Выбрать главу

– Co to za jeden?

– Był tu w zeszłym tygodniu. Pytał o Megan.

Bett zerknęła ku drzwiom.

– Zna go pan?

– Nie. Po prostu wszedł i zapytał o nią. A dziś pytał o jej przyjaciółkę. Amy Walker.

Gdy pobiegli ku drzwiom, Stony nabrał odwagi.

– Wy wszyscy gliniarze… Słuchajcie, dzieciaki nie włóczyłyby się po takich miejscach, gdyby ich rodzice lepiej się nimi zajmowali. Mój chłopak nie bywa w barach. Mój chłopak…

Wybiegli na dwór, ale słyszeli jeszcze, jak wołał:

– Gdybyście byli jak trzeba, nie musielibyście zaglądać w takie miejsca. Słyszycie mnie? Słyszycie mnie?

Dwaj rockersi powiedzieli im, w którą stronę odjechał samochód. Wyjątkowo grzecznie.

– Co to był za samochód? – spytał Tate.

– Gówniany stary datsun, pani wybaczy.

– Czerwony – podpowiedział drugi. – Trudno nie zauważyć.

– Pomarańczowy.

– Czerwony, pomarańczowy. Trudno nie zauważyć.

Wsiedli do mercedesa Tate’a i ruszyli gazem.

Wielkie niemieckie auto szybko dogoniło mniejszego datsuna – był pomarańczowy – milę dalej, ale Tate przyhamował i trzymał się pięćdziesiąt stóp w tyle.

– Widzisz go? – spytała Bett. – Kto to jest?

Tate wzruszył ramionami.

– Spisz tablicę.

– Co?

– Numer rejestracyjny.

Mercedes jechał szybko zniszczoną drogą. Kierowca datsuna siedział skulony nad kierownicą, raczej nie zauważył, że ktoś go śledzi. Jechał niedbale, a samochód podskakiwał na nierównej nawierzchni. Wyobraźnia Tate’a zerwała się ze smyczy i Tate pomyślał, że jeśli Megan jest w bagażniku, to bardzo się potłucze.

– Zwolnij trochę, Tate. Może nas zobaczyć. – Bett wychyliła się do przodu, mrużąc oczy, a jej kryształowe kolczyki podskakiwały na wybojach.

Jechali przez zapuszczone części hrabstwa Prince William. Mijali zaorane pola, gdzie kiełki kukurydzy przedzierały się w milczeniu przez ciemnoczerwoną ziemię. Dawno opuszczone stodoły. Rozpadające się bungalowy, gdzie szybko więdły powojenne sny – maleńkie pudełka winylowo-aluminiowych domów. Chałupy i samochody na cegłach. Wjechali do Manassas. Miasteczko, w którym po raz pierwszy rozległ się przerażający wrzask bitewny rebeliantów, miało ciekawe dzielnice. Grant Avenue i Doctor’s Row były pełne miniaturowych kopii Tary. Okoliczne farmy i cmentarz konfederacki stanowiły sielankowe zakątki. Ale ta część hrabstwa także była złowroga, szczególnie Park Manassas. Za prokuratorskich czasów Tate’a jego biuro zajmowało się kilkoma przypadkami podpaleń – głównie stodół – i przemocy w rodzinie. Co jakiś czas zdarzały się napady na laboratorium produkujące PCP, a przez jakiś czas miasteczko było areną działań seryjnego zabójcy bydła.

Drogi były opustoszałe, a w powietrzu unosił się aromat drewna płonącego w piecach. Datsun minął znak stopu i po chwili zjechał na obszerny podjazd i stanął.

Za kępą drzew w niewielkim oddaleniu widać było bungalow. Rdzewiejący kanister na olej opałowy stał na podwórzu, a wydeptane plamy czerwonego błota były liczniejsze od kęp niestrzyżonej trawy.

Tate poczuł na sobie wzrok Bett.

– Wszystko przygotowane do zabawy w złodziei i policjantów. Och, Tate, to jest niesamowite.

– Chodźmy.

– Co zamierzasz zrobić? – spytała.

Tate nie odpowiedział. Otworzył tylko schowek na rękawiczki i wyciągnął pistolet, który wrzucił tam, zanim wyjechali.

– Tate! – jęknęła. – Co ty wyprawiasz?

– Pomyślałem po prostu, że może się przydać.

Kilka lat temu, gdy oskarżał w pewnej sprawie jamajskiego dilera narkotyków zamordowanego przy okienku baru drive-in sieci Wendy w Fairfax, Konnie zajrzał do jego biura.

– Hej, prawniku.

– Konnie.

– Najwyższy czas, żebyś załatwił sobie gnata.

– Nie rozumiem – odpowiedział Tate niewinnie.

– Cha, cha. Spluwę. Ile?

– Nie chcę broni.

– Do diabła, każdy chce broń – wyjaśnił Konnie. – To sprawdzony fakt. Kobiety chcą mieć broń, żeby odstrzelić gwałcicielom jaja. Faceci – żeby zastrzelić facetów z większymi kutasami. No więc ile? Ile chcesz na nią wydać.

Tate poddał się i nabył bardzo praktycznego, zupełnie nieseksownego colta 38 special, który teraz spoczywał w jego prawej dłoni. Wprawdzie był sześciokomorowy, ale Tate naładował go pięcioma nabojami. Jak nauczył go Konnie.

– Tate, nie… – odezwała się Bett.

Odwrócił się do niej.

– To mało prawdopodobne, że została porwana – powiedział spokojnie. – Ale jeśli tak było, może znaleźliśmy sprawcę.

– Zastrzeliłeś kiedyś kogoś? – szepnęła chrapliwie.

Ale on znał lepsze pytanie: Czy kiedykolwiek w ogóle strzelał z pistoletu?

– Nie – brzmiała odpowiedź na oba pytania. – Chciałabyś tu zostać? – spytał.

Potrząsnęła głową ponuro, zaciskając zęby. Gniew rodził się ze strachu.

– Nie. Ale nie chcę, żebyś do kogokolwiek strzelał.

– Ta ewentualność znajduje się na samym dole mojej listy życzeń. Chodźmy, skarbie.

Zamrugała oczami – bardziej zaniepokojona tym czułym słówkiem niż widokiem broni w jego ręku.

Trzydzieści jardów, dwadzieścia, piętnaście.

Tate zatrzymał się i nasłuchiwał. Cisza w środku. Widok nędznego domku mroził mu krew. Często bywał w takich miejscach. Zbyt często. Gdy był prokuratorem stanowym, zawsze – w odróżnieniu od wielkomiejskich oskarżycieli – odwiedzał osobiście miejsca zbrodni. Takie miejsce detektywi określali mianem domu z Paragrafu 60, czyniąc aluzję do klauzuli o morderstwach w kodeksie karnym Wirginii. Strzały ze śrutówek, domowe kłopoty, zawiedzione uczucie, które spowodowało zbrodnię… Takie były motywy związane z tymi domkami: małymi, brudnymi, milczącymi, kipiącymi niewypowiedzianą nienawiścią.

Gdy znaleźli się blisko bungalowu, gestem nakazał Bett, żeby zaczekała pod drzewem, a sam podszedł bliżej. Zajrzał przez jedno z okien i poczuł, jak skóra cierpnie mu na widok tego, co zobaczył.

Przykucnął szybko i w milczeniu wycofał się do miejsca, gdzie stała Bett.

– Tate, o Boże, co z tobą?! Co się stało? Co widziałeś?

– W środku, na ścianie jest obraz Joshuy. Megan.

– Nie!

– Tylko że… On jest pocięty. Na paski.

Rozdział 12

Wewnętrzne drzwi otworzyły się bezszelestnie. Tate stał na niewielkiej zaśmieconej werandzie. Donice wypuszczające martwe pędy, zardzewiałe narzędzia, zapleśniała dykta, zwoje gnijącej wykładziny. W powietrzu unosił się ostry zwierzęcy zapach piżma i moczu. Podszedł do drzwi wejściowych i zajrzał przez zatłuszczoną szybę do zagraconego korytarza.

Przekręcił klamkę. Drzwi nie były zaryglowane. Popchnął je i – Bogu dzięki – poruszyły się bezdźwięcznie na naoliwionych zawiasach. Tate odwrócił się i skinął na Bett, przesuwając się powoli przez drzwi, które otworzyły się gwałtownie, pociągając za sobą Tate’a. Bett krzyknęła i pobiegła ku gankowi, podczas gdy dwaj mężczyźni, stojący tuż obok siebie, mierzyli się wzrokiem ponad progiem. Żaden z nich nie ruszał się przez chwilę. Potem Tate uniósł pistolet.

Zaskoczony mężczyzna krzyknął i dłonią prawie dwa razy większą od dłoni Tate’a wytrącił mu pistolet, który poszybował na stertę narzędzi ogrodniczych. Tate zapomniał o pistolecie i rzucił się na niego, uderzył go w brzuch i obaj upadli na podłogę korytarza. Szyba wyleciała z drzwi i roztrzaskała się wokół nich.

Mieszkaniec bungalowu był wysoki, miał sękate i silne ręce i gęste szpakowate włosy. Powoli podniósł się, marszcząc brwi i obrzucając Tate’a wściekłym spojrzeniem.