Na czworakach zajrzała do swojej króliczej nory.
Kroki słyszała gdzieś za sobą, ale się zbliżały. Nie szuranie, tylko zdecydowane kroki.
Kroki człowieka, który myśli o wszystkim.
Nasłuchiwała, ale z jej pokoju nie dobiegał żaden dźwięk. Wzięła głęboki wdech i wpełzła ponownie do dziury. Przyciągnęła kratkę na miejsce i przycisnęła metalową płytę w łazience po swojej stronie szybu.
Kroki się zbliżały.
Słuchając ich, pomyślała ze łzami w oczach, że on ma na nogach buty.
Och, jak bardzo chciałaby mieć parę butów.
Bliżej. Megan wspięła się na łóżko, zwinęła się i zamknęła oczy.
Kroki zatrzymały się za drzwiami.
Nie-rusz-żadnym-mięśniem.
Co on zrobi? Wejdzie do środka? Zgwałci, zabije, sfilmuje?
Oddychała tak szybko, że piersi podskakiwały jej jak sztormowe fale. Uspokój się. Uspokój się. Szczękała zębami z zimna i strachu. Jeszcze raz przygryzła język.
I nic.
Drzwi się nie otworzyły. Zapadła długa chwila ciszy, po czym kroki ruszyły dalej. Prawdopodobnie Matthews poszedł na poszukiwanie ojca. Żeby dowiedzieć się od starca, czy gość dobrze się sprawował.
Wciąż cisza. Spokój minął, Megan zaczęła się denerwować. Gdzie on jest? Co się dzieje? Cierpła jej skóra na myśl, że on jest na zewnątrz, ale jeszcze gorsza była niewiedza, gdzie mógłby się podziewać.
Minęło pięć minut. Dziesięć. Piętnaście. Konopny sznur wrzynał się w skórę. Ale bała się poruszyć.
Ty fiucie, pomyślała. Jak się stąd wydostanę…
I nagle nad głową, tuż za oknem, usłyszała ciche poruszenie. Oczy miała przymknięte, ale zauważyła wielką wronę, która przysiadła na oknie. Złożyła skrzydła. Ciemność wypełniła niebo nad jej głową.
Megan wciągnęła głośno powietrze ze strachu i zamarła.
Stał tuż nad nią i zaglądał do pokoju. Aaron Matthews. Miał na sobie długi czarny płaszcz. Oczy w szczupłej twarzy przyglądały jej się tęsknie. Łkała bezgłośnie, ale nie poruszyła żadnym mięśniem.
Cień zniknął.
Anioł śmierci, pomyślała.
Nie chciała, ale pomyślała.
Powoli podniosła wzrok i w świetle księżyca dostrzegła ciemną sylwetkę Matthewsa, który szedł przez podwórze, oddalając się od budynku.
Przycisnęła twarz do zimnego szkła. Zauważyła, że trzy albo cztery czarne psy, podobne do tego, którego widziała, zbiły się w stado na polance niedaleko domu. Wpatrywała się w to miejsce dość długo, aż uświadomiła sobie, że patrzy na szczątki czegoś, co kiedyś było żywe. Krzyknęła. Krwawe kości i strzępy materiału. Cokolwiek to było, zwierzęta obgryzły to do kości.
Poczuła, że zbiera się jej na mdłości.
Matthews wyszedł na dużą polanę, na której stała szara estrada. Spod niej wyciągnął coś dużego, rzucił to na ziemię i łopatą o długim trzonku zaczął kopać dziurę w miękkiej ziemi. Światło księżyca odbijało się niebieskawo od narzędzia i długich rąk Matthewsa. Gdy wykopał dół na jakieś dwie, trzy stopy, wydostał się z niego i podniósł to, co wyjął spod prowizorycznej estrady.
Mój plecak, uświadomiła sobie Megan. Ten, który trzymała u Tate’a w domu. Wyglądał na pełny.
Kiedy on go zdobył? Po co?
Wrzucił plecak do dziury. I przysypał ziemią.
Następnie wspiął się na scenę i zaczął się przechadzać, spoglądając na trawę oszronioną poświatą księżyca. Uniósł ręce i wydawało się, że przemawia. Najpierw łagodnie, a potem z coraz większą pasją. Przypominał dyrygenta orkiestry.
Potem znów gwałtownie. Z zaciśniętymi pięściami. Paradował po scenie, grożąc palcem wyimaginowanym słuchaczom, uśmiechając się, marszcząc brwi i krzycząc.
I nagle, jakby zawołała go po imieniu, Matthews odwrócił szybko głowę i spojrzał prosto w jej okno.
Z jej ust wydobył się krótki krzyk.
On mnie widzi!
Księżyc świecił jej prosto w twarz, białoniebieski, oślepiający. Jego oczy kryły się w cieniu, ale Megan wiedziała, że patrzy na nią. Opuścił ręce i odwrócił się do niej.
Anioł śmierci zszedł powolnym krokiem z estrady.
Upadła na łóżko, szlochając w panice.
Odejdź! Proszę! Niech on odejdzie!
Zwinęła się w kłębek, sparaliżowana. Bała się zamknąć oczy, boby nie wiedziała, gdzie on jest. Bała się trzymać je otwarte i ujrzeć go znów nad sobą.
Pięćdziesiąt stóp stąd?
Dziesięć?
Gdzie-on-jest?
Pozostawała bez ruchu, nasłuchując odgłosu kroków. Nic. Czekała, że wfrunie przez okno, by przytrzymać ją, podczas gdy starzec zatopi w jej ciele swoją ostrą laskę. Czekała, że wyniesie ją na pole i pochowa żywcem w płytkim grobie…
Nasłuchiwała, ale nie słyszała nic poza szumem krwi w uszach i urywanym oddechem.
Gdzie?
Nic nie słyszała.
Załkała i zwinęła się na podłodze, ukrywając głowę w ramionach.
Gdzie on jest? Gdzie, gdzie?
Tuż przed północą dali sobie spokój z wydzwanianiem do Joshuy LeFevre’a.
Tate i Bett usiłowali się do niego dodzwonić dziesiątki razy. Nie odbierał telefonu i nie odpowiadał na pozostawione wiadomości. Pojechali nawet do dystryktu, żeby porozmawiać z sąsiadami, ale nikt go nie widział od wczesnego popołudnia.
Przykleili na drzwiach karteczkę z wiadomością i wrócili do Fairfax. Ale gdy Tate zmienił pas przed zjazdem prowadzącym do dzielnicy Bett, zapytała:
– Czy moglibyśmy jeszcze trochę pojeździć?
– Jasne.
Pojechał dalej do Centreville, które jest mniej podmiejskie niż Fairfax, zjechał z autostrady i skręcił w pustą wiejską drogę.
– Tate – odezwała się Bett – jeśli ją znajdziemy…
– Kiedy ją znajdziemy.
– Co będzie, jeśli okaże się, że jest na nas tak wściekła, że nie będzie chciała wrócić do domu?
– Przekonamy ją – zapewnił.
– Myślisz, że potrafiłbyś to zrobić? Namówić ją na powrót do domu?
– Nie wiem. Myślę, że tak.
– Twoja praca polega na przekonywaniu ludzi do różnych rzeczy.
Roześmiał się.
Współczesny angielski czasownik to talk, mówić, pochodzi od staroangielskiego talian – dyskusja. Tate szanował wszelkich uczonych i sądził, że mają rację. Ale wolał wierzyć, że słowo to jest spokrewnione z łacińskim przodkiem słowa talon – szpon jastrzębia.
Czy będzie potrafił przekonać Megan do powrotu do domu?
Istnieje taki mistyczny moment w debacie, kiedy po stronie oponenta jest logika i fakty, a może nawet większość słuchaczy, a jednak ty wygrywasz. Prowadzisz go w określonym kierunku i zmuszasz do zbudowania całego wywodu na czymś, co się wydaje niepodważalnym fundamentem o nieskazitelnej logice, którą później nagle rozbijasz.
Czujecie się, powtarzał Tate swoim studentom, zupełnie jak w szermierce, kiedy symboliczne serce zostaje dotknięte tępym ostrzem. Bez fint, zwodów czy silnych uderzeń, tylko proste, niespodziewane dotknięcie.
Wszystkie koty widzą w ciemności. Północ jest kotem. A zatem Północ widzi w ciemności.
Nie do podważenia.
Chyba że Północ jest ślepa.
Jak bardzo chciałby siedzieć teraz naprzeciwko Megan, tłumaczyć jej, że owszem, było ciężko, wszyscy popełnili błędy, życie nie potoczyło się zgodnie z oczekiwaniami, ale jeszcze nie jest za późno, na pewno nie.
– Sprowadzimy ją do domu – zapewnił Bett.
– Gdzie twoim zdaniem ona teraz jest? – zapytała po chwili. – Właśnie w tej chwili? Co robi?