Spokojnie, pomyślał Konnie.
Tydzień od poniedziałku.
– Kim on jest, twoim kumplem?
– Collier i ja pracowaliśmy razem.
– No.
Konnie nie był pewny, czy miało to oznaczać „No to co?” czy „No tak, to tłumaczy twoje idiotyczne zachowanie”.
– Jej rodzice są bardzo zmartwieni – ciągnął sierżant.
– No cóż, zmartwieni rodzice to jeszcze nie powód do wszczęcia dochodzenia.
– Tak jest, jeszcze nie powód. – Konnie zastanawiał się czasem, gdzie podziewał się gniew, gdy nie było go tam, gdzie powinien się znajdować.
– Zapomnij o tym. Mam tu prawdziwy problem.
Na biurku wylądowała kolejna teczka. W środku nazbierało się materiałów na ćwierć cala. Konnie domyślił się, że sprawa była w toku jako ważna od jakiegoś miesiąca bądź też jako mniej ważna od trzech miesięcy.
– Sprawa Devoe. Dziewczyny, która zabiła się w marcu. Konnie przypomniał sobie nastolatkę, która wskoczyła w przeraźliwy nurt Great Falls i potłukła się na śmierć o kamienie.
Samobójstwo nastolatki. Dla Konniego najcięższy rodzaj pracy w wydziale. A statystyki wykazywały, że problem stawał się coraz poważniejszy w skali stanu i całego kraju.
– Jest coś dziwnego w jej śmierci.
– Nie pamiętam dokładnie – odpowiedział Konnie.
Ale pamiętał, włącznie z twarzą dziewczyny na zdjęciu z autopsji. Pulchny Dobbs, mimo całego reżimu dodatków z aminokwasami i lecytyną, nie miał w sobie nic z Konniego Konstantinatisa, który był ucieleśnieniem trzech kluczowych cech detektywa specjalizującego się w ciężkich przestępstwach: uporu, przywiązywania wagi do szczegółów i doskonałej pamięci.
Chciał jednak wiedzieć, do czego dokładnie zmierza jego przełożony. Zapytał więc, mrużąc oczy:
– Nie było tam jakiegoś listu?
Dobbs znalazł w teczce fotokopię. List zaczynał się od słów: „Byłam w miejscach, w których wolałabym nigdy nie być. Byłam w miejscach, do których, jak sądzę, nie potrafiłabym wrócić…”.
Konnie nie czytał dalej.
– Ślady bójki? – spytał.
– Na twoim miejscu wyprasowałbym garnitur, Konnie – odpowiedział Dobbs. – Jej rodzice są przekonani, że tego nie zrobiła.
Coś w pamięci Konniego poruszyło się, ale nie zaskoczyło.
Czekał.
– Złożyli raport. A raczej ich prawnik złożył. Jest tutaj. – Wskazał szarą teczkę, dokładnie taką samą jak ta, którą Konnie właśnie przydzielił sprawie Megan.
– Co mam zrobić?
– Potrzebujemy wstępnego ustalenia, czy istnieją przesłanki, że padła ofiarą zabójstwa.
Konnie mógłby zauważyć, że z technicznego punktu widzenia samobójstwo jest odmianą zabójstwa – taką, w której przestępca i ofiara są akurat tą samą osobą. Ale pomyślał: tydzień od poniedziałku.
– Dlaczego?
– Ponieważ dostaliśmy rozkaz. – Dobbs uśmiechnął się, mimo że nie miał takiego zamiaru.
– Ale według ekspertyzy medycznej było to samobójstwo, prawda?
– Będziesz to miał na piątek rano.
– Na pojutrze? – spytał zaskoczony Konnie.
Uśmiech ustąpił miejsca autentycznemu poirytowaniu.
– Potrzebuję świadków, zeznań, całego tego kitu. Ślicznie i czysto. Wykreśl wszystko z kalendarza i weź się do tego.
– No cóż, prawdę mówiąc, myślałem, że zajmę się sprawą McCall.
– Nie ma takiej sprawy. Dziewczyna uciekła. Jestem już prawie wkurzony, że wysłałeś trzy zespoły na przeszukiwanie parkingów. A nawet jestem całkowicie wkurzony.
Kapitan nie byłby wkurzony, gdyby zaginęła córka jakiegoś polityka…
Bingo.
Devoe.
Jej ojciec był członkiem parlamentu stanowego i ważnym biznesmenem w Fairfax. Bogaty i wpływowy. Zamknij cholerną gębę na kłódkę, powiedział sobie Konnie. Dobbs ma dać ci rekomendację – albo ją cofnąć – na rozprawie dotyczącej przywrócenia do dawnych obowiązków.
Spróbował więc podejścia tchórzliwego.
– Trochę się boję, czy to nie spali na panewce, a wtedy jej rodzina będzie się czuła jeszcze gorzej niż teraz. Radziłbym to zostawić. Mogę z nimi pogadać, jeśli pan chce. – Pozbawione jaj cudo, zganił sam siebie.
– Masz teczkę, Konnie. Pierwsza rzecz na piątek. Godzina dziewiąta. Zaangażowany jest szeryf hrabstwa, mamy też kogoś z VBI.
Czasami gniew całkowicie uspokaja.
– Wiem, że masz wątpliwości, funkcjonariuszu – powiedział Dobbs bez uśmiechu, ale i bez irytacji. – Ale przeczytaj akta. Zobaczysz, co tu jest dziwnego. Ta dziewczyna dostała stypendium do George Mason, jej chłopak właśnie dał jej pierścionek, a na godzinę przed tym, jak się zabiła, kupiła cztery bilety na koncert Aerosmith. Tak nie zachowuje się ktoś, kto chce umrzeć. Chodzi mi o to, że morderstwo można upozorować na samobójstwo.
Czasami gniew każe mówić.
Konnie podniósł teczkę z napisem McCall, Megan.
– Tak jak porwanie można upozorować na ucieczkę.
Dobbs spuścił głowę i spojrzał na niego.
– Sprawa McCall nie ma żadnego priorytetu. Ani trochę. Zrozumiałeś? – Ton jego głosu był lodowaty.
Jasno i wyraźnie.
Znalazłszy się z powrotem w swoim pokoju, Konnie rzucił teczkę Devoe na biurko. Sięgnął po słuchawkę telefonu, żeby odwołać nakaz sprawdzania odcisków palców, gdy rozległ się dzwonek.
Detektyw w swojej pracy przyzwyczaja się do ironii losu. Łagodna żona, która nigdy nie miała w ręce broni, zabija męża, członka Stowarzyszenia Posiadaczy Broni, w chwili, gdy ten znowu narzeka, że ciągle dostaje to samo na śniadanie. Świątobliwy kaznodzieja zostaje przyłapany z ręką w majtkach czternastolatki. Wiceprezydent udzielający się w organizacjach na rzecz popierania rodziny pali skręty tuż po treningu drużyny gimnastycznej. Konnie nie był więc specjalnie zaskoczony, gdy podniósł słuchawkę i usłyszał:
– Wiesz, że płacę ci pensję? Gdyby nie ja, byłbyś inkasentem w elektrowni.
– Odpieprz się, Tate. Nie mam czasu dla farmerów.
– Nie chodzi o to, że chcę jakiejś przysługi.
Cholera. Niech to diabli. Konnie obawiał się odejścia od przekomarzania, obawiał się też ciągnięcia tego dalej.
– Złapali cię bez portek w zagrodzie dla owiec – burknął. – Znowu, Tate? Wiedziałem, że coś nie w porządku, gdy ostatnio w barze zamówiłeś woolite.
– Konnie, dzwonię w sprawie Megan. – Poważny ton Tate’a, tak nietypowy, przeszył wielkiego policjanta dreszczem.
– Czego się dowiedziałeś?
– Niczego.
– No tak, Tate. Czego potrzebujesz? Powiedz mi.
– Jakaś szansa na dzień urlopu?
Od czasu wypadku dwa lata temu – wypadku, który spowodował jego zawieszenie – Konnie postanowił, że nie opuści ani jednego wyznaczonego mu dnia pracy, tak bardzo pragnął, żeby jego akta były nienaganne w chwili, kiedy będą rozpatrywać przywrócenie go na dawne stanowisko.
– Mam tyle dni urlopu, że nie wykorzystam ich przez tysiąc żywotów – odpowiedział.
– Zapisz ten adres. Przyjeżdżaj jak najszybciej. Dzięki, Konnie.
Gdy zapisywał ulicę i numer domu, rozdrażniła go tkliwość w głosie Tate’a, powiedział więc dla oczyszczenia atmosfery:
– Ale nie zamierzam tracić czasu na oglądanie twojej paskudnej facjaty. Czy twoja piękna żona też będzie?
– Była żona, Konnie.
– Wciąż to powtarzasz, Tate. Tym lepiej dla mnie. Do zobaczenia za pół godziny.
O rany, pomyślał Konnie, odkładając słuchawkę.
Tydzień od poniedziałku.
Rozdział 10
Policjant i artysta mierzyli się wzajemnie nieufnym wzrokiem.
Tate spodziewał się zatargu między potężnym czarnym mężczyzną w barwach Afrykańskiego Kongresu Narodowego a ogorzałym Grekiem w wymiętym garniturze od J. C. Penneysa.