— Może dane mi będzie spotkać się z Coramoorem, tak powiedziała — kontynuowała Harine, ściągając wodze, póki jej klacz wreszcie nie ruszyła w kierunku części polany, znajdującej się z dala od zajmowanej przez grupkę Aes Sedai. — Może! I tę nieokreślona szansę ona mi proponuje, jakby był to niezwykły zaszczyt. — Harine nie musiała wymieniać imienia, kiedy w ten sposób... jakby oparzyła ją meduza... wypowiadała owo “ona”, mogło chodzić tylko o jedną kobietę. — A przecież mam prawo, wytargowałam je sobie i zagwarantowałam w umowie! A ona odmawia mi umówionego orszaku! Musiałam zostawić moją Mistrzynię Żagli i moją eskortę — W prześwicie bramy pojawiła się Erian Boroleos, patrząca z takim napięciem, jakby się spodziewała trafić w wir bitwy; za nią zaraz Beldeine Nyram, która nawet nie wyglądała jak Aes Sedai. Obie nosiły zieleń: Erian wyłącznie, Beldeine zaś w rozcięciach rękawów spódnic. Czy to coś oznaczało? Zapewne nie. — Mam stanąć przed Coramoorem niczym dziewczyna pokładowa, przyciskająca dłoń do serca w obliczu swej Mistrzyni Żagli? — Kiedy kilka Aes Sedai zbierało się razem, znacznie bardziej rzucały się w oczy gładkie, pozbawione śladów wieku oblicza, a mimo częstokroć siwych włosów nie sposób było stwierdzić, która ma lat dwadzieścia, a która dwakroć tyle; Beldeine zaś z pewnością na wyglądała na więcej niż dwadzieścia. — Czy będę jeszcze musiała sama słać sobie łóżko i prać własną bieliznę? Ona traktuje postanowienia protokołu, jakby byty to słowa, ot tak sobie, rzucone na wiatr! Nie pozwolę na to! Nigdy więcej! — Wszystko to były już stare narzekania, wielekroć powtarzane od ostatniego wieczoru, kiedy Cadsuane określiła warunki, na jakich mogą jej towarzyszyć. Warunki były surowe, jednak Harine nie miała innego wyjścia, jak przystać na nie, co zresztą tylko potęgowało jej gorycz.
Shalon tylko połowicznie się temu wszystkiemu przysłuchiwała, potakując i wtrącając w odpowiednich miejscach stosowne odpowiedzi. Oczywiście, umowa. Jej siostra oczekiwała wywiązania się z warunków umowy. A przede wszystkim przyglądała się ukradkiem Aes Sedai. Moad natomiast nawet nie udawał, że nie słucha, mógł sobie na to pozwolić jako Mistrz Miecza Harine. Jej postępowanie wszystkim mogło się kojarzyć z ciasno splątanym węzłem, lecz równocześnie dawała Moadowi tyle swobody, iż każdy uznałby, że ten posiwiały mężczyzna o twardym wejrzeniu jest jej kochankiem, zwłaszcza mając na względzie wdowieństwo obojga. Przynajmniej można by tak pomyśleć, gdyby się nie znało Harine. Ona bowiem nigdy nie wzięłaby sobie kochanka o niższej pozycji niż ona sama, co w obecnych warunkach oczywiście oznaczało, że nigdzie takowego nie znajdzie. Tak czy siak, kiedy już zatrzymali konie przy linii drzew, Moad wsparł się łokciem na wysokim łęku swego siodła, drugą rękę położył na długiej rzeźbionej rękojeści miecza z kości słoniowej, sterczącej zza opasującej go zielonej szarfy i otwarcie zaczął się przyglądać Aes Sedai oraz towarzyszącym im mężczyznom. Gdzie on się nauczył jeździć na koniu? Naprawdę w siodle wyglądał... swobodnie. Nawet gdyby miał przy sobie miecza i dopasowanego sztyletu, ranga i tak rzucałaby się w oczy od pierwszego wejrzenia: osiem kółek w uszach i to z tych najgrubszych oraz specyficzny sposób wiązania szarfy. Czy Aes Sedai nie dysponowały podobną hierarchią? Czy naprawdę mogły być aż tak zdezorganizowane? Biała Wieża miała funkcjonować niczym machina, co miażdży trony i przekształca świat wedle swej woli. Rzecz jasna, w chwili obecnej urządzenie najwyraźniej się zepsuło.
— Pytałam cię, Shalon, dokąd ona nas przyprowadziła?
Na głos Harine niczym na cięcie lodowatej brzytwy krew od płynęła z twarzy Shalon. Służba pod rozkazami młodszego rodzeństwa zawsze była trudna, ale Harine dokładała wszelkich starań żeby uczynić ją jeszcze trudniejszą. Na osobności zachowywała się ozięble, w miejscach publicznych zaś zdolna była do tego, by powiesić za kostki na rei własną Mistrzynię Żagli, a co dopiero Poszukiwaczkę Wiatrów. A od czasu, gdy ta młoda kobieta wywodząca się z przykutych do brzegu, Min, powiedziała jej, że któregoś dnia zostanie Mistrzynią Okrętów, traktowanie stało się jeszcze gorsze. Teraz spojrzała twardo na Shalon i równocześnie uniosła do nosa złote puzderko z pachnidłem, jakby chciała przegnać nie przyjemną woń. A przecież chłód dławił skutecznie wszelki śląc oparów perfum.
Shalon szybko uniosła oczy ku niebu, próbując coś wywnioskować z położenia słońca. Żałowała, że jej sekstans został na po kładzie “Białej Bryzy” — przykuci do brzegu nie mieli prawa nawet dowiedzieć się o istnieniu sekstansu, a co dopiero zobaczyć go w użyciu — jednak z jakiegoś powodu wcale nie była taka pewna, że na cokolwiek by się przydał. Drzewa były wprawdzie niskie, ale skutecznie przesłaniały horyzont. Ku północy wzgórz; przechodziły w łańcuch górski, ciągnący się z północnego wschodu na południowy zachód. Nijak stwierdzić, na jakiej znajdowali się wysokości. Krajobraz był zdecydowanie zbyt nierówny jak na jej gust. Mimo to, jak każda Poszukiwaczka Wiatrów, powinna być w stanie określić miejsce z mniejszym lub większym przybliżeniem. A kiedy Ranne zadawała pytanie, spodziewała się uzyskać na nie odpowiedź.
— Mogę tylko zgadywać, Mistrzyni Fal — odparła. Szczęki Harine zacisnęły się, widziała jednak, że żadna Poszukiwaczka Wiatrów nie poda pozycji przybliżonej jako dokładnej. — Przypuszczam, że znajdujemy się trzysta do czterystu lig na południe od Cairhien. Więcej nie potrafię powiedzieć. — Nawet świeżo upieczony uczeń, posługujący się cyrklem sprężynowym, który określiłby pozycję z taką mizerną dokładnością, zostałby natychmiast skazany przez bosmana na chłostę, dlatego też Shalon poczuła, jak dopiero co wypowiedziane słowa zamierają jej w ustach. Sto lig to była całodzienna droga rakera przy dobrym wietrze. Moad w namyśle zacisnął usta.
Harine powoli pokiwała głową, patrząc w przestrzeń gdzieś za plecami Shalon, jakby oczyma wyobraźni widziała już rakery pod pełnymi żaglami, prześlizgujące się przez otwory w powietrzu, otwarte Mocą. Wówczas morza naprawdę należałyby do niej. Otrząsnęła się, nachyliła ku Shalon, jej spojrzenie pochwyciło ją, jakby zaopatrzone było w haczyki.
— Za wszelka cenę musisz się dowiedzieć, jak to robią. Niech się nauczy... w zamian obiecaj jej, że będziesz na mnie donosić. Bądź przekonująca, a ci się uda, jeśli taka wola Światłości. A przynajmniej możesz spróbować się zbliżyć do którejś i podejrzeć sztuczkę.
Shalon oblizała wargi. Miała nadzieję, że Harine nie dostrzegła jej wzdrygnięcia.
— Wcześniej już raz jej odmówiłam, Mistrzyni Fal. — Musiała wyjaśnić, dlaczego Aes Sedai przetrzymywały ją przez tydzień, a jakaś tam wersja prawdy wydawała się najlepszym wyjściem. Harine wiedziała o wszystkim. Wyjąwszy tylko sekret, który wydarła z niej Verin. Poza tym Shalon zgodziła się na żądania Cadsuane, żeby całą rzecz zachować w tajemnicy. W imię Łaski Światłości, naprawdę żałowała Ailil, wówczas jednak czuła się tak samotna, że pożeglowała zbyt daleko, nim się zorientowała, co robi. Harine nie mogła jej zapewnić długich wieczornych rozmów przy słodzonym miodem winie, które łagodziły niekończące się miesiące rozłąki z mężem, Mishaelem. W najlepszym razie wiele jeszcze miesięcy przeminie, nim znajdzie się w jego ramionach.— Z całym szacunkiem, dlaczego teraz miałaby mi uwierzyć?
— Ponieważ chcesz się uczyć. — Harine zamaszystym gest przecięła powietrze. — Przykuci do brzegu jak zawsze są chciwi. Oczywiście, będziesz musiała zdradzić parę rzeczy, aby ci uwierzono. Każdorazowo zdecyduję, co to może być. Być może w ten sposób popchnę ją w kierunku, na jakim mi zależy.