Выбрать главу

Łzy nabiegły jej do oczu; łzy przerażenia, ale i bólu.

Boli, tak strasznie bolą mnie ręce.

Pociągnął mocniej wieko.

Usłyszała na zewnątrz urywane sapanie – szeleszczący szept starca.

Co powiedział? Czy to było moje imię? Pomyślała, że niewykluczone. Czy to oznacza, że on wie, że nie ma mnie w pokoju?

Nasłuchiwała, przestała już tak kurczowo trzymać wieko.

Pociągnął mocniej.

Nie!

W chwili gdy poczuła, że już nie da rady, kiedy ból eksplodował jej przed oczami żółtym światłem, uchwyt zwolnił się, starzec zostawił wieko w spokoju. Też je puściła i przycisnęła dłonie do ramion. Mógłby teraz bez kłopotu unieść wieko i przebić ją swoją laską. Nic na świecie by go nie powstrzymało. Jej dłonie nie nadawały się już do niczego.

Usłyszała kolejny dźwięk. Jęknęła cicho. Drapanie czymś twardym po wieku trumny. Nożem? Ostrym końcem laski? Chwyciła raz jeszcze wieko, ale dźwięk zamilkł i usłyszała oddalający się stukot. Odchodził.

Odczekała pięć minut i uniosła wieko. Rozejrzała się po kaplicy. Nagle nabrała pewności, że starzec przyczaił się po drugiej stronie trumny i czeka tylko, żeby ją chwycić, gdy wyjdzie na zewnątrz.

Spanikowana wyskoczyła z trumny, obracając się, gdy tylko dotknęła stopami ziemi.

Nikogo.

Chwyciła wieko, zanim upadło na miejsce. Zamknęła je cicho.

I skurczyła się ze strachu.

Och, nie…

Nie…

Nachyliła się, wyciągnęła rozpaczliwie rękę, żeby dotknąć liter, które wydrapał na wieku trumny.

Napisane przez kogoś wiekowego, artretycznego, o drżącej ręce. Ale kogoś dzierżącego śmiertelną broń: szpikulec laski, jak podejrzewała. Wyrył jedno słowo w starym drewnie.

M-E-G-A-N

Wiedział, że tu była.

To było ostrzeżenie. Żeby wróciła do pokoju. Żeby się poddała.

Nic z tego, dupku.

Niemniej, gdy podbiegła do ołtarza, żeby kontynuować swoją pracę, stwierdziła, że nie da rady. Dłonie jej krwawiły, były śliskie od poszarpanych pęcherzy. Nie miała jak chwycić plastikowego noża. Poza tym potrzebowała odpoczynku, a niech i starzec nabierze przekonania, że ją przestraszył.

Megan wycofała się do korytarza i wróciła do swojej względnie bezpiecznej nory.

Aaron Matthews obserwował nieoznakowany samochód policyjny, który zaparkował przed szkołą. Wysiadł z niego wysoki detektyw.

Była to druga wyprawa policjanta do szkoły w ciągu kilku godzin, Matthews zaczął się więc martwić. Dlaczego on tak się uparł na to miejsce?

Może prowadzi śledztwo w sprawie śmierci Carsona. Ale może chodzi o coś jeszcze.

Potężny detektyw rozmawiał tym razem z grupą chyba ze czterdziestu uczniów. Nie chciał dać spokoju.

Matthews podszedł bliżej i obserwował, jak funkcjonariusz indaguje dwóch młodych, nerwowych koszykarzy.

Oczy. Matthews przyglądał się oczom policjanta. Ale nie zobaczył w nich nic, co mogłoby mu się przydać. Ten człowiek sprawiał wrażenie zaciętego, pozbawionego poczucia humoru, cynicznego, nieustraszonego. Trudno dostępnego, niepodatnego na manipulacje. Najgorszy rodzaj parafianina i pacjenta.

W końcu detektyw wrócił do samochodu. Matthews ruszył za nim na zachód, w kierunku, jak się wydawało, starej części Fairfax.

Co tu się dokładnie dzieje, zastanawiał się Matthews.

Detektyw Konstantinakis pomaga przyjacielowi.

No cóż, żaden dobry uczynek nie powinien ujść bezkarnie, panie władzo.

Zaparkowali w pobliżu sądu. Gliniarz wysiadł i ruszył sztywno chodnikiem w kierunku Cards Plus, niewielkiego sklepiku z kartkami, gdzie Matthews wypatrzył Megan, gdy pracowała tu około Bożego Narodzenia. Detektyw zabawił w środku tylko minutkę, po czym wyszedł, zapisując coś w czarnym notesie.

Matthews dostrzegł twarz policjanta, malowała się na niej satysfakcja, żądza walki. Dowiedział się czegoś od dziewczyny za ladą. Matthews zajrzał do środka i z przerażeniem zobaczył tę samą dziewczynę, z którą wczoraj rozmawiał Robert Carson.

Detektyw zatrzymał się, spojrzał na zegarek, minął samochód i poszedł dalej chodnikiem.

Matthews, znajdujący się po drugiej stronie ulicy, przyspieszył nieco kroku, wysforował się przed policjanta i zerkał od czasu do czasu za siebie, przyglądając się twarzy detektywa.

Na co to zerkamy, panie władzo?

Nie na ładne studentki z George Mason, nie na ich sterczące piersi i krótkie spódniczki.

I nie na studentów z George Mason.

Policjant nie spojrzał na wystawę sklepu z ciuchami dla nastolatek. Księgarnia też nie przyciągnęła jego wzroku. Sklep ze sprzętem sportowym zwrócił jego uwagę na moment – zatrzymał się i obejrzał wędki. Ale to nie było dla Matthewsa żadną pomocą. Policjant ruszył powoli chodnikiem.

Czyżby ten facet był czysty? Bezgrzeszny?

Grzech jest peryskopem, który daje nam wgląd w duszę.

Nie przestawał obserwować policjanta. I wreszcie zobaczył. Zaledwie drobny ruch oczu – zerknięcie na wystawę sklepową. Po czym detektyw ruszył dalej.

Tylko jedno spojrzenie. Ale wystarczyło.

Rozdział 25

W małej restauracji Matthews podszedł do stolika.

Zatrzymał się i odetchnął głęboko. Czuł się nieswojo.

– Przepraszam pana?

Detektyw Konstantinakis spojrzał w górę.

– Wie pan, właśnie byłem w tym sklepie tam dalej. Cards Plus, tak? – Przełknął ślinę i uśmiechnął się niepewnie. – Usłyszałem, że pytał pan o Megan McCall.

– Owszem – odburknął policjant.

Widelec zawisł nad puree ziemniaczanym.

– Nazywam się Henry Blakesly. Jestem pedagogiem w szkole w Fairfax. Pracowałem trochę z Megan. To jakiś zbieg okoliczności, że właśnie przyszedłem do sklepu kupić kartkę urodzinową, a oni mówili, że pan o nią pytał.

– Detektyw Konstantinakis, policja stanowa.

Matthews przybrał poważny wyraz twarzy.

– Czy z Megan wszystko w porządku?

– Proszę usiąść.

Usiadł niepewnie na krześle naprzeciwko policjanta i odsunął nieco na bok szklankę mleka, które pił detektyw.

– Niewykluczone, że uciekła z domu. Usiłuję dowiedzieć się, czy ktoś coś o tym wie.

– Megan? Uciekła? – Matthews zaczął się zastanawiać.

Policjant wpatrywał się w talerz, nie przestając jeść. Popijał każdy kęs mlekiem i ocierał białe wąsy trzykrotnym pociągnięciem serwetki.

– Mam wrażenie, że nie dziwi to pana. A może źle to interpretuję?

– Megan zawsze mówiła o wyjeździe.

– Naprawdę?

– No. Nie żeby powiedziała mi dużo. Jaki jest ten stek?

– Niezły.

Matthews zawołał kelnerkę.

– Poproszę piwo. Budweisera. A więc uciekła. To się często zdarza dziewczętom w jej wieku.

– Często.

Matthews spojrzał na twarz detektywa, gdy ten zwilżył wargi językiem.

– Jej ojciec… jak on się nazywa? Tate McCall?

– Collier. Tate Collier.

– Ach, prawda. Sprawia wrażenie dobrego człowieka.

– Nie znam lepszego.

Kelnerka przyniosła piwo. Matthews uniósł kufel.

– Pańskie zdrowie.

Detektyw zawahał się, po czym trącił się szklanką.

Matthews wypił piwo do połowy, odetchnął z zadowoleniem i postawił kufel na stole.

– Upał jak na kwiecień, nie wydaje się panu?

– Ano – mruknął detektyw. A następnie zadał z tuzin pytań dotyczących dziewczyny, notując odpowiedzi w czarnym notesie.

Był inteligentniejszy, niż się wydawało, i bardzo dobry w stawianiu pytań. Dociekliwy. I trzymał się linii przesłuchania niczym bulterier. Matthews odpowiadał wprost, ale bez konkretów czy faktów tak szczegółowych, żeby dać się później przyszpilić.