała się co, u licha, robi w takim miejscu w dniu swego ślubu. Teraz powinna, ubrana w atłasową suknię, tańczyć ze swym mężem. To ją przywiodło do rzeczywistości. Jej mąż był zapewne tam na górze. Ale równie dobrze mógł być w pociągu, zmierzając do Afryki.
Napoiła konia, umocowała na głowie kapelusz od słońca i ruszyła. Droga w górę okazała się gorsza, niż się z dołu wydawało. Ścieżka była tak wąska, że gałęzie kaleczyły jej nogi i miała trudności z koniem, który niechętnie piął się w tym gąszczu. Drzewa wyrastające ze skalnego podłoża musiały walczyć o życie i nie chciały robić miejsca dla zwykłej ludzkiej istoty. Olbrzymi kaktus rozdarł jej spódnicę, a w ubraniu i we włosach miała pełno ostów i rzepów. To tyle, jeśli idzie o mój piękny wygląd po przyjeździe, pomyślała, wpychając wszystkie włosy pod kapelusz.
Pięła się wciąż w górę. Okolica przypominała lasy tropikalne, a powietrze się przerzedzało. Dwa razy musiała się zatrzymać i szukać śladów, a raz jechała przez niską ścieżkę, która kończyła się nagle jakby pieczarą z naturalnym oknem u góry. Panowała tu przedziwna atmosfera: trochę przerażająca, a trochę jak w kościele.
Zeszła z konia, wyprowadziła go z powrotem na ścieżkę i spróbowała jechać dalej. Godzinę później poszczęściło jej się – znalazła skrawek ślubnego garnituru Kane’a – był zahaczony o ostry kawałek skały. Ze wzmożonym zapałem popędzała opornego konia, pnąc się ciągle w górę. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że zaczęło padać. Z nieba leciały lodowate strugi wody, która gromadziła się na skałach ponad jej głową, a potem spływała, zasłaniając widoczność. Starała się pochylać głowę, żeby móc wypatrywać niewidocznego prawie szlaku.
Wkrótce zaczęło błyskać i przerażony koń tańczył po ścieżce. Próbowała walczyć jednocześnie z nim i z deszczem, ale dała za wygraną, zeszła z konia i prowadziła go. W którymś momencie ścieżka szła tuż nad przepaścią. Nad nią wznosiło się niemal pionowe zbocze. Musiała iść powoli, uspokajając wystraszone zwierzę.
– Puściłabym cię samego, gdybyś nie niósł jedzenia – powiedziała rozczarowana.
Była już za zakrętem skalnej półki, gdy kolejna błyskawica oświetliła stojącą niedaleko chatę. Houston przez chwilę stała nieruchomo, z jej nosa kapał deszcz. Zwątpiła już w istnienie tego domku. I co teraz zrobi? Podejdzie, zapuka i powie, że wpadła przechodząc, a może jeszcze zostawi wizytówkę?
Zastanawiała się, czy nie zawrócić, gdy rozpętało się piekło. Głupi koń, którego przez pół drogi musiała ciągnąć, nagle zarżał; odpowiedział mu drugi, więc ruszył pędem w stronę chaty. Przewrócił Houston w błoto, aż zaczęła się staczać w dół, krzycząc wniebogłosy. Usłyszała strzał i wrzask Kane’a:
– Wynocha stąd, jak chcesz uratować skórę!
Houston wisiała na krawędzi, przytrzymując się rękami korzeni i rozpaczliwie szukając oparcia dla stóp. Chyba nie jest aż tak zły, żeby ją od razu zastrzelić? Nie było teraz czasu na rozważania. Musi zaryzykować, że on się na nią jeszcze bardziej rozzłości, bo za chwilę potoczy się w dół.
– Kane! – krzyknęła i poczuła, że ręce odmawiają jej posłuszeństwa.
Prawie natychmiast pojawiła się nad nią jego twarz.