Выбрать главу

– Nigdy nie słyszałam o tej sprawie.

– Biuro ją, rzecz jasna, zatuszowało. Naturalnie. Rodzina skazanego nigdy nie wniosła oskarżenia, nie powiadomiła prasy. Sprawa umarła na kolumnie lokalnej gazety. – Wpatrując się w szosę, wyznał wreszcie: – Chciałem ci powiedzieć. Kiedy dowiedziałem się o tej taśmie, sięgnąłem po telefon, żeby w pierwszej kolejności zadzwonić do ciebie. Przed rozmową z Konniem. Nie widziałem cię przeszło rok. Może nawet dwa lata. Ale właśnie tobie chciałem powiedzieć.

– Szkoda, że tego nie zrobiłeś.

– Nienawidziłaś mnie za te wyroki śmierci. Przed chwilą pomyślałem, że może w ten sposób jakoś to wyrównam. To znaczy, szukając z tobą Megan.

Nastała długa chwila ciszy, jakby Bett rozważała tę możliwość. Wreszcie odezwała się:

– Myślę, że wystarczająco długo siedziałeś w więzieniu z powodu tej sprawy. Większość więźniów ma możliwość ubiegania się o zwolnienie warunkowe, prawda?

Położył dłoń na jej dłoni i splótł palce z jej palcami.

Istoty ludzkie dotknięte są szczególnym przekleństwem: jako jedyni spośród zwierząt wierzymy w możliwość zmiany nas samych i tych, których kochamy. Ta zdolność może nas zniszczyć albo – jakże rzadko – uratować nasze przeklęte serca. Sęk w tym, że nie wiemy, w którą stronę to zdąża, aż często jest za późno.

– Co teraz, Tate?

– Czekamy – odparł po dłuższej chwili.

Ostrożnie, pomyślał Robert Carson.

Nie miał pojęcia, kim był ten człowiek, który przeszedł obok boiska i spojrzał na niego. Dostrzegł w jego oczach pogardę. Może z powodu mojego niechlujnego ubrania, bandziocha wskazującego na nadużywanie trunków, zmierzwionych włosów?

Ale może dlatego, że właśnie pogłaskał szczuplutkie jak u ptaszka ramię Carole.

Musi zachować ostrożność.

Znaczyło to jak zawsze: Kontroluj się, na litość boską.

Kontrola była zazwyczaj problemem. Ale nie tego wieczora, ponieważ dziś miał się czym przejmować. Rozmawiał już z blisko dwudziestoma uczniami w szkole – zaczekał do późnego popołudnia i wczesnego wieczora, kiedy robiło się tu mniej tłoczno, a zagadywanie uczniów przechadzających się po korytarzach i boisku po zajęciach nadobowiązkowych powinno wyglądać naturalniej. Zaledwie kilku znało dobrze Megan, ale nikt nie słyszał, żeby wyjechała z miasta albo myślała o wyjeździe. Nikt nie potrafił pomóc.

Aż do rozmowy z Carole.

Carole o ślicznej twarzy i chłopięcej sylwetce. Pracowała w sklepie z kartkami w starej dzielnicy Fairfax, w pobliżu sądu. Megan też tam pracowała przez kilka miesięcy i dziewczęta się zaprzyjaźniły. Carole powiedziała, że widziała rano, jak Megan – najwyraźniej tuż przed zniknięciem – parkuje samochód na Maple Street.

– Zamierzałam ją zawołać i pomachać, wie pan. Ale wyglądała na strasznie wkurwioną.

– Jak to wkurwioną? – spytał Carson. Już dawno przestał go szokować język nastolatków.

– No tak jakby wcale nie chciała tam być – wyjaśniła dziewczyna.

– Co tam robiła?

– Wchodziła do domu. Jakiegoś, wie pan, małego biura.

Carson zapytał Carole, gdzie dokładnie widziała koleżankę, i dziewczyna opisała miejsce.

Po kwadransie zaparkował samochód dokładnie w tym miejscu, w którym Carole widziała Megan.

Przed gabinetem doktora Jamesa Petersa.

A zatem Megan jednak była u niego.

A to daje nam do myślenia, mruknął do siebie Carson, oddalając się od krawężnika.

Doktor skłamał, mówiąc, że Megan odwołała wizytę.

Kim dokładnie jest ten doktor Peters?

Carson wykonał zwrot i popędził do swojego bungalowu z prędkością, jakiej nikt by się nie spodziewał po jego samochodziku.

Rozdział 21

Wieczór.

Może ósma. Może dziewiąta.

Więzienie Megan wypełniało blade światło księżyca wznoszącego się nad wzgórzami za obozem.

Megan obserwowała, jak ciemność zakrada się minuta za minutą do jej pokoju, zalewając go jak woda, dusząc, grożąc utopieniem.

Zewsząd dobiegał szelest małych pazurków: szczury skradały się po ścianach i podgryzały gazety, którymi utkała swoją drogę ucieczki. Sprawiały wrażenie poirytowanych. Pewnie były głodne.

Pisk.

Podciągnęła kolana pod brodę i wyjrzała przez okno na niebo. I odpłynęła w świat halucynacji. Matowoszara materia przepływających chmur zaczęła przybierać kształty niedźwiedzi, aniołów, macek, owadów, czaszek…

Niedźwiedzi.

Przypomniał jej się ojciec.

Szepczące niedźwiedzie.

Potem przypomnieli jej się ojciec i matka.

Szukacie mnie, prawda?

Może matka nie będzie wiedziała, co właściwie robić. Pójdzie na policję i opowie wszystko nie tak, jak należy, będzie rozhisteryzowana i bezradna.

Ale w końcu jej wysłuchają.

A ojciec… sprytny i chłodny, z wszelkimi swoimi koneksjami – sędziami, policjantami, przyjaciółmi w Richmondzie – pociągnie za sznurki i rozpocznie pościg. Gdy czegoś chce, nie sposób go powstrzymać. Bett twierdziła, że gadaniem potrafiłby trafić do piekła i z powrotem. Złotousty diabeł…

Jasne, że ją znajdzie.

Megan skuliła się naga na sznurowym łóżku, wpatrując się w niebo, i nie wiedzieć czemu przypomniała sobie popołudnie sprzed wielu lat. Miała wtedy trzy lata. Za domem rodziców miało właśnie zacząć się przyjęcie. Było gorące listopadowe popołudnie. Halloween przeszło już jakiś tydzień temu, a na Dzień Dziękczynienia było jeszcze za wcześnie. Wszyscy sprawiali wrażenie smutnych. Mama wieszała lampiony na drzewie, Megan siedziała na ogrodowej ławce, układając faszerowane jajka na półmisku.

Co się dzieje?

Ojciec wyszedł powoli z domu, przystanął na chwilę na tylnym ganku, przyglądając się Bett i Megan. Bett odwzajemniła spojrzenie i wróciła do wieszania lampionu. Megan poczuła się bezpiecznie. Mama była blisko. Ojciec przyglądał im się opiekuńczo. Wypatrywał czyhających niebezpieczeństw.

Megan zawsze wracała do tego wspomnienia, gdy miała pewność, że on jej nie kocha, gdy była samotna, gdy rozpaczliwie pragnęła szczęścia. Myślała wtedy: To, że do mnie nie mówi, nie znaczy jeszcze, że mu na mnie nie zależy. Ta myśl była niczym starożytna złota moneta – cenna i pocieszająca.

Ale potem uświadamiała sobie nagle, że wszystko zrozumiała opacznie.

Zrozumiała to jeszcze tamtego dnia wiele lat temu. Tate wcale nie patrzył na nią. Patrzył przez nią. Stało się coś niedobrego i on myślał tylko o tym. Pewnie nawet jej wtedy nie zauważył. Była niewidzialna.

Nie przejmował się mną wtedy, a teraz nie obchodzi go, że zniknęłam.

Miłość Tate’a Colliera do niej polegała wyłącznie na zamaszystym podpisywaniu rachunków za obiad. Kupował jej nieodpowiednie prezenty albo w ogóle nie kupował żadnych, czytał jej baśnie, które nie były baśniami dla dzieci. A potem porzucił ją i poszedł w swoją stronę.

Ojciec w najlepszym razie poprawny.

Stanowił jej jedyną nadzieję, ale powinna była wiedzieć od początku, że to beznadziejne.

Niedźwiedzie nie umieją mówić.

Nie, nie przyjedziesz po mnie. Nie zależy ci, masz to w dupie. Drobna przeszkoda zniknęła z twego życia.

Szalona Megan płakała przez jakiś czas.

Aż w jej myślach pojawił się kolejny obraz. Megan siedząca na kozetce w gabinecie doktora Petersa. Płacze, spogląda na list leżący na kolanach, gdy doktor ożywia gniew w jej duszy.

Gniew.

Teraz też go czuje.

Ale teraz zwrócony jest przeciwko niemu, jego kłamstwom, jego zdradzie.

Usiadła i otarła łzy. Zatem zrobię to sama. Włosy rozsypały się wokół jej twarzy, gdy zeskoczyła z łóżka. Schyliła się ku sznurom i wgryzła się w jeden z nich. Oddarła go i związała włosy w koński ogon, po czym – czując się mała i nieszczęśliwa – pobiegła do łazienki i raz jeszcze oderwała metalową płytę od ściany.