Spojrzał na pocztówkę trzymaną w ręce.
– Chodźmy do niej. Do tej Amy. Przekonajmy się, dlaczego tak się zezłościła na Megan.
Bett wzruszyła ramionami.
– Zadzwonię do niej.
W drzwiach Tate odwrócił się i spojrzał jeszcze raz na łóżko Megan, na prawie puste ściany, porządek w szafach, czyste biurko.
– Amy jest w domu – zawołała Bett z dołu. – Ale możemy mieć problem.
– Dlaczego?
– Jeśli przyjdziemy, wezwie policję. Za żadne skarby nie będzie z nami rozmawiać. Powiedziała: „Możecie sobie, kurwa, darować”.
Tate zamknął drzwi pokoju Megan z cichym stukiem.
– Bierzemy mój samochód czy twój?
Aaron Matthews wyjechał z Katedry i minął posąg anioła w powrotnej drodze do hrabstwa Prince William. W taki ponury wczesny wieczór powinno być chłodno, ale kwietniowe powietrze ogrzało się za dnia, przepełniał je smród gnijących zeszłorocznych liści i rozkładających się szczątków jakiegoś zwierzęcia, które psy niedawno zagryzły.
Zamierzał właśnie przyspieszyć, gdy usłyszał trzask, a furgonetka przechyliła się na prawo.
Powietrze uchodziło z sykiem, gdy zahamował.
– Skurwysyn. – Matthews nigdy nie wzywał imienia Pana nadaremnie, ale nie miał problemów ze świeckimi przekleństwami.
Wysiadł i podszedł do tyłu furgonetki.
Spojrzał na cięcie zadane nożem w oponę i odwrócił się, żeby wyciągnąć pistolet ze schowka.
Za późno.
Młody mężczyzna trzymał nóż niezgrabnie, ale z wystarczającą determinacją, żeby Matthews zamarł i podniósł ręce. Chłopak miał potężne muskuły. Wyglądał na urodzonego boksera.
– Oddam portfel. A tu…
– Gdzie ona jest?
Aj. Mamy problem.
– Gdzie? – spytał chłopak.
Cóż za piękna mieszanka. Karolina, Karaiby, lekka domieszka soczystej Anglii łagodząca tamte dwa. Ten facet mógłby uwieść każdą kobietę, tylko mówiąc jej, że jest piękna, niezależnie od tego, czy byłaby to prawda.
– Kto?
– Megan.
– Nie rań mnie – powiedział Matthews desperacko.
Iskierka niepewności pojawiła się w ciemnych oczach młodzieńca.
– Nie jestem pewny, czy potrafiłbym zabić, ale na pewno mogę cię nieźle pochlastać.
– Proszę! – Matthews pozwolił, by jego głos się załamał.
Kto to jest, zastanawiał się, wracając w myślach do sesji z Megan. Miał w pamięci zarys tego, co mówiła. Przez jakiś czas spotykałam się z Joshuą. On mieszka w dystrykcie i jest superartystą. Ale zerwaliśmy. No dobra, to on mnie rzucił… Pojawił się znowu…
Istniał jakiś problem rasowy, przypomniał sobie. A więc to jest Joshua. Przyjrzał się dokładnie młodzieńcowi.
Dobra, zapytał milczący terapeuta siedzący w Aaronie, wcale nie jesteś bokserem, prawda? Dlaczego czujesz się winny, skąd ta niepewność?
Matthews miał w schowku pistolet, a w tylnej kieszeni nóż myśliwski. Ten chłopak, którego podkręcało zdenerwowanie, znajdował się zaledwie cztery stopy od niego i jeśli poczuje się zagrożony, zadźga go na śmierć, niezależnie od uprzejmych zapewnień.
Jak się tu dostał, Matthews nie umiał powiedzieć. W każdym razie znaczyło to, że ktoś – Collier, a może jego żona – nie uwierzył do końca w listy, tylko pomyślał, że Megan została uprowadzona.
– Zostawiłeś jej samochód na stacji i wziąłeś ten.
Matthews uśmiechnął się i opuścił ręce. Pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Ty musisz być Joshua.
Chłopak zmarszczył brwi.
– Znasz Megan?
– Oczywiście.
– No więc czemu tak dziwnie się zachowujesz?
– Hej, pomyśl no. Nikt nigdy nie groził mi nożem. – Matthews uspokoił się i zaczął spokojnie rozważać sytuację. Nie ma policji. Gdyby to było oficjalne śledztwo, spadliby na niego jak szarańcza. To tylko samotny najazd. Młodzieniec pewnie nawet nie dzwonił jeszcze do nikogo w Fairfax. Przypuszczalnie najpierw przyjechał tutaj, żeby zobaczyć, czy znajdzie jakiś trop.- Posłuchaj – powiedział spokojnie Matthews – odłóż tę zabawkę, pomóż mi zmienić koło i powiedz, czego chcesz.
– Nie ruszaj się.
Ponownie przyjrzał się chłopakowi. Dostrzegł inteligencję kryjącą się za pozorami buty, niepewność. Chociaż chłopak był potężnie zbudowany, widać było, że nie czuje się pewnie. Matthews przypuszczał, że ma przed sobą człowieka, który jest zdecydowany podreperować wątłe ego.
– Gdzie ona jest? – powtórzył gorączkowo Joshua.
Matthews skrzyżował ręce. Nie uśmiechał się już.
– Czego ty dokładnie chcesz?
– Wiesz, gdzie ona jest!
Konfuzja.
– Oczywiście. – Och, ależ będziesz cierpiał, zanim to się skończy. Matthews przechylił głowę i odezwał się współczująco: – Joshua, nie wyrządzaj sobie krzywdy.
Młodzieniec zamrugał oczami.
– Zapomnij o niej.
– O czym ty mówisz?
– Jechałeś tu za mną, tak?
– Tak.
Nieprawda, wiedział Matthews. Jakoś wyśledził furgonetkę, ale nie jechał za nim. Matthews był ostrożny, co piętnaście minut sprawdzał, czy ktoś nie siedzi mu na ogonie.
– Jak myślisz, dlaczego zatrzymaliśmy się na lotnisku Dullesa?
Wielka czarna dłoń zacisnęła się na kościanym trzonku noża.
– Nie widziałeś, jak ją wysadziłem?
– Ja…
– Jest już w połowie drogi do Kalifornii.
– Po co więc zamieniłeś samochody na stacji?
– Megan ma przyjaciółkę, Amy. – Zawahał się.
– Wiem – odpowiedział Joshua.
– Amy pożycza jej samochód. Zostawiliśmy go na parkingu i wzięliśmy furgonetkę.
– Nie, powiedziałaby mi o tym. Kłamiesz.
Matthews uniósł błagalnie ręce, tak jak zwykł czynić w obliczu grzeszników odrzucających zbawienie.
– Skąd wiesz, kim jestem? – spytał chłopak.
– Joshua, odłóż nóż i wracaj do domu. Zapomnij o Megan. Zapomnij o mnie. To tylko przysporzy ci bólu.
– O czym ty, u diabła, mówisz?
– Słuchaj, ona wyjechała na trochę do Kalifornii. Może zresztą na stałe.
Niepewność i ból w jego oczach były rozkoszne.
– Dlaczego?
A więc jest uczuciowy. Co jest jego przekleństwem? Założę się, że gniew. Może boi się rodziców albo starszego brata?
Gniew jest drugą stroną strachu.
Joshua postąpił krok do przodu.
– Powiedz mi, ty sukinsynu, co tu się dzieje?
Matthews z rozszerzonymi ze strachu oczami oparł się o samochód i wyciągnął przed siebie ręce w obronnym geście. Udał, że potknął się o gałązkę i upadł ciężko na ziemię. Skulił się i przywarł do drzewa. Płonął gniewem.
– Niech to! W porządku! Chcesz znać prawdę? Megan cię nienawidziła.
Na twarzy młodzieńca odmalowało się niedowierzanie.
– Spotykała się ze mną od dawna – ciągnął Matthews. – Przez cały czas, odkąd chodziła z Bobbym.
– Nie! Powiedziałaby mi.
Matthews zacisnął usta.
– Nie, nie powiedziałaby. Ponieważ musiałaby ci powiedzieć, że sypialiśmy ze sobą, odkąd cię rzuciła.
Jęknął.
– Kłamiesz. Wiem, że kłamiesz.
– Nie wierzysz, że jesteśmy kochankami?
– Nie.
– Ach. Co powiesz o tym pieprzyku tuż pod jej lewym sutkiem?
Joshua nie wytrzymał drwiącego spojrzenia Matthewsa i spuścił wzrok na mech pokrywający przewrócony pień.
– A co powiemy o jej włosach łonowych? Jasne jak na głowie. A co lubi w łóżku? Lubi mężczyzn, którzy zajmują się nią przez całą noc. I lubi pieprzenie w tyłek.
Ale najwyraźniej nie w twoim wykonaniu. Matthews dostrzegł szok na twarzy młodzieńca.
– Przestań!
– Nie byłeś w niej zakochany – ciągnął drwiąco Matthews. – Nie mogłeś być. Nie odrzuciłbyś jej tak szybko. – Podniósł się na nogi i splunął. – Wiesz, jak cię nazywała? Kundlem.