Выбрать главу

Ze zdumienia aż rozdziawiła usta. To już nie była żadna stara sprawa, do której wciąż nawracał. To było coś zdecydowanie nowego. Zawsze szczyciła się swoim opanowaniem. Na szczebel dowódczy awansowała dzięki zdolnościom i odwadze, dzięki temu, była weteranem morskich bitew, sztormów i katastrof. Ale w tej chwili czuła się niczym majtek podczas pierwszego rejsu, spoglądający w dół ze szczytu głównego masztu, przerażony i oszołomiony tym, jak cały świat wiruje wokół niego oraz z pozoru nieuniknionym upadkiem do morza.

— To nie jest takie proste — powiedziała, wstając gwałtownie tak, że musiał się cofnąć. Światłość jedna świadkiem, nienawidziła, kiedy jej odbierało oddech! — Uwolnienie niewolnika wymagałoby ode mnie łożenia na utrzymanie wolnego człowieka, zadbanie o to, byś mógł się sam utrzymać. — Światłości! Słowa płynące z ust niekontrolowaną strugą były jeszcze gorsze niż niezdolność wykrztuszenia choć jednego. — W twoim wypadku, przypuszczam, oznaczałoby to, że muszę kupić ci okręt — powiedziała odzyskując w końcu panowanie nad sobą — a jak sam raczyłeś mi przypomnieć, nie mam jeszcze żadnych posiadłości. Poza tym, nie mogę pozwolić na to, byś wrócił do szmuglu, doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. — To ostatnie było najprostszą sprawą, podczas gdy pozostałe rzeczy nie do końca kłamstwem. Lata spędzone na morzu zaowocowały określonymi profitami, a nawet jeśli złoto jakim dysponowała stanowiło w oczach Krwi nieistotne pokłosie, stać ją było na okręt, oczywiście póki nie był to dreadnought, jednak z drugiej strony, przecież nie stwierdziła wyraźnie, że jej nie stać.

Rozłożył ramiona, co zresztą stanowiło kolejną rzecz, na którą raczej nie powinien sobie pozwalać, a po chwili wahania oparła wodę na jego ramieniu i pozwoliła aby ją objął.

— Wszystko będzie dobrze, dziewczynko — mruknął czule. — Jakimś sposobem wszystko się dobrze skończy.

— Nie możesz mnie nazywać “dziewczynką”, Bayle — zbeształa go, za jego plecami wbijając wzrok w kominek. Ale jakoś mogła skupić wzroku. Przed wypłynięciem z Tanchico postanowiła wziąć z nim ślub; była to jedna z tych błyskawicznych decyzji którym zawdzięczała swoja reputację. Był przemytnikiem, prawda, ale z tym można było skończyć, poza tym był przecież tak godny zaufania, silny i inteligentny, prawdziwy wilk morski. Ta ostatnia cecha zawsze wydawała jej się niezbędna u przyszłego męża. Tylko, że nie miała pojęcia o obyczajach, wśród których wyrósł. W niektórych miejscach Imperium to mężczyźni musieli się oświadczyć i naprawdę się obrażali, jeśli kobieta wyszła z tym pierwsza. Poza tym nie miała pojęcia, jak omamić mężczyznę. Tych kilku kochanków, jakich miała, byli to wszystko mężczyźni równi jej rangą, mężczyźni, którym mogła złożyć propozycję w zupełnie otwarty sposób, a potem pożegnać bez żalu, gdy jedno z nich dostało przydział na inny okręt lub awansowało. Ale teraz on był so’jhin. Rzecz jasna, nie było nic niewłaściwego w zabieraniu własnego so’jhin do łóżka, przynajmniej póki się ostentacyjnie nie obnosił z tym faktem. Zwyczaj wymagał, by zawsze rozkładał sobie siennik u stóp łóżka, nawet jeśli na nim nie sypiał. Ale uwolnienie so’jhin, odcięcie go od “praw i obowiązków”, na które Bayle tak sarkał, byłoby szczytem okrucieństwa. Nie, znowu kłamała, zatajając prawdę, a co gorsza, okłamywała nawet siebie samą. Z cale go serca chciała wyjść za Bayle’a Domona, mężczyznę. Czuła jednak gorycz na myśl, że być może nie będzie w stanie poślubić wyzwolonego niewolnika.

— Jak moja pani sobie życzy — powiedział z beztroskim szyderstwem naśladując formalny sposób zwracania się do niej.

Szturchnęła go pod żebra. Nie mocno. Tylko na tyle, by jęknął. Musiał się nauczyć! Nie miała już żadnej ochoty na podziwianie atrakcji Ebou Dar. Chciała pozostać tu, gdzie była, zatopiona w jego ramionach, nie musząc podejmować żadnych decyzji, stać tak jak stali, na zawsze.

Na ostry dźwięk pukania do drzwi, odsunęła go do siebie. Przynajmniej był już na tyle zorientowany, żeby nie protestować. Kiedy nakładał kaftan, ona strzepnęła plisy sukni, próbując wygładzając zmarszczki powstałe od leżenia na łóżku. Było ich strasznie dużo, mimo iż przecież starała się leżeć zupełnie nieruchomo. Za drzwiami mógł być posłaniec od Suroth albo pokojówka sprawdzająca, czy czegoś im nie trzeba, lecz ktokolwiek to był, nie miała zamiaru pokazywać się mu w takim stanie, jakby wcześniej tarzała się po pokładzie.

W końcu zrezygnowała z bezowocnych prób doprowadzenia się do porządku, poczekała aż Bayle się zapnie i przyjmie postawę stosowną dla so’jhin, jednak pojedyncze spojrzenie starczyło, by przekonała się, że chyba mogłaby czekać wiecznie.

“Jak kapitan na pokładzie rufowym, gotowy do wydawania rozkazów” — pomyślała, wzdychając.

W końcu jednak warknęła:

— Wejść! — Kobieta, którą zobaczyła za drzwiami, była ostatnią, jakiej należało się spodziewać.

Bethamin z wahaniem zmierzyła ją wzrokiem, dopiero potem weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Wciągnęła głęboki oddech, a potem uklękła ze sztywno wyprostowanymi plecami. Ciemnoniebieska suknia z czerwonymi emblematami w kształcie błyskawic wyglądała na świeżo wyczyszczoną i odprasowaną. Ten jaskrawy kontrast względem stanu własnego ubioru zirytował Egeanin.

— Moja pani — zaczęła niepewnie Bethamin i przełknęła ślinę. — Moja pani, proszę o pozwolenie na rozmowę z tobą. — Zerknęła na Bayle’a, oblizała usta. — Na osobności, jeśli taka twoja wola, moja pani?

Po raz ostatni Egeanin widziała tę sul’dam w piwnicy w Tanchico, kiedy zdjęła jej z szyi obrożę a’dam i kazała odejść. Sam ten fakt mógłby stanowić materiał do szantażu, nawet gdyby należała teraz do Szlachetnej Krwi! Bez wątpienia waga oskarżenia byłaby identyczna jak w wypadku uwolnienia damane. Zdrada. Tyle że Bethamin nie mogła niczego ujawnić, nie pogrążając się sama.

— On może wysłuchać wszystkiego, co masz do powiedzenia, Bethamin — powiedziała spokojnie. Oto znalazła się na pełnych mielizn wodach i nie było miejsca na nic innego prócz spokoju. — Czego chcesz?

Bethamin niespokojnie poruszyła się na kolanach, a potem przez chwilę jeszcze oblizywała wargi. Potem, znienacka, słowa potokiem spłynęły z jej ust.

— Przyszedł do mnie Poszukiwacz i rozkazał, abym na powrót nawiązała naszą... znajomość, a potem donosiła mu na ciebie. — Jakby chcąc pohamować tę paplaninę, zagryzła dolną wargę i spojrzała, na Egeanin. W ciemnych oczach była desperacja i błaganie, identyczne jak wówczas w Tanchico.

Egeanin chłodno spojrzała w jej oczy. Pełne mielizn wody i nie oczekiwany szkwał. Znienacka wyjaśnił się powód dziwnego rozkazu przybycia do Tanchico. Niepotrzebny był jej opis, żeby wiedzieć, iż ma do czynienia z tym samym człowiekiem. Nie musiała również pytać, dlaczego Bethamin dopuszcza się zdrady państwowej, zdradzając Poszukiwacza. Gdyby postanowił, że ciążące na niej podejrzenia są dostatecznie mocno ugruntowane, żeby wziąć ją na przesłuchanie, w końcu Egeanin powiedziałaby mu wszystko, co wiedziała, włączywszy w to przygodę w pewnej piwnicy, a wtedy szyja Bethamin znów znalazłaby się uścisku a’dam. Jedyną nadzieją tej kobiety, była pomoc Egeanin w uniknięciu zapędów tamtego.

— Powstań — powiedziała. — Usiądźmy. — Na szczęście w pomieszczeniu były dwa krzesła, choć żadne nie kusiło wygodą — Bayle, myślę, że w tym kufrze z szufladkami znajdzie się flaszeczka brandy.