Выбрать главу

Oczy zaszkliły się, gdy skalpel dotknął mięśni gładkich jego duszy.

Wybornie.

– Byłeś wielkim mniejszościowym eksperymentem. Chciała pieprzyć się z czarnym. I postanowiła załatwić sobie grzmocenie.

– Do diabła z tobą!

– Chcesz znać prawdę? To przez ciebie wyjechała. Chciała wymazać ze swojego życia twoją żałosną facjatę. Nie dałbyś jej spokoju.

Wystarczy.

Zgodnie z przewidywaniem Matthewsa gniew w końcu eksplodował, ale o ile w kimś innym mógłby wyzwolić bezlitosne i przemyślane działanie, o tyle Joshua rzucił się szaleńczo na Matthewsa, wymachując na oślep pięściami, zapominając o tym, że miał nóż.

– Nie mogła tego powiedzieć! – krzyczał. – Nie mogła tego powiedzieć, nie mogła tego powiedzieć, nie mogła…

Tę żałobną litanię przerwał cios myśliwskiego noża Matthewsa wymierzony w nogę młodzieńca. Joshua wrzasnął i upuścił własny nóż. Matthews uskoczył przed pięścią, po czym ciął mocno w ramię. Joshua upadł na plecy, chwytając się za tryskającą krwią ranę, a Matthews dopadł go w kilka sekund.

Dźgnął go raz w gardło – ostrze zagłębiło się bez trudu w struny głosowe. Chłopak odepchnął Matthewsa, obrócił się i podniósł na kolana, krztusząc się. Krew tryskała mu między palcami. Matthews uderzył ponownie, ale Joshua wykręcił się zwinnie niczym węgorz i usiłował poczołgać się ku zabudowaniom.

Matthews wstał powoli i podszedł do tablicy kontrolnej. Nacisnął guzik i patrzył, jak brama się otwiera. Joshua pokuśtykał przez nią, przeszedł trzydzieści stóp po otaczającym budynki polu i upadł na kępę turzycy.

Matthews podszedł powoli do niego.

Zatrzymał się i spojrzał w dół. Pochylił się, wpatrzony w fontannę krwi tryskającą z szyi.

– Megan nie żyje, Joshua.

Z gardła chłopaka wydobyło się żałosne bulgotanie. Zaczął pluć krwią i wyszeptał coś. Podniósł się na czworakach i usiłował się odczołgać.

Matthews wrócił do bramy, zamknął ją i zagwizdał. Nadbiegły psy. Najpierw dwa, potem pozostałe.

Wygłodniałe zwierzęta skoczyły. Matthews się cofnął. Zbiły się w stado i powaliły Joshuę, zanim odczołgał się na dziesięć stóp.

Gdy psy otoczyły i zaczęły rozszarpywać chłopaka, Matthews pochylił się do przodu, z zachwytem przyglądając się walce młodzieńca. Nieźle walczył – cisnął jednym z psów o pień sosny.

Zwierzę boleśnie zawyło. Ale zaraz znów rzuciło się na ofiarę. Joshua nie był jednak godnym przeciwnikiem dla tych bestii. Gdy wielki samiec zacisnął wreszcie olbrzymie szczęki na jego karku i zaczął nim potrząsać, Joshua zadrżał raz i nagle opadł bezwładnie jak szmata. Zwierzęta zaciągnęły go do wybiegu. Widać było tylko warczące, zakrwawione pyski, które rozszarpują ciało.

Matthews otworzył bramę, wprowadził furgonetkę z powrotem między zabudowania i zostawił ją na podjeździe. Pobiegł do garażu po drugi samochód, wyprowadził go i zamknął za sobą bramę. Popędził na autostradę. Włączył radio i opuścił szyby, wpuszczając do środka ciepłe kwietniowe powietrze. Ale Aaron Matthews nie słyszał nic poza głosem w głowie, może własnym, może nie, cytującym Objawienie św. Jana.

Ja jestem alfa i omega, pierwszy i ostatni, początek i koniec. Byłem umarły, lecz oto żyję na wieki wieków i mam klucze śmierci i piekła. Byłem umarły, lecz oto żyję…

Myślał o tych, którzy pozostali w Fairfax, a ku którym zmierzał teraz anioł śmierci, których twarze miał musnąć wspaniałymi skrzydłami, tak miękkimi i chłodnymi.

– Może zdechnąć i pani też.

– Proszę…

Drzwi się zatrzasnęły.

Tate i Bett stali na progu dużego domu w zamożnej części Fairfax, w pobliżu Clifton. Dzielnicy bogatych polityków i biznesmenów oraz – najwyraźniej – ich niewychowanych dzieci.

– Może Konnie wystraszyłby tę małą sukę – zaproponowała Bett.

Tate nacisnął ponownie dzwonek.

– Amy, proszę.

– Odpieprzcie się! – odpowiedział stłumiony głos ze środka.

– Mógłby ją wrzucić na noc do więzienia – upierała się Bett.

Tate zrozumiał, że w tej debacie będzie miał za przeciwnika nie młodą dziewczynę, ale jej histerię. Najtrudniejszy rodzaj dyskusji.

– Amy, proszę – powtórzył.

Po chwili drzwi frontowe otworzyły się ponownie, ale między Amy i nimi pozostała zewnętrzna siatka. Tate wyobraził sobie, że Amy traktuje tak samo napalonych chłopaków po randkach – trzyma ich na dystans. Jednakże pamiętał kartkę znalezioną w pokoju Megan i uznał, że rzadko odgrywa rolę strony, która się broni.

– Czy moglibyśmy wejść? – spytał szczerze. – Na pięć minut. To bardzo ważne.

– Cholera.

Amy Walker, niższa nawet od Bett, okręciła kosmyk długich włosów na palcu grubym od pierścionków. Jej czerwona sukienka była bardzo krótka i tak opięta, że dziewczyna przypominała butelkę keczupu. Miała równomiernie opaloną skórę, ale jej pulchną twarz pokrywał przesadny makijaż, jak to u nastolatek. Paznokcie malowała na ostry czerwony kolor.

Jakim cudem te dziewczyny mogły się przyjaźnić? – zastanawiał się Tate. Amy była przeciwieństwem Megan.

– Rozmawialiśmy z Bobbym. Powiedział, że dzwoniłaś do niego.

– Ta suka przysłała mi list.

Bett zjeżyła się na to określenie. Chciała zaprotestować, ale Tate powstrzymał ją ruchem ręki.

– Co napisała?

– Nic. Mnóstwo cholernych bzdur. Chciała mnie zranić.

– Dlaczego napisała list, jak myślisz? Dlaczego nie zadzwoniła?

Amy nie odpowiadała. Zaciskała i rozluźniała dłonie.

– Dlaczego napisała coś, co nie jest prawdą? – spróbował Tate.

– Bo kłamstwo sprawia jej przyjemność.

– Martwimy się o nią. Jak myślisz, gdzie ona może być?

– Nie wiem, nie obchodzi mnie to.

– W poniedziałek piła z dziewczyną o imieniu Emily. Wtedy, gdy miała kłopoty. Sądzimy, że mogły razem wyjechać. Znasz tę Emily?

– Emily? Nie. Nie miała żadnej koleżanki o imieniu Emily, w każdym razie ja nie słyszałam.

– Ona mieszka w przyczepie w Oakton.

Amy potrząsnęła głową.

– Nie mówiła o jakichś miejscach, dokąd chciałaby pojechać? – spytała Bett.

– Nie wiem. Czasem o Kalifornii. San Francisco.

– Ostatnio?

– Nie – przyznała dziewczyna.

– A może o kimś, z kim chciała wyjechać?

– Słuchajcie – Amy rozzłościła się nagle. – Ręce mi się trzęsą. Jutro mam klasówkę. Jak, do cholery, mam się uczyć? Nie mogę zawalić historii. Ona wiedziała, że muszę dostać dobry. Dlatego to zrobiła!

Amy otworzyła torebkę, wyjęła kosmetyki, podeszła do lustra i zaczęła poprawiać makijaż.

– Może martwiła się czymś?

– Byłam jej przyjaciółką! Dlaczego mi to zrobiła? Nigdy nie myśli o innych, tylko o sobie.

– Proszę, Amy – łasił się Tate. – Martwiła się czymś?

– Bobbym. – Spojrzała na nich podejrzliwie. – To był jej chłopak.

– Wiemy.

– Zerwanie z nim było dla niej trudne.

– Coś jeszcze? Proszę.

– No – mruknęła dziewczyna. – Ciężko przeżyła Annie.

– Kogo?

– Tę dziewczynę, która popełniła samobójstwo. Annie Devoe.

Tate potrząsnął głową. Bett pamiętała tę sprawę i opowiedziała Tate’owi o córce członka parlamentu stanowego, dziewczynie, która utopiła się w marcu.

– Były przyjaciółkami?

– Niezupełnie. Annie wszyscy lubili. Nikt nie przypuszczał, że mogłaby się zabić. To było absolutnie niesamowite.