Nachyliła się i zajrzała do sąsiedniego pokoju. Panowała tam cisza, a pomieszczenie wydawało się puste, aczkolwiek starzec mógł stać przy otworze i czekać, żeby przebić ją ostrą kościaną laską.
Jeśli jest żywy, musi oddychać, a wtedy go usłyszę.
A jeśli jest duchem, nie może zrobić mi krzywdy.
W dziurze popiskiwały szczury. Spadajcie z drogi, małe cholery! Uderzyła mocno w gips i uciekły. Poczuła przypływ pewności siebie. Wystraszyła na śmierć przynajmniej jednego nieprzyjaciela.
Głęboki wdech. Raz, dwa, trzy…
Wpełzła w dziurę. Kark boleśnie otarł się o ścianę, ale zdołała jakoś odsunąć od siebie przerażającą wizję szczurów i starca. Pomogło przywołanie jednej myśli, czegoś, co pochłonęło całą jej uwagę – niczym mantry, które Bett powtarzała podczas medytacji. Ta myśl przywołała nawet słaby uśmiech na twarz Megan. Ponieważ nie myślała o starcu, szalonych kaznodziejach, szczurach ani szepczących niedźwiedziach. Ani nawet o rodzicach. Myślała jedynie i z pełną jasnością o czerwono-białej skrzynce pełnej małych plastikowych sztućców, w cenie 1,39 dolara za sztukę plus VAT.
Umysł poety.
Irracjonalny, nielogiczny; siedlisko – prawa półkula.
Robert Carson był poetą, to prawda, ale też bardzo sprytnym człowiekiem. Żył wystarczająco długo, żeby docenić umiejętność kalkulowania – a miał taką słabostkę, że stało się ono konieczne.
W drodze do bungalowu instynktownie przywołał tę umiejętność i sformułował teorię wyjaśniającą, co się stało z Megan.
Ten doktor Peters musiał gdzieś widzieć dziewczynę – na imprezie, w restauracji, może w gabinecie jej internisty lub ginekologa – i dostał na jej punkcie obsesji. Jakoś doprowadził do tego, że się spiła tamtej nocy i umówiła się z nim na sesję terapeutyczną. Zachęcił ją lub zmusił do napisania tych listów, żeby upozorować ucieczkę, a teraz trzyma ją związaną w piwnicy swojego domu.
Carson potrafił recytować z pamięci „Cantos” Ezry Pounda i umiałby napisać wiersz heksametrem daktylicznym przez sen, ale czytał również namiętnie „National Enquirer”, a słowa, które nie przestawały go prześladować, gdy myślał teraz o Megan, brzmiały: niewolnica seksualna.
Istniały oczywiście pewne drobne szczegóły, które nie pasowały do ogólnej teorii. Ale jedną rzecz Carson rozumiał bezbłędnie – obsesję, a w szczególności obsesję na punkcie Megan McCall. Grzechy, które najszybciej dostrzegamy u innych, są zazwyczaj również naszymi grzechami.
Carson zatrzymał samochód na podjeździe i wbiegł ciężko do środka, nie zwracając uwagi na stertę poczty – broszury wydawnictw uniwersyteckich i katalogi ekskluzywnych publikacji. Był w połowie drogi do telefonu, kiedy zauważył, że w pokoju ktoś jest i mu się przygląda.
– Jezu! – krzyknął Carson. – Kim pan jest, u diabła? Jak pan się tu dostał?
Mężczyzna był mniej więcej w wieku Carsona, szczupły, bardzo poważny. Było w nim coś prostackiego. Miał brudne dżinsy, zniszczone wysokie buty i poplamioną roboczą koszulę. Żuł gumę lub tytoń.
To on! Mężczyzna, którego widział na boisku godzinę temu, ten, który mu się przyjrzał, gdy rozmawiał z Carole i jej koleżankami.
Serce Carsona zaczęło walić jak szalone.
To oznacza kłopoty, poważne kłopoty.
Zerknął w stronę telefonu, ale wiedział, dlaczego mężczyzna się tu znalazł, i policja mu w tej chwili nic nie pomoże.
– A więc to pan – odezwał się intruz z wyraźnym akcentem z gór. – Nic szczególnego.
– Kim pan jest?
– To pana jaskinia, hę? Nauczyciel nie zarabia wiele.
– Widziałem pana. Dziś pod szkołą. Pan mnie śledził.
– Obserwowałem przez jakiś czas.
Carson spojrzał na pogrzebacz leżący obok kominka. Mężczyzna uniósł koszulę, pokazując kolbę pistoletu.
– Jestem niezłym myśliwym i bez kłopotu dam panu radę.
– Czego pan chce?
– Niech mi pan coś powie, panie nauczycielu.
Carson nie odpowiadał.
– Jak było, tyle chcę wiedzieć.
Drobna iskierka zapłonęła w sercu nauczyciela. Niczym lont.
– Nie powiedziała mi, ile miała lat, gdy po raz pierwszy to z nią zrobiłeś. Powiedziała, że trochę bolało. Opowiedziała mi też różne inne rzeczy. Ma kompletny mętlik w głowie. Ale nie aż taki, żeby nie wyznać, że pieprzył ją nauczyciel.
Kim on jest? – zastanawiał się Carson. Oprócz Megan były tylko dwie. Sara? Jenny? Chwileczkę, już wiem. Jenny. Chuda z młodszej klasy. Chyba pochodziła z gór w Karolinie Północnej. I była dziewicą. Wydawało mu się, że nie miała ojca, ale nie potrafił sobie teraz przypomnieć. Twierdziła, że ma osiemnaście lat, ale on zobaczył jej świadectwo i z przerażeniem odkrył, że jest o dwa lata młodsza. Doskonała uczennica, przeskoczyła drugą i szóstą klasę.
Jenny. Śliczna blondynka. Nawet teraz, mimo rozpaczliwej sytuacji, poczuł miłe ciepło na wspomnienie chwil spędzonych z nią w łóżku.
– Jak mogłeś? – Splunął ojciec dziewczyny. – Jestem mężczyzną i odwracam głowę na widok ładnej buzi jak każdy inny. Ale nie dziewczynek. To najgorsze, co mogę sobie wyobrazić. Nie wiem, jak ktokolwiek może coś takiego zrobić.
To samo pytanie dręczyło jakże często Carsona.
Opadł na stół.
– Ona jest teraz w szpitalu.
– Jenny? W szpitalu?
Mężczyzna potaknął.
– Najpierw dręczyły ją koszmary, potem przestała jeść i myć się. Mówią, że przechodzi załamanie. Moje dziecko… co ty zrobiłeś mojemu dziecku?
– Powiedziała mi, że jest starsza niż w rzeczywistości.
– Pierdu, pierdu – odpowiedział szyderczo tamten. – Nie chcę tego słuchać. Ona była dzieckiem. Ale ty jej to odebrałeś, skurwysynu.
Coś jest nie w porządku z jego oczami, pomyślał Carson. On nie jest zły, ale wyrachowany.
– Ona uważa, że to wszystko jej wina. Usiłowała się zabić. Wiesz, co zrobiła? Wzięła benzynę. Chciała spalić sobie twarz, bo twierdziła, że czuje, jak spuszczasz się na jej policzki. Tak powiedziała.
– Nigdy tego nie zrobiłem!
A może jednak? Nie pamiętał. Benzyna?
O Boże, co ja zrobiłem.
– Znalazłem ją w chwili, gdy chciała zapalić zapałkę, i uratowałem.
– Boże, nie! – Carson zawsze był taki ostrożny. Wybierał tylko zrównoważone dziewczyny. Dojrzałe, inteligentne, niezależne. Osiemnastolatki lub prawie. To, co robił, było złe, grzeszne, ale starał się zachowywać ostrożność. Być pewny, że jeśli pojawiał się ból, to tylko taki, jaki jest do przyjęcia w każdym związku.
Niemniej gdzieś głęboko miał świadomość ryzyka.
Carson się rozpłakał.
– Tak mi przykro.
– Myślałem, żeby cię zabić. Myślałem o szantażu. Myślałem, żeby powiedzieć wszystko w szkole i na policji, żeby obgryźli cię do kości. Ale to nie pomoże mojemu dziecku. A to jej chcę pomóc.
– Pieniądze? Jak…
– Pierdol się. – Mężczyzna splunął. – Myślisz, że przyjąłbym od ciebie jednego nędznego dolara?
– Przepraszam. – Carsonowi brakowało tchu. Sięgnął po butelkę szkockiej. Nalał sobie drinka i wypił go do dna. – Jak mogę pomóc?
– Ona powtarza, że to wszystko jej wina. Że zrobiła coś okropnego. Chce wypalić wszystkie miejsca, których dotykałeś. Chce zedrzeć z siebie skórę. Mówi tylko o tym.
– Biedactwo. – Łkając, Carson nalał sobie kolejnego drinka.
Ojciec dziewczyny spoglądał na niego z odrazą.
– Płaczesz jak dziecko. Co z ciebie za mężczyzna?