Выбрать главу

Rozpoczął cotygodniowe, a potem codzienne sesje terapeutyczne, wpadając w bagno klasycznej freudowskiej i jungowskiej psychoanalizy. Jego wynurzenia na kozetkach fascynowały lekarzy; były tak przepełnione archetypowymi wyobrażeniami, podawanymi jego najlepszym kaznodziejskim barytonem, że często przedłużali sesje, byle tylko móc go słuchać. Gdy stan Matthewsa się nie poprawił, wsadzili go w końcu na osiemnaście miesięcy do Szpitala Psychiatrycznego im. Lee w Fairfax.

Przede wszystkim patrz w oczy, dowiedział się Matthews w młodości. A potem słuchaj.

Dobry kaznodzieja musi nauczyć się słuchać. Nigdy nie wygłaszał kazań w gabinetach doktorów Crowna, Sadlera i Bellamy’ego, ale uważnie słuchał lekarzy. Uczył się, jakim oni są typem kaznodziejów. W pokoju leżał nieruchomo w łóżku, a kroplówka dozowała inhibitory MOA, lit lub thorazynę, lub dręczyło go uczucie mrowienia, które zawsze przychodzi po elektrowstrząsach, i wtedy przetrawiał słowa lekarzy. Słuchał również, gdy pacjenci na spacerze zbierali się w grupy i rozmawiali o nim, tak jakby jego nie było, jakby unosił się nad nimi niczym anioł, jakby był kupą szalonego mięsa.

A on zawsze słuchał.

I przechowywał w pamięci wszystko, co usłyszał od lekarzy (dobry kaznodzieja musi wykształcić znakomitą pamięć: pamiętać, kto spośród zgromadzonych grzeszył, czym, jak często i – przede wszystkim – ile zamierza zapłacić za odkupienie).

Podczas tych godzin spędzanych u terapeutów Matthews miał wrażenie, że naprawdę równolegle odbywają się dwie sesje: jedna między lekarzem a nim oraz druga – prawdziwa – między dwoma Aaronami Matthewsami.

– Powiedzmy, że jesteś świadkiem katastrofy lotniczej albo wypadku samochodowego – mówił lekarz. – Jak zareagujesz?

– To zbyt przerażające, żeby wyrazić to słowami. – Krzywił się. A równocześnie wyobrażał sobie, jak chodzi od ciała do ciała, z radością wycinając języki ofiarom.

– Co sądzisz o swoim ojcu?

– To porządny człowiek. Trochę trudny, ale porządny. Sól ziemi w młodości. Żałuję, że nie mogłem zrobić więcej, żeby mu pomóc. Starość, rozumie pan.

– On zniknął, prawda? Po tym jak zaatakował tę dziewczynę i uciekł?

– Nigdy więcej go nie widziałem. Modliliśmy się o jego zbawienie.

Tymczasem prawdę chował głęboko w duszy.

Coraz więcej czasu spędzał w szpitalnej bibliotece, gdzie przeczytał od deski do deski trzecie wydanie „Kompendium diagnostyczno-statystyczne chorób psychicznych”, które pochłonęło go podobnie jak niegdyś Biblia. Następnie przeszedł do „Psychopatologii życia codziennego” Freuda. Przed wypisaniem pochłonął sporo książek: „Antyspołeczne zachowania dorosłych”, „Natura i wychowanie a kształtowanie się umysłowości przestępczej”, „Psychologia rozwojowa”, tom 5: „Patologia”, a także „Problemy rozwojowe w wieku kształtowania intymności (9-11 lat)”.

– Powiedz mi, Aaronie – zwrócił się raz do niego lekarz – co sądzisz o tym, że ojciec zatrudnił cię w tym obozie odnowy religijnej?

Zniszczył mnie, a nie zatrudnił, pomyślał chytrze Matthews, ale odpowiedział inaczej.

– Myślę, że dostrzegł mój talent i jestem mu za to bardzo wdzięczny.

– To bardzo dojrzała postawa, Aaronie. Nadzwyczaj dojrzała. To znak, że jesteś na najlepszej drodze do wyzdrowienia.

– Nie trzeba dodawać, że było mi bardzo ciężko dojść do tego przekonania – dodał szczerze pacjent. – To było bardzo bolesne, jak pan z pewnością wie. – Do oczu napłynęły mu łzy, co dla lekarza było dodatkowym dowodem na to, jak ciężkie przeżycia miał za sobą pacjent.

Pewnej nocy, wiedziony impulsem, wymknął się ze słabo strzeżonego szpitala i poderwał jakąś kobietę w barze. Uwiódł ją, wykonał szybki numerek i leżeli razem przez całą noc, rozmawiając, rozmawiając i rozmawiając. Mówił swoim łagodnym barytonem i kierował rozmowę na jej poczucie niepewności, lęki i rozczarowania – a ona otworzyła się przed nim bez zastrzeżeń, nie zdając sobie sprawy z tego, że pod pozorem pocieszenia podgrzewał te uczucia, przemieniał je w niewybaczalny grzech, zwracał je przeciwko niej. Do rana zdołał ją przekonać, że jest całkowicie bezwartościowa. Dwie godziny później policyjna grupa specjalizująca się w samobójstwach zdjęła ją z mostu. Matthews był niepocieszony. Gdyby przyjechali pięć minut później, mogła stać się jego pierwszą ofiarą.

Aaron Matthews był kaznodzieją duszy religijnej, a teraz stał się kaznodzieją duszy świeckiej: psyche. Bóg nie umarł, ale przeniósł swoją siedzibę z serca do umysłu. Tak więc po wypisaniu ze szpitala Matthews zrobił to, co robią wszyscy wielcy amerykańscy przedsiębiorcy. Wywiesił szyld i kusił klientów.

Karany w różnych stanach grzywnami za wykonywanie praktyki bez zezwolenia, przenosił się gdzie indziej i zaczynał od nowa. Fikcyjny doktor James Peters zawsze miał mnóstwo pacjentów, ponieważ ludzie zrobią wszystko, zapłacą dowolną sumę każdemu, kto naprawdę będzie ich słuchał, każdemu, kto będzie do nich mówił, każdemu, kto będzie wyjaśniał.

I pójdą za tobą, przekonał się Matthews, na krańce ziemi.

Tego popołudnia siedział oparty wygodnie w fotelu w swoim gabinecie, wpatrując się w regały z książkami i usiłując wybrać pomiędzy czwartym wydaniem „Kompendium diagnostyczno-statystycznym chorób psychicznych”, trzecim „Wielkiego podręcznika psychiatrii” a Biblią. Ściągnął wszystkie trzy z półki i zaczął czytać, obracając w kieszeni nóż myśliwski.

Czekał na nowych pacjentów.

– To miło z pana strony, że chciał się pan z nami spotkać.

Matthews skierował współczujące spojrzenie na Tate’a Colliera.

– Mieli państwo jakieś wieści od córki?

– Nie.

Matthews doznał dziwnego uczucia. Tate Collier gościł w jego myślach codziennie od lat. W podobny sposób geje myślą o AIDS, a księża o diable. A jednak gdy zobaczył go w prostej białej koszuli i ciemnych luźnych spodniach, szczupłego mężczyznę nieróżniącego się znów tak bardzo od niego samego, uznał, że to wcielenie nie odpowiada złu gnieżdżącemu się w sercu tego człowieka, a zatem Matthews właściwie w ogóle nie był w stanie dostrzec Colliera.

Bett z kolei to zupełnie inna sprawa.

Przyglądał się jej dokładnie. A więc to jest Matka. Czarownica. Zaklinaczka z makijażem, młodymi narzeczonymi i kartami tarota. Niezbyt pewna siebie.

– Proszę usiąść.

Rozejrzała się po pokoju i wybrała krzesło najbliżej biurka Matthewsa.

– Co dokładnie powiedziała Megan, gdy do pana zadzwoniła, doktorze? – spytał znienacka Collier. Ubiegł Matthewsa.

– Niewiele. Opowiedziała mi o wieży ciśnień. Słuchałem uważnie, żeby w razie czego wychwycić każdy ślad tego, że usiłowała zrobić sobie krzywdę. Uznałem, że nic z tych rzeczy. Potem powiedziała, że musi na trochę wyjechać.

– Ale powiedziała, że umówi się na późniejszy termin, prawda? – spytał Tate Collier, złotousty diabeł, który nigdy nie rozmawiał z córką.

– Niezupełnie. Powiedziała, że jeśli wróci, to zadzwoni.

– Jeśli? – Bett wyglądała na przerażoną.

Collier okazał się zbytnim stoikiem jak na gust Matthewsa, który chciał widzieć gwałtowną reakcję. Cierpią, owszem. Ale niewystarczająco.

– Powiedziała coś, co wskazywałoby na to, dokąd się wybiera?

– Nie – odparł. – Nic. Odniosłem tylko wrażenie, że to miało być daleko i że bardzo jej zależało na wyjeździe. Sprawiała wrażenie rozradowanej.

Bett wyraźnie zmarkotniała. Collier po prostu przyjął to do wiadomości i włożył informacje do odpowiedniej przegródki. Aaron Matthews uznał, że nienawidzi go nieco bardziej.