Выбрать главу

– Pan na służbie? – zapytał Matthews, gdy policjant zamilkł na chwilę, żeby przejrzeć notatki.

– Skąd to pytanie?

– Przerwa na lunch to chyba nie jest czas służbowy. Taki upał… Dopij pan to mleko, to postawię panu prawdziwego drinka. – Stuknął palcem w piwo.

– Nie, dziękuję.

– Ejże, nie ma to jak piwo w upalny dzień.

– Prawdę mówiąc, od kilku lat nie piję.

Matthews wyglądał na niepocieszonego.

– Och, przepraszam.

– Nie ma za co.

– Nie pomyślałem. Mężczyzna, który pije mleko w knajpie… Nie powinienem był tego zamawiać.

Policjant uniósł uspokajająco rękę.

– Nie ma problemu. Nie mam zwyczaju zmuszać innych do zmiany przyzwyczajeń.

Matthews podniósł kufel.

– Może powinienem to wylać?

Gdy gliniarz popatrzył na piwo, jego oczy rozbłysły – zupełnie jak przed wystawą sklepu monopolowego dziesięć minut temu.

– Nie – odpowiedział. – Nie mogę udawać, że to nie istnieje. – Zjadł jeszcze trochę ziemniaków. – Było jakieś miejsce, dokąd Megan szczególnie chciała pojechać?

Matthews rozkoszował się każdym łykiem piwa. Detektyw zerkał na niego co chwila.

– Do jakiegoś dużego miasta, tak sądzę. Chciała znaleźć pracę. Może w Nowym Jorku. Może w Los Angeles. Myślę, że mniej ważne było, dokąd pojedzie, ważniejsze – skąd się wyrwie. Jeśli rozmawiał pan z jej kolegami, na pewno pan o tym słyszał.

– Niby o czym?

– O tym, że była wściekła na rodziców.

– Nie miała dobrych układów z mamą i tatą?

Matthews roześmiał się.

– Jej zdaniem nie dbali o nią. Twierdziła, że stanowiła dla nich przeszkodę. Proszę sobie to wyobrazić.

Błysk w oku powiedział Matthewsowi, że policjant czytał listy napisane przez Megan w trakcie sesji. Dopił piwo i rozejrzał się.

– Ależ upał. Niech pan sobie wyobrazi tę bitwę.

– Bull Run?

– Nazywam ją Pierwszą pod Manassas, ale to dlatego że pochodzę z Pensylwanii, detektywie Kon…

– Mów mi Konnie. Większość ludzi tak mnie nazywa. A jak już przy tym jesteśmy… – detektyw odłożył widelec na biały talerz z głuchym brzękiem. – Dlaczego nie powiesz mi, co naprawdę tu robisz, Blakesly? Hę?

– Co masz na myśli? – Matthews aż się spocił, ale postarał się wyglądać na urażonego.

– Otóż śledziłeś mnie pod szkołą, a potem przyszedłeś za mną tutaj – rzekł policjant. – I stawiam dolary przeciw orzechom, że nie kupowałeś żadnych cholernych kartek.

To brzmiało źle. Upozorował sytuację, którą bez trudu mogła obnażyć prosta prośba policjanta o pokazanie dowodu tożsamości. Matthews miał w kieszeni nóż myśliwski, ale wokół było zbyt wielu świadków, a poza tym muskularny detektyw byłby paskudnym przeciwnikiem.

Musi pokonać tego człowieka. Natychmiast. A to jest możliwe tylko dzięki wyznaniu, które niebezpiecznie zbliży się do prawdy.

Zacznijmy od propozycji…

Matthews spuścił oczy i pociągnął łyk. Przełknął.

– W porządku, panie władzo. Nie byłem całkowicie szczery.

Policjant dał głową znak, żeby kontynuował, i wsunął do ust kolejny widelec pełen ziemniaków. Otworzył notes na pustej stronie i czekał.

– Słyszał pan o tym wypadku z wieżą ciśnień w poniedziałek? Wypadku Megan.

– Jasne.

– Miała w tej sprawie umówioną na wczoraj wizytę u psychoterapeuty Jima Petersa.

– Znasz tego Petersa?

– Pracowałem z nim kiedyś.

– Podsyłałeś mu pacjentów? – spytał ostro Konnie.

Ten policjant jest dobry. Za dobry. Matthews przełknął więcej piwa, rozpaczliwie usiłując poskładać myśli.

– Tak.

– Poleciłeś go Megan?

Matthews wciągnął głęboko powietrze.

– Prawdę mówiąc, tak. Przez opiekę społeczną.

– A co to ma do tego, że łazisz za mną jak jakiś cień?

– Pan tego nie wie… Megan często zakochuje się w starszych mężczyznach.

Błysk w oku poinformował Matthewsa, że Konnie już o tym wiedział. Słyszał o Robercie Carsonie albo coś podejrzewał.

– Gdy Megan poszła wczoraj na tę wizytę…

– Wydaje mi się – wtrącił detektyw – że Peters mówił, że się nie zjawiła.

Dobre pytanie, pomyślał instynktownie Matthews, czując, że obrał właściwą strategię.

– Skłamał – szepnął. – Była u niego.

– O dziesiątej trzydzieści?

Bez szczegółów, upomniał samego siebie Matthews. Nie wiesz wszystkiego.

– Nie wiem. O tej, o której byli umówieni.

– I co dalej?

– No, wczoraj w nocy Jim zadzwonił do mnie. Niepokoił się. Słyszał, że Megan uciekła, i podejrzewał dlaczego. Powiedział, że podczas sesji Megan zaczęła zachowywać się, no, prowokacyjnie. Powiedziała, że właśnie z kimś zerwała, z jakimś starszym facetem, i że źle się z tym czuła. Był w tym wyraźny komunikat. Jim zrobił to, co należało – zakończył sesję. Megan rozgniewała się i oznajmiła, że wyjeżdża z miasta, a jeśli zamierzają ją wpakować do więzienia za wieżę ciśnień, to będą ją musieli najpierw złapać. Jim bał się, że rozejdzie się plotka, że w jakiś sposób odpowiada za jej zniknięcie. No i wymyślił, że powie wszystkim, że nie przyszła do niego.

– A ty usłyszałeś, że dopytuję się o Megan, i pomyślałeś, że może szukam twojego kumpla, doktora Jima. I postanowiłeś nieco powęszyć. Hej, niezła lojalność. Nie spotyka się tego w dzisiejszych czasach.

Cynicznemu uśmiechowi na twarzy policjanta trudno było się oprzeć. Co za umysł!

Matthews westchnął. Obrócił kufel niespokojnie w rękach i odpowiedział z rezygnacją:

– W porządku, panie władzo…

– Dlaczego nie wyznasz, co naprawdę powiedział twój kumpel? I tak go o to spytam. No, dalej. Nie wpakowałeś się w nic poważnego. Jeszcze nie.

– No więc mieli tę sesję, wszystko przebiegało jak należy, Jim mówił mi, że doszli do mnóstwa szczegółów dotyczących Megan i jej uczuć do rodziców. Powiedziała, że nabrała ochoty na wyjazd. Zamierzała zostawić im listy i wyjechać samotnie. Dlatego Jim zadzwonił do mnie i poprosił, żebym każdemu, kto będzie pytał, mówił, że nie była u niego.

– Dlaczego?

– Jim czuł się nieswojo w związku z tym, jak potoczyła się sesja.

– Dlaczego? – powtórzył Konnie.

– Terapeuci tak nie postępują. Nie gada się z pacjentem przez godzinę po to, żeby namówić go do pojechania na National i lot do Kalifornii.

Dobrze rzucić trochę szczegółów. Ale policjant, zgodnie z przewidywaniem Matthewsa, zignorował obiecujące szczegóły, zajmie się nimi później. Teraz miał przed oczami jeden cel.

– Zbliżamy się, ale ciągle nie dotarliśmy do sedna. Mów dalej – powiedział Konnie.

Toteż Matthews mówił dalej.

– Celem terapii nie jest ucieczka. Celem jest rozpracowanie problemu.

– Popraw mnie, jeśli się mylę, ale celem terapii nie jest również sypianie z pacjentami w porze lunchu, prawda?

Matthews otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, zamknął je i wzdrygnął się.

– Nie zrobił tego.

– Jesteś pewny?

– Ja…

– Zastanów się dobrze, Blakesly.

– Powiedział, że nie.

– Nie pytam, co ci powiedział. Pytam, czy to zrobił.

Matthews zamówił kolejne piwo.

– Myślę, że to niewykluczone. Tak.

– I dlatego powiedział, że do niego nie przyszła?

Matthews przytaknął.

Konnie skinął głową.

– Mów dalej. Ciągle nie powiedziałeś, dlaczego wpadłeś tu, żeby przyglądać się, jak wsuwam obiad.