— Aes Sedai i jej Strażnik? — wykrzyknęła Birgitte. — Powiedziałam ci, że koniec z ucieczkami i szukaniem przygód!
— Żadnej eskorty — zdecydowanie powtórzyła Elayne, maczając pióro w kałamarzu. — To nie jest przygoda. Tego po prostu nie da się zrobić inaczej. — Birgitte wyrzuciła ręce do góry i warknęła kilka przekleństw, ale wszystko to Elayne już słyszała wcześniej.
Ku jej zaskoczeniu Mellar jakoś nie protestował, że się go zostawia. Spotkanie z czterema władcami z pewnością nie mogło być bardziej nudne od audiencji dla kupców, ale skoro go nie potrzebowała, wybłagał chwilę wolnego, podczas której będzie mógł zająć się innymi obowiązkami. Była z tego powodu zadowolona. Kapitan Gwardii Królowej kazałby Pogranicznikom widzieć w niej Dziedziczkę Tronu wcześniej, niż sobie tego życzyła. Nie wspominając już, że mógł się jej pożądliwie przyglądać.
Beztroski kapitana Mellara nie podzielały jednak pozostałe członkinie straży przybocznej. Jedna z Gwardzistek musiała pobiec po Caseille, ponieważ wysoka Arafelianka wkroczyła dziarskim krokiem do salonu, nim Elayne skończyła pisać, domagając się — wraz z całą strażą — uczestnictwa w wyprawie. Aby ją uciszyć, Birgitte w końcu musiała uciec się do formalnego rozkazu.
Choć raz Birgitte chyba zdawała sobie sprawę, że Elayne tym razem nie ustąpi, toteż odeszła razem z Caseille, by się przebrać. I choć nie odbyło się to tak zupełnie spokojnie — mamrocząc przekleństwa, szła do drzwi na sztywnych nogach, a potem głośno zatrzasnęła je za sobą — jednak skutek był ten sam. Można by sądzić, że ucieszy się z możliwości zdjęcia kaftana Kapitana-Generała, lecz w więzi nie było nic prócz ech jej wyzwisk. Aviendha wprawdzie nie przeklinała, niemniej nie zrezygnowała z wyrazów dezaprobaty. Ponieważ czasu nie zostało wiele i wszystko musiała robić w pośpiechu, Elayne miała wymówkę dla całkowitego zignorowania ich zastrzeżeń.
Wezwano Essande, która zajęła się szykowaniem stosownych strojów, Elayne zaś pospiesznie zjadła wcześniejszy dziś, południowy posiłek. Nie ona po niego posłała, zajęła się tym Aviendha. Najwyraźniej musiała się dowiedzieć od Monaelle, że zaniedbywanie posiłków jest równie niedobre jak nadmierne objadanie się. Na wieść, że będzie się musiała zająć delegacją wyrobników szkła, jak też i wszystkimi pozostałymi, pani Harfor tylko skrzywiła się lekko i pochyliła głowę w ukłonie. Zanim odeszła, wspomniała jeszcze, że udało jej się zakupić kozy na potrzeby pałacu. Elayne nakazano pić kozie mleko i to w dużych ilościach. Careane narzekała, że tego wieczoru będzie musiała uczyć Poszukiwaczki Wiatru, ale przynajmniej nie komentowała jej diety. Po prawdzie to Elayne spodziewała się, że przed zmrokiem wróci już do pałacu, ale prawdopodobnie zmęczona bardziej, niż gdyby miała za sobą tę lekcję. Vandene też nie napraszała się z radą, przynajmniej nie tego rodzaju. W skład edukacji Elayne wchodziła wiedza na temat Granicy Ugoru, w tym zakresie przynajmniej co na temat wszystkich innych krajów i choć miała okazję rozmawiać z siwowłosą Zieloną siostrą, która dobrze znała się na sprawach Ziem Granicznych, to najchętniej zabrałaby ją z sobą. Ktoś, kto przez jakiś czas tam mieszkał, mógł wyłapać niuanse, które jej umkną. Teraz jednak nie odważyła się na nic więcej, jak zadanie kilku pytań, podczas gdy Essande ją ubierała, tylko po to, by upewnić się odnośnie kwestii, które Vandene już jej wyjaśniła. Tak naprawdę, to wcale nie potrzebowała żądnego upewnienia. Była równie skoncentrowana co Birgitte, gdy naciąga łuk.
Na koniec należało wezwać Reanne, odrywając ją od kolejnej próby przekonywania byłej sul’dam, że również potrafi przenosić. Ponieważ Reanne ten splot na podwórzu stajni wykonywała codziennie, począwszy od dnia, gdy wyprawiła Merilille, nie powinna mieć trudności z otworzeniem bramy dokładnie w tym samym miejscu Lasu Braem. W pałacu bowiem nie było map tego obszaru na tyle dokładnych, by Merilille mogła na nich precyzyjnie zaznaczyć położenie obozów, a gdyby Elayne lub Aviendha uplotły bramę, mogłaby się otworzyć i ponad dziesięć mil dalej niż maleńka polana, którą Reanne znała. Wprawdzie Szara siostra powiedziała, że jeszcze przed jej powrotem śnieg w Lesie Braem przestał padać, to jednak dziesięć mil przedzierania się przez świeże zaspy mogło oznaczać w najlepszym wypadku co najmniej dwugodzinną zwłokę. A Elayne chciała uwinąć się ze wszystkim jak najszybciej.
Kobiety Ludu Morza musiały zdawać sobie sprawę z zamieszania, jakie zapanowało w pałacu. Gwardzistki biegały po korytarzach, roznosząc wiadomości i wezwania dla tego lub tamtego, ale Elayne zadbała, by nie odpowiadały na żadne pytania. Przypuśćmy bowiem, że Zaida zechce również uczestniczyć w wizycie — nawet gdyby Elayne odmówiła zabrania jej z sobą, mogła kazać którejś z Poszukiwaczek Wiatru spleść własną bramę — a przecież Mistrzyni Fal tylko skomplikowałaby i tak trudną sytuację. Już w Pałacu zachowywała się tak, jakby należał do niej w równym stopniu co do Elayne. Gdyby spróbowała zdominować przebieg wizyty, z pewnością oznaczałoby to katastrofę równie niechybną, jak sprowadzona przez ewentualne rozpustne spojrzenia Mellara.
Pośpiech najwyraźniej przekraczał możliwości Essande, niemniej wszyscy pozostali dali z siebie, co mogli, tak więc gdy słońce zajęło najwyższy punkt na nieboskłonie, Elayne jechała już powoli na Ognistym Sercu przez śniegi Lasu Braem. Lotem dzikiej gęsi od Caemlyn dzieliło ją pięćdziesiąt lig, lecz przez bramę był to tylko pojedynczy kroczek z kamieni dziedzińca w grube poszycie lasu sosen, skórzastych liści i dębów, miejscami przetykanych drzewami o szarych gałęziach, całkowicie odartych z liści. Od czasu do czasu przed jej oczyma otwierała się szeroka polana, pokryta białym dywanem śniegu, nieskazitelnym, wyjąwszy miejsca, gdzie wcześniej odcisnęły się kopyta galopującego konia Merilille. Szara siostra pojechała naprzód z listem. Elayne, Aviendha i Birgitte godzinę później ruszyły jej śladem, żeby zapewnić czas na dostarczenie korespondencji Pogranicznikom. Drogę wiodącą z Caemlyn do Nowego Braem miały kilka mil na zachód. Okolica sprawiała wrażenie, jakby w promieniu tysiąca lig nie było żywej duszy.
Dla Elayne wybór stroju na tę okazję był równie ważny, co zbroja dla idącego w bój żołnierza. Ciepły płaszcz miał podbicie z futra kuny, uszyty zaś został z ciemnozielonej wełny, miękkiej, lecz dość grubej. Suknia była z zielonego jedwabiu, pozbawiona ozdób. Nawet obcisłe rękawiczki do konnej jazdy uszyto z prostej zielonej skórki. Póki nie szły w ruch miecze, to w takich właśnie zbrojach Aes Sedai stawały przed władcami tego świata. Jedyna biżuteria, jaką miała na sobie, ograniczała się do małej bursztynowej broszki w kształcie żółwia, a jeśli komuś mogło, się to wydać dziwne, trudno. Armia Pograniczników stanowiła siłę, której nie zmoże żadna pułapka zastawiona przez któregoś z jej konkurentów czy nawet samą Elaidę, a tych dziesięć sióstr — co najmniej dziesięć — mogło należeć do Elaidy. Nie miała jednak zamiaru pozwolić się złapać i odesłać w pętach do Białej Wieży.
— Jeszcze możemy się wycofać bez szkody dla naszego toh, Elayne. — Aviendha chmurzyła czoło, odziana wciąż w kostium Aielów. Z biżuterii miała na sobie tylko prosty srebrny naszyjnik i grubą bransoletę z kości słoniowej. Jej krepy gniadosz był o dłoń niższy niż Ogniste Serce czy szczupły siwek Birgitte o imieniu Strzała i miał znacznie łagodniejsze obejście, mimo że już dużo lepiej radziła sobie z końmi niż ongiś. Sprawiała wrażenie, jakby zupełnie nie było jej zimno mimo obnażonych nóg, które ciemne pończochy chroniły wyłącznie do kolan, tylko głowę owinęła szalem. W przeciwieństwie do Birgitte nie zrezygnowała z prób wyperswadowania Elayne całej sprawy. — Wzięcie ich z zaskoczenia to dobry pomysł, niemniej szanowaliby cię bardziej, gdybyś spotkała się z nimi w pół drogi.