Выбрать главу

Wyszczerzył na niego zęby, ale już mgnienie później miał nadzieję, że tamten odczyta to jako uśmiech podziękowania. Wyraz twarzy Blaerica nie zmienił się na jotę. Przeklęci Strażnicy! Przeklęte Aes Sedai! Przeklęte, przeklęte karczmarki!

— Pani Anan — powiedział, ostrożnie dobierając słowa — w planach ucieczki z Ebou Dar przewidziano miejsce tylko dla tych kilku osób. — Jeszcze nie wspomniał o widowisku Luki. Mimo wszystko, wcale nie było pewne, że zdoła tamtego przekonać. A im więcej ludzi będzie miał ze sobą, tym to będzie trudniejsze. — Proszę tu wrócić po tym, jak już opuścimy miasto. Jeżeli chce pani się stąd wynieść, dlaczego nie jedną z łodzi męża? Niemniej proponowałbym odczekać parę dni. Albo nawet tydzień. Kiedy Seanchanie odkryją, że zniknęły dwie damane, będą sprawiać trudności wszystkim opuszczającym miasto.

— Dwie? — wtrąciła ostro Joline. — Teslyn i kto jeszcze?

Mat skrzywił się. Znowu za dużo powiedział. Wiedział przecież, jaka jest Joline — słowa “drażliwa”, “samowolna” i “zepsuta” nasuwały się same. Każda uwaga, która skłoni ją do uznania, że cała sprawa jest trudniejsza niż z pozoru się wydaje i zapewne skończy się porażką, może ją pchnąć ku jakiejś własnej poronionej inicjatywie. Ku działaniu, którym bez wątpienia zrujnuje jego plany. Jeżeli zdecyduje się uciekać na własną rękę, złapią ją niechybnie, a wtedy będzie walczyć. Seanchanie zaś, odkrywszy pod samym swoim nosem Aes Sedai, znowu zintensyfikują poszukiwania marath’damane, wzmocnią patrole na ulicach — już przecież nadzwyczaj aktywnie ścigające “szalonego mordercę” — a co ze wszystkiego najgorsze, z pewnością uszczelnią bramy.

— Edesina Azzedin — powiedział niechętnie. — Nic o niej nie wiem.

— Edesina — powoli powtórzyła Joline. Drobna zmarszczka przecięła jej gładkie czoło. — Słyszałem, że ona... — O czymkolwiek słyszała, w jednej chwili zdecydowała się nie dzielić uzyskanymi informacjami, zamknęła usta i popatrzyła nań płomiennym wzrokiem. — Przetrzymują jeszcze inne siostry? Jeżeli Teslyn ma się wydostać, nie pozwolę, by inne jęczały w niewoli!

Sporo wysiłku kosztowało Mata, żeby nie zagapić się na nią z rozdziawionymi ustami. Drażliwa i zepsuta? Była niczym lwica, towarzyszka lwów: Blaerica i Fena.

— Uwierz mi, nie zostawię w zagrodzie żadnej Aes Sedai, która nie będzie chciała zostać — powiedział głosem tak sarkastycznym, na jaki tylko potrafił się zdobyć. Ta kobieta wciąż starała się narzucić swoją wolę. Niewykluczone, że uprze się, by uratować również te dwie, co były jak Pura. Światłości, za żadną cenę nie należało zadawać się z Aes Sedai, a żeby to wiedzieć niepotrzebne były tamte wspomnienia! Wystarczyłby własny rozum, piękne dzięki.

Fen szturchnął go twardym palcem w lewe ramię.

— Nie pajacuj — powiedział Strażnik ostrzegawczym tonem.

Blaeric dźgnął go w drugie ramię.

— Pamiętaj, z kim rozmawiasz.

Joline parsknęła, ale dłużej nie drążyła tego tematu.

Mat poczuł dziwną słabość w karku, mniej więcej w miejscu, gdzie uderzy topór kata. Aes Sedai mogły sobie wyprawiać sztuczki ze słowami, nie spodziewały się jednak, że inni zwrócą to przeciwko nim.

Zwrócił się do Setalle:

— Pani Anan, przecież musi pani wiedzieć, że łodzie męża są znacznie lepszym...

— Może i tak — weszła mu w słowo — tyle, że trzy dni temu Jasfer odpłynął, zabierając wszystkie dziesięć łodzi i krewnych na ich pokładach. Jeżeli kiedykolwiek wróci, w gildii na pewno będą mu mieli do powiedzenia parę przykrych słów. Nie wolno mu zabierać pasażerów. Płyną wzdłuż brzegu do Illian, gdzie będą na mnie czekać. Rozumiesz, wcale nie mam zamiaru udawać się aż do samego Tar Valon.

Tym razem Mat naprawdę nie mógł się nie skrzywić. W przypadku, gdyby nie udało mu się namówić Luki, miał zamiar spróbować z łodziami Jasfera Anana. Było to niebezpieczne wyjście, prawda bardziej niż niebezpieczne. Sul’dam w dokach z pewnością chciałaby dokładnie obejrzeć każdy rozkaz, w myśl którego damane odpływały dokądś na pokładach rybackich łodzi, zwłaszcza w środku nocy. Jednak te łodzie zawsze stanowiły ostatnią deskę ratunku. Cóż, w takim razie będzie musiał przemówić do rozumu Luce przemówić naprawdę porządnie.

— Pozwoliłaś swojej rodzinie popłynąć o tej porze roku? — W głosie Joline niedowierzanie walczyło o lepsze z przyganą. — Kiedy szykują się najgorsze sztormy?

Wciąż odwrócona do Aes Sedai plecami, pani Anan uniosła dumnie głowę, ale nie była to duma z siebie samej.

— Ufałabym Jasferowi, nawet gdyby postanowił pożeglować wprost w paszczę cemaros. Ufam mu w takim samym stopniu, jak ty swoim Strażnikom, Zielona. Bardziej.

Tknięta nagłym bodźcem, Joline zmarszczyła brwi, schwyciła żelazną podstawę lampy i podeszła bliżej, oświetlając twarz karczmarki.

— Czy my się już gdzieś nie spotkałyśmy? Czasami, gdy nie widzę twojej twarzy, głos wydaje mi się znajomy.

Zamiast odpowiedzieć, Setalle wzięła od Mata a’dam i zaczęła przesuwać w palcach segmenty płaskiej bransolety, zamocowanej na końcu srebrnej smyczy. Cała ta rzecz składała się z segmentów, wpasowanych w siebie tak zręcznie, że nie sposób było dostrzec połączeń między nimi.

— Równie dobrze możemy teraz przeprowadzić próby.

— Próby? — zapytał i zadrżał na widok wyrazu migdałowych i oczu tamtej.

— Nie każda kobieta może zostać sul’dam. Tyle już powinieneś wiedzieć... Zakładam, że mi się uda, lepiej jednak sprawdźmy nim wybije godzina. — Spod zmarszczonych brwi spoglądała na bransoletę, która uparcie nie chciała się otworzyć i obracała ją niepewnie w dłoniach. — Wiesz może, jak ją się otwiera? Nie potrafię nawet znaleźć zapięcia.

— Tak — odparł cicho. W tych rzadkich momentach, gdy zdarzało mu się rozmawiać z Seanchanami o sul’dam i damane, ograniczał się do ostrożnych pytań o ich wykorzystanie w boju. Nigdy wcześniej je zastanawiał się nad drogą doboru sul’dam. Dopuszczał możliwość, że przyjdzie mu się z nimi zmierzyć w bitwie... te starożytne wspomnienia wciąż narzucały mu się z rozważaniami na temat strategii i taktyki... jednak z pewnością nigdy nie planował ich werbunku. — Lepiej sprawdźmy od razu. — Zamiast... Światłości!

Zapięcie obroży było dla niego prostą sprawą, bransoleta jeszcze prostszą. Wszystko sprowadzało się do nacisku we właściwych miejscach, od góry i od dołu, w kierunku nie całkiem prostopadłym do smyczy. Można było to zrobić jedną ręką... Bransoleta otworzyła się z metalicznym szczęknięciem. Z obrożą poszło nieco trudniej i wymagało to odeń użycia obu dłoni. Przyłożył palce do właściwych punktów po obu stronach miejsca, gdzie przymocowana była smycz, nacisnął i pociągnął, równocześnie nie osłabiając nacisku. Wydawało mu się, że bez rezultatu, póki nie skręcił trzymanych w dłoniach fragmentów obroży w przeciwne strony. Rozeszły się tuż obok miejsca, gdzie zamocowana była smycz, wydając szczęknięcie głośniejsze niż poprzednie. Proste. Oczywiście wyrozumowanie, jak to zrobić, zajęło mu wcześniej, jeszcze w pałacu, prawie godzinę, mimo iż wezwał na pomoc Juilina. Jeśli jednak spodziewał się pochwał, spotkał go zawód. Nikt nawet nie spojrzał na niego, jakby wszyscy potrafili to samo!