Konnie wyczuwał w powietrzu zapach trawki, z grymasem na twarzy przyglądał się krótkim, potarganym dredom LeFevre’a i niezbyt przyjaznym tonem zapytał, skąd bierze się taka fryzura.
LeFevre uśmiechnął się niepewnie.
– Z laboratorium genetycznego?
Konnie mruknął coś pod nosem i wskazał palcem karalucha w błękitnej ceramicznej popielniczce pomalowanej w niesamowite wzory przez LeFevre’a.
– Potrzebujemy twojej pomocy, Konnie. Od piętnastu lat nie miałem do czynienia ze sprawą kryminalną.
– Jesteś przekonany, że kiedyś byłeś w tym dobry, Tate. Ale nie byłeś. – I zwracając się do Bett, dodał: – Ratowałem jego tyłek przy każdej sprawie. Tak, moja pani, to powszechnie znany fakt.
Bett nadal nie potrafiła odnaleźć się w tym ich przekomarzaniu się, więc milczała.
– Dobra, streszczę wam, co wiem. – Konnie opowiedział o samochodzie Megan i rozkładzie jazdy.
– Amtrak – wyszeptała Bett. Na jej twarzy malowało się przerażenie. Nie dlatego, jak przypuszczał Tate, że ten dowód wskazywał na ucieczkę córki poza granice stanu, ale dlatego, że potwierdzał pełen goryczy list dziewczyny.
Tate podszedł do zakratowanego okna i wyjrzał na nędzną ulicę. Odwróciwszy się, zobaczył, że wszyscy wpatrują się w niego pytająco, i natychmiast poczuł się nieco zbity z tropu. W klubie debatowym, przed ławą przysięgłych, przed sądami apelacyjnymi Tate Collier cierpiał na tremę. Przez całe życie walczył z nią: medytacją, betablokerami, valium i czarodziejskim lekiem znanym jako jim beam. Ale tak naprawdę nic nie pomagało. Oczywiście stawiał sobie wysokie wymagania. Bardzo wysokie. Kiedy Sędzia pojawiał się na procesie, zebraniu miejskim albo ślubie, uśmiechał się, przyjmował ten wyraz absolutnej pewności siebie i rozpoczynał mowę, która sprawiała wrażenie przygotowywanej od wielu dni. Chociaż zawsze była improwizowana. Nie było żadnych „hmm” czy wahań, przełykań śliny czy rumieńców.
Tego popołudnia publiczność Tate’a składała się zaledwie z trojga osób, ale on czuł się, jakby stał przed Sądem Najwyższym, przypiekany na ogniu przez nieustępliwego sędziego Rehnquista.
– Podejrzewamy, że coś się jej przytrafiło, Konnie. Nie wiemy co, ale chcemy się dowiedzieć. Czy istnieje jakaś szansa na pomoc?
– Ze strony wydziału? Zapomnij o tym.
– Dlaczego?
– Dlatego że zbiegłe siedemnastolatki się nie liczą. Wybacz, takie jest życie.
Nie mówił im wszystkiego. Tate dostrzegł to, ale nie skomentował.
– Ona nie uciekła – odezwał się LeFevre. – Dziś wieczorem była zaproszona na kolację u mojej matki.
Konnie wzruszył ramionami.
– No to co? Kilka nocy temu o mało co nie zanurkowała głową w dół z wieży ciśnień. Po czymś takim też straciłbym apetyt.
– Wątpię – odpowiedział Tate, zerkając na potężny brzuch Konniego.
Detektyw zignorował tę uwagę.
– Macie coś jeszcze? – zapytał.
Bett opowiedziała mu o mydelniczce i kartce urodzinowej. Konnie wpatrywał się w nią wyczekująco.
– Proszę mówić dalej – powiedział w końcu.
– To wszystko.
– To wszystko?
– I przeczucie – wtrącił Tate.
– Ach, tak, pradawne przeczucie. Możesz mi przypomnieć, w którym rozdziale podręcznika śledczego jest o tym mowa? Chyba w tym o tarocie, prawda? A może tym o astrologii.
Spoglądając niepewnie na Bett, Tate przypomniał sobie, że gdy ileś tam lat temu on i Konnie mieli podobne kłopoty, wylewali wiadra pomyj na swoje byłe żony. Był czas, na samym początku ich małżeństwa, kiedy Bett nie zrobiła najmniejszego ruchu, nie poradziwszy się kart, I Ching albo runów. Teraz jednak nie zareagowała na uwagi Konniego.
– Czego tak naprawdę ode mnie chcecie? – spytał policjant.
– Żebyś pomógł nam zaplanować śledztwo. Powiedział, co robić. Jesteś w tym dobry, Konnie. A my potrzebujemy eksperta.
– Przede wszystkim, zakładając, że nie uciekła, powiedzcie mi, co waszym zdaniem mogło jej się przytrafić?
– Sądzę, że ktoś przekonał ją, żeby z nim poszła. Namówił do napisania tych listów.
– Jakich listów? – zapytał LeFevre.
Tate zawahał się, po czym sięgnął do kieszeni i wyciągnął pomiętą kartkę. Podał ją malarzowi. Bett zrobiła tak samo. LeFevre przeczytał je z obojętną miną i oddał rodzicom.
– Kim może być nasz czarny charakter? – zapytał Konnie.
– Pamiętasz tę historię z wieżą ciśnień? Tamtej nocy, gdy była w szpitalu, powiedziała nam, że spotkała dziewczynę i że piły razem, włócząc się od baru do baru. Potem kupiły butelkę i poszły do parku.
– Żeby podrywać facetów – dodała Bett.
– Najpopularniejszy sport Ameryki – skomentował Konnie. – Co to był za bar?
– Nazywa się Coffee Shop.
Konnie parsknął.
– Cholera, Tate, to bar motocyklistów.
– Niemożliwe.
– A jednak, pani McCall.
– Myślicie więc, że uciekła z tą dziewczyną?
– Być może.
Konnie zanotował coś. Tate pamiętał z czasów, kiedy pracowali razem, że Konnie czasami zapisywał jakieś nic nieznaczące bazgroły po to tylko, żeby uspokoić swoich rozmówców, upewnić ich, że przykłada się do pracy. Miał tak niewiarygodną pamięć, że zapisywał wszystkie szczegóły w umyśle; pisanie spowalniało tylko proces myślowy.
– A co z tym chłopakiem, o którym wspominaliście po południu? Z tym Bobbym? Mógł mieć ze sprawą coś wspólnego?
– Wiesz, kto to jest? – zwróciła się Bett do LeFevre’a.
– Mówiła, że poznali się w szkole – odpowiedział. – To wszystko, co wiem. Nie rozmawialiśmy dużo przez ostatni rok.
– Usiłowaliśmy dowiedzieć się czegoś w szkole – powiedział Tate – ale nie byli skorzy do pomocy.
– No i nie znacie nazwiska – przypomniał im Konnie.
– W jej szafce nie było nic z nim związanego – powiedziała Bett.
– A jak dostaliście się do szafki? – rzucił niewinnie detektyw.
– Ach, ta szkoła… – Tate potrząsnął głową. – Zamek był wyłamany.
– Pilnuj swojego tyłka, Tate. Nie jesteś już na garnuszku stanu, ale nadal masz koncesję, którą mogą ci cofnąć. A niech to, jeśli z tą dziewczyną nie łączy się jakaś tajemnica. No dobra, na początek przekopcie jej pokój. Mam na myśli dosłownie… przekopanie, rozumiecie? Zakładajcie, że ukrywa coś, za co dostałaby lanie, gdybyście się dowiedzieli…
– Nigdy jej nie uderzyłam – oznajmiła urażona Bett.
– Żartuję, moja pani. Musisz się do mnie przyzwyczaić. A więc rzuciła tego Bobby’ego? Będzie trzeba z nim porozmawiać, mówię serio. Zatem dowiedzcie się, kto to jest. Ale ciągle brakuje wam jakiegoś solidnego tropu.
– Naprawdę jest coś takiego jak Coffee Shop? – spytał Tate. – Gdzie spotykają się gangi motocyklowe? Nie wstydzą się tego?
– Nie udawaj świętoszka, Tate. To ty powiedziałeś mi, gdzie można niedrogo wyrwać jakąś laseczkę.
Bett się poruszyła. LeFevre wysilił się na uśmiech. Najwyraźniej zapomniał, że Tate był postrachem ruchu praw obywatelskich w hrabstwie Fairfax.
– No dobra, oto co proponuję. Ty i twoja żona – przepraszam: eksżona – udacie się do tego baru i spróbujecie dowiedzieć się, kim była ta dziewczyna.
– Wiesz coś o niej? – zwrócił się Tate do żony.
Twarz Bett wyrażała ogrom niewiedzy.
– Niewiele. Chyba mówiła coś o jakiejś Emily. – Zwróciła się do LeFevre’a: – A ty?
– Nigdy o niej nie słyszałem.
– Facet gada jak jakiś dyplomata. – Konnie roześmiał się, wskazując na LeFevre’a. – I nie skopcie sprawy, Tate. Nazwiska wszystkich barmanów czy choćby ksywki. Pogadajcie w domach z tymi, którzy akurat mają wolne. Oni zawsze sypiają długo, więc późne popołudnie to świetna pora na przesłuchanie. Są naćpani i zazwyczaj na kacu, mówią więc rzeczy, których wcale nie chcą powiedzieć.