Выбрать главу

Cadsuane poprowadziła je po długich, wykładanych niebieską posadzką korytarzach. Na ścianach wisiały jaskrawe gobeliny, a wnętrza oświetlały pozłacane stojące lampy, błyskające zwierciadlanymi półkloszami, zaskoczeni służący najpierw wytrzeszczali oczy, potem zaś kłaniali się na modłę przykutych do brzegu. Poprowadziła je po długich, krętych klatkach schodowych — schody miały stopnie z białego kamienia — które były całkiem otwarte i jakby wisiały w powietrzu, podtrzymywane tylko w miejscach, gdzie zamocowano je w ścianach. Cadsuane sunęła przed siebie z gracją łabędzia, lecz tak szybko, że Shalon znowu rozbolały umęczone od jazdy nogi. Na twarzy Harine zastygł grymas niczym drewniana maska, skrywający wysiłek związany z pokonywaniem schodów. Nawet Kumira zdawała się odrobinę zaskoczona, chociaż dotrzymanie kroku Cadsuane z pozoru nie sprawiało jej żadnego wysiłku. Malutka okrąglutka Verin połykała przestrzeń u jej boku, od czasu do czasu rzucając przez ramię uśmiechy w stronę Harine i Shalon. Czasami Shalon czuła ukłucia nienawiści do Verin, w tych uśmiechach nie było jednak rozbawienia, wyłącznie zachęta.

Cadsuane poprowadziła je po ostatnim podeście schodów, tym razem na szczęście całkowicie obudowanym i nagle znalazły się na balkonie z misterną, pozłacaną metalową balustradą, która obiegała go ze wszystkich stron. Przez moment Shalon tylko się gapiła. Ponad nią wznosiła się wszechogarniająca niebieska kopuła, w najwyższym punkcie sięgająca trzydziestu stóp ponad głowę. Niczym nie podtrzymywana. Jej ignorancja w sprawach przykutych do brzegu obejmowała nie tylko geografię i historię, ale również architekturę — oraz Aes Sedai — wyjąwszy może tylko jaką taką znajomość miasta Cairhien. Wiedziała, jak sporządzić plany rakera, a potem nadzorować jego budowę, lecz nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, czego trzeba, aby wznieść to, co miała przed oczyma.

Z balkonu wiodło na zewnątrz czworo sklepionych łukiem przejść o framugach z białego kamienia. Poza nimi nikogo więcej tu nie było, co z jakiegoś powodu zdawało się cieszyć Cadsuane. Choć jej uczuć można się było domyślać wyłącznie z pełnego satysfakcji skinienia głową.

— Kumira, pokaż Mistrzyni Fal i jej siostrze strażników Far Madding. — Jej głos niósł się lekkim pogłosem pod przestrzenią kopuły. Odciągnęła Verin na bok i pochyliły ku sobie głowy. Ich szepty nie zrodziły żadnych ech.

— Musicie im wybaczyć — cicho zwróciła się Kumira do Harine i Shalon. Nawet ten cichy głos niósł się lekkim rezonansem, jeśli już nie można było go nazwać echem. — No tak,to musi wywierać wrażenie nawet na Cadsuane. — Przeczesała palcami krótkie ciemne włosy, a potem potrząsnęła głową, żeby ułożyły się z powrotem. — Radczynie rzadko cieszy wizyta Aes Sedai, szczególnie, jeśli chodzi o siostry urodzone w mieście. Przypuszczam, iż wolałyby udawać, że Mocy w ogóle nie ma. Cóż, jeśli się przyjrzeć ich historii, to trudno mieć pretensje, a przez ostatnie dwa tysiące lat miały środki pozwalające im konsekwentnie udawać. W każdym razie, Cadsuane to Cadsuane. Rzadko kiedy na widok nadętej osoby nie próbuje pokazać, gdzie jej miejsce, nawet gdy w grę wchodzą koronowane głowy. Albo głowy zdobne diademem Radczyni. Ostatni raz złożyła tu wizytę dwadzieścia lat temu, podczas Wojen z Aielami, podejrzewam jednak, że te, które fakt ten pamiętają, na wieść o jej przybyciu, będą wolały schować się pod łóżkiem. — Kumira roześmiała się cicho, z rozbawieniem. Shalon jednak nie widziała tu szczególnych powodów do śmiechu. Harine zaś zacisnęła usta, co nadało jej twarzy taki wygląd, jakby bolał ją brzuch. — Chcecie zobaczyć... strażników? — ciągnęła dalej Kumira. — Przypuszczam, że to równie dobre określenie, jak każde inne. Zresztą nie ma wiele do oglądania. — Ostrożnie podeszła do pozłacanej balustrady i spojrzała ponad nią, jakby obawiając się upadku, po chwili błękitne oczy znowu patrzyły ostro. — Dałabym wszystko za możliwość zbadania go, ale oczywiście jest to niemożliwe. Któż wie, jakie jeszcze są jego możliwości poza tymi, które już znamy? — W tonie jej głosu było tyleż podziwu co żalu.

Shalon nie miała lęku przestrzeni, swobodnie więc wsparła się obok Aes Sedai o kunsztownie kuty metal, chcąc na własne oczy zobaczyć rzecz, która zabrała jej Źródło. Po chwili Harine dołączyła do nich. Ku zaskoczeniu Shalon, spadek, który zakręcił Kumirze w głowie, nie miał więcej niż dwadzieścia stóp — poniżej na gładkiej posadzce białe i niebieskie płytki tworzyły poskręcany labirynt, w środku którego znajdował się podwójnie zaznaczony czerwony owal, obrzeżony żółcią. Wokół posadzki, pod ścianami podtrzymującymi kopułę, w równych odstępach, na białych stołkach siedziały trzy kobiety. Każda zajmowała pozycję obok osadzonego w płytkach dysku — wyglądającego niczym przydymiony kryształ — szerokiego na dobrą piędź i oprawionego w smukły klin czystego kryształu, ostrzem wskazującego ku centrum komnaty. Mętne dyski dodatkowo otaczały metalowe pierścienie, z oznaczeniami przypominającymi podziałkę kompasu, tyle że między głównymi punktami znajdowały się coraz mniejsze dodatkowe znaki. Shalon zdawało jej, że na metalowym kołnierzu najbliższego dysku dostrzega liczby. I to było wszystko. Żadnych gigantycznych tworów. A wyobrażała sobie coś monstrualnego i czarnego, coś, co wysysało światło. Zacisnęła palce na balustradzie, aby opanować drżenie dłoni. Zastygła na zesztywniałych nogach. Jakkolwiek wyglądał ten przedmiot na dole, naprawdę skradł Światłość.

Szelest pantofli dobiegający z tego samego korytarza, którym dostały się pod kopułę, zaanonsował przybycie kilkunastu uśmiechniętych kobiet. Włosy miały zebrane na czubkach głów, na suknie — niczym kaftany bez rękawów — narzuciły togi z błękitnego jedwabiu, bogato haftowane złotem, których skraje ciągnęły się za nimi po posadzce. Te kobiety wiedziały, jak powinno się uwydatniać piastowaną rangę. Każda mogła się poszczycić wielkim wisiorem w kształcie oprawionego w złoto czerwonego owalu, zawieszonego na szyi na łańcuchu z grubych złotych ogniw, podobnie ozdobiono front cienkiego złotego diademu. U jednej z kobiet czerwone owale wykonane był z rubinów — u pozostałych była to tylko emalia — a licznie osadzone w pierścieniu diademu szafiry i kamienie księżycowe niemalże zasłaniały brwi; na prawym palcu wskazującym, miała ciężki złoty sygnet. Była wysoka i stateczna, ciemne, przetykane licznymi pasmami siwizny włosy nosiła zaplecione w wielki kok, na jej obliczu jednak nie sposób było znaleźć choć zmarszczki. Pozostałe stanowiły istną mozaikę kobiecych postaci — wysokie, niskie, szczupłe, krępe, przystojne i całkiem pospolite — aczkolwiek żadna nie była młoda i wszystkie roztaczały wokół siebie atmosferę autorytetu. Tamtą pierwszą jednak wyróżniały nie tylko klejnoty. W wielkich ciemnych oczach lśniło współczucie i mądrość znać po niej było przyzwyczajenie do wydawania rozkazów, nie tylko moralny autorytet. Shalon nie potrzebowała dodatkowych wyjaśnień, żeby wiedzieć, iż ma przed sobą Pierwszą Radczynię, lecz tamta mimo wszystko postanowiła się przedstawić.

— Jestem Aleis Barsalla, Pierwsza Radczyni Far Madding. — Słodki głos, dość niski jak na kobietę, brzmiał tak, jakby właśnie ogłosiła nim proklamację i teraz oczekiwała wiwatów. Echa pod kopułą odpowiedziały jej z entuzjazmem. — Far Madding wita Harine din Togara Dwa Wiatry, Mistrzynię Fal klanu Shodein i Nadzwyczajnego Ambasadora Mistrzyni Statków Atha’an Miere. Niech Światłość cię oświeca i będzie dla ciebie łaskawa. Twoje przybycie raduje wszystkie serca w Far Madding. Z najwyższą ochotą już teraz skorzystałabym z okazji dowiedzenia się czegoś więcej o Atha’an Miere, ale nie wątpię, iż musisz być zmęczona po trudach podróży. Zarządziłam, by przygotowano dla ciebie wygodne komnaty w moim pałacu. Kiedy odpoczniesz i posilisz się, będziemy mogły porozmawiać. Z obopólną korzyścią jeśli taka wola Światłości. — Członkinie jej orszaku rozpostarły suknie w płytkich ukłonach.