Выбрать главу

Zwrócił się do niej.

– Pani jest Houston Chandler? – zapytał.

– Tak – odpowiedziała chłodno.

Nie miała zamiaru wdawać się w rozmowę z nieznajomym mężczyzną. Co ją opętało, że wzięła stronę tego nieznajomego zamiast osoby, którą zna całe życie?

– Czemu ta kobieta nazwała panią Blair? Przecież to pani siostra?

Davey Wilson parsknął cichutko.

W sklepie, oprócz Houston i Kane’a, znajdowało się tylko czterech pracowników, wszyscy na swoich miejscach.

– Jesteśmy bliźniaczkami i ponieważ nikt w mieście nie potrafi nas odróżnić, ludzie nazywają nas Blair-Houston. A teraz przepraszam pana. – Zwróciła się w stronę wyjścia.

– Nie wygląda pani jak siostra. Widziałem ją, ale pani jest ładniejsza.

Na moment Houston zatrzymała się, gapiąc się na niego. Nikt nigdy nie potrafił ich rozróżnić. Gdy szok minął, znów ruszyła do wyjścia.

Gdy już trzymała dłoń na gałce drzwi, Taggert rzucił się przez pokój i złapał ją za rękę. Przez całe życie mieszkała w mieście pełnym górników, kowbojów i mieszkańców dzielnic, o których istnieniu nie powinna nawet wiedzieć. Wiele kobiet nosiło z sobą parasolki o mocnej rączce, którą można było strzaskać na męskiej głowie. Houston umiała zmrozić przeciwnika wzrokiem. Zmierzyła go teraz takim właśnie spojrzeniem.

Usunął wprawdzie rękę, ale stał tuż przy niej, a że był potężny, czuła się przy nim malutka.

– Chciałem pani zadać pytanie – powiedział cicho. – To znaczy, jeżeli pani nie ma nic przeciwko temu – dodał z uśmiechem.

Skinęła głową, ale nie miała zamiaru zachęcać go do rozmowy.

– Tak się zastanawiam. Jakby pani, taka dama i w ogóle, robiła zasłony do mojego domu, wie pani, tego białego na wzgórzu, to co by pani tu z tego wybrała?

Nie zadała sobie nawet trudu, żeby spojrzeć na bele materiału, które wskazał.

– Proszę pana – powiedziała z wyższością w głosie – gdybym miała taki dom, zamówiłabym specjalne tkaniny w Lyonie we Francji. A teraz żegnam.

Wyszła prędko ze sklepu i znikła na moment pod pasiastymi markizami osłaniającymi południową stronę ulicy, stukając obcasami po drewnianym chodniku. W miasteczku był dziś duży ruch, więc co chwila komuś się kłaniała i do kogoś zagadywała.

Na rogu ulicy Trzeciej i Głównej otworzyła parasolkę, by osłonić się przed ostrym, górskim słońcem, po czym ruszyła w kierunku Sklepu Żelaznego Farrella. Stał przed nim powozik Leandera.

Gdy minęła drogerię Freyera, ochłonęła trochę i zaczęła rozmyślać o tajemniczym panu Taggercie.

Nie mogła się już doczekać, kiedy będzie opowiadać koleżankom o tym spotkaniu i o tym, jak się upewniał czy wie, który to jego dom. Może powinna była zaoferować pomoc przy zmierzeniu okien i zamówieniu zasłon? W ten sposób dostałaby się do wnętrza domu.

Uśmiechnęła się do siebie, gdy nagle czyjaś ręka złapała ją za ramię i wciągnęła w cienistą alejkę na tyłach teatru. Nim zdołała krzyknąć, ktoś zatkał jej ręką usta i została dosłownie przyparta do muru. Gdy uniosła oczy, zobaczyła Kane’a Taggerta.

– Nie ukrzywdzę pani. Tylko żem chciał pogadać, ale tam, przy tamtych, to pani nic by mnie nie powiedziała. Nie będzie pani krzyczeć?

Houston pokręciła przecząco głową, więc zabrał rękę, ale nadal stał tuż przy niej. Próbowała się uspokoić, jednak wciąż ciężko oddychała.

– Z bliska pani ładniejsza. – Nie poruszył się, tylko zmierzył wzrokiem jej zgrabny, zielony kostium. – I wygląda pani jak dama.

– Proszę pana – powiedziała stanowczo. – Protestuję przeciwko wciąganiu mnie w boczne alejki i trzymaniu pod murem. Jeśli ma mi pan coś do powiedzenia, to proszę to zrobić.

Nie odsunął się, tylko położył jedną rękę na murze nad jej głową. Wokół jego oczu widać było małe zmarszczki; miał mały nos i pełną dolną wargę.

– Czemu pani stanęła po mojej stronie w tym sklepie? Specjalnie pani jej wytknęła, że przy mnie zemdlała?

– Ja… – Houston zawahała się. – Chyba nie lubię, jak się komuś robi przykrość. Mary Alice było wstyd, że zrobiła z siebie idiotkę i zemdlała przy panu, a pan nie zauważył.

– Jasne, że zauważyłem – powiedział i Houston zobaczyła, że jego dolna warga rozciąga się w uśmiechu. – Żeśmy się z nich wszystkich z Edanem śmiali.

Houston zesztywniała.

– To niezbyt uprzejmie z pana strony. Dżentelmen nie powinien śmiać się z damy.

Parsknął jej w twarz i Houston pomyślała, że ma miło pachnący oddech; zaczęła się zastanawiać, jak on by wyglądał, gdyby nie miał tego zarostu.

– Po mojemu, to one się tak zachowywały, bo jestem bogaty. Czyli robiły z siebie kurwy, więc nie były żadne damy, to nie musiałem robić za dżentelmena i ich podnosić.

Houston zamrugała, słysząc to słownictwo. Jeszcze nigdy żaden mężczyzna tak się przy niej nie wyrażał.

– A pani czemu nie chciała zwrócić na siebie uwagi? Nie chce pani moich pieniędzy?

Houston ocknęła się z letargu. Zdała sobie sprawę, że niemal przyczepiła się do tej ściany.

– Nie, proszę pana, nie chcę pańskich pieniędzy. A teraz proszę mnie puścić, bo muszę iść jeszcze w parę miejsc i proszę mnie więcej nie zaczepiać – powiedziała i odwróciła się na pięcie. Usłyszała jego chichot.

Dopiero gdy przechodząc przez ulicę mało nie wpadła pod wóz z gnojem, zdała sobie sprawę z tego, jaka jest zdenerwowana. Niewątpliwie Taggert uważał, że jej zachowanie było kolejną grą o pieniądze.

Lee powiedział coś do niej na powitanie, ale nic nie zrozumiała.

– Słucham?

Wziął ją pod łokieć i zaprowadził do powozu.

– Powiedziałem, żebyś lepiej już jechała do domu szykować się na jutrzejsze przyjęcie u gubernatora.

– Tak, oczywiście – odpowiedziała nieprzytomnie.

Właściwie była zadowolona, gdy Blair i Lee znów zaczęli się sprzeczać, bo mogła spokojnie pomyśleć o tym, co ją spotkało tego przedpołudnia. Wydawało jej się czasami, że całe życie była panną Blair-Houston. Nawet wtedy, gdy Blair wyjechała, mówiono tak na nią z przyzwyczajenia. A jednak ktoś jej dzisiaj powiedział, że jest inna niż siostra. Oczywiście, przechwalał się tylko. Na pewno nie potrafił ich rozróżnić.

Jechali w kierunku zachodnim, byli już poza miastem, gdy zobaczyła stary wóz, w którym siedzieli Taggert i Edan. Kane zatrzymał konie i zawołał:

– Westfield!

Zdumiony Lee przystanął.

– Chciałem tylko powiedzieć paniom „dzień dobry”. Panno Blair – zwrócił się do siedzącej z boku bliźniaczki. – I panno Houston – powiedział łagodniejszym głosem, patrząc wprost na nią. – Dobrego dnia państwu życzę! – dodał, po czym strzelił z bata i pognał swoje cztery konie.

– O co chodzi? – zdziwił się Leander. – Nie wiedziałem, że znacie Taggerta.

Nim Houston zdążyła się odezwać, Blair powiedziała:

– Więc to był ten człowiek ze słynnego domu? Nic dziwnego, że nikogo nie zaprasza. Wie, że wszyscy by mu odmówili. A swoją drogą, jak on nas rozróżnił?

– Po ubraniu – odpowiedziała prędko siostra. – Spotkałam go w sklepie tekstylnym.

Blair i Leander rozmawiali dalej, ale Houston nie słyszała ani słowa. Rozmyślała o tym spotkaniu.

3

Dom Chandlerów był pięknie położony. Za domem znajdowała się powozownia, a wszystko otaczał wspaniały ogród. Przylegająca do niego z trzech stron weranda obrośnięta była winoroślą. W ciągu wielu lat Opal zrobiła z ogrodu prawdziwe cudo. Wiązy, posadzone zaraz po zbudowaniu domu, były teraz dorosłe i osłaniały gęste trawniki i kwiaty przed wysuszającym słońcem Colorado. Pośród rosnących w kępach kwiatów ukryte były wyłożone żwirem ścieżki, posążki i małe sadzawki. Między domem a powozownia znajdował się ogród kwiatowy, skąd Opal ścinała kwiaty do wazonów do całego domu.