Выбрать главу

Setalle zatrzasnęła bransoletę wokół nadgarstka, zwiniętą smycz przewiesiła przez przedramię, a potem wzięła w dłonie otwartą obrożę. Joline patrzyła na nią z odrazą, dłonie kurczowo zaciskały się na fałdach spódnic.

— Chcesz stąd uciec? — zapytała cicho karczmarka.

Po chwili wahania Joline wyprostowała się i uniosła podbródek. Setalle założyła obrożę na szyję Aes Sedai, zapięcie zaskoczyło z tym samym ostrym trzaskiem, który wydało, otwierając się. Ocena rozmiaru musiała go zmylić, pasował idealnie, układając się tuż nad wysokim karczkiem sukni. Joline skrzywiła się i to było wszystko, Mat jednak nieomal namacalnie czuł, jak Blaeric i Fen sztywniej ą za jego plecami. Wstrzymał oddech.

Obie kobiety równocześnie dały mały krok, ocierając się o Mata i dopiero wtedy wypuścił powietrze z płuc. Joline niepewnie zmarszczyła brwi. Kolejny krok.

Aes Sedai z krzykiem padła na podłogę, wijąc się w agonii. Nie potrafiła artykułować słów, z otwartych ust dobywały się coraz głośniejsze jęki. Skuliła się w sobie, ręce, nogi, a nawet palce drżały skręcając się pod nienaturalnymi kątami.

Gdy tylko Joline upadła, szarpiąc za obrożę, Setalle również osunęła się na kolana. Równocześnie poderwali się Blaeric i Fen, choć ich postępowanie w oczach Mata zdało się zupełnie niezrozumiałe Blaeric ukląkł, uniósł zawodzącą Aes Sedai i przycisnął do piersi równocześnie masując szyję. Fen palcami uciskał jej ramiona. Obroża otworzyła się, a Setalle przysiadła na piętach. Jednak Joline nie przestawała rzucać się i jęczeć, a jej Strażnicy wciąż się nią zajmowali, masując zesztywniałe mięśnie. Mat doczekał się od nich paru chłodnych spojrzeń, jakby wszystko było jego winą.

Ledwie zwracał na nich uwagę, mając przed oczyma wyłącznie gruzy swoich subtelnych planów. Nie miał pojęcia, co teraz zrobić, od czego zacząć. Tylin wróci za dwa dni, a do tego czasu nie powinno go już być w mieście..

Przecisnął się obok Setalle i poklepał ją po ramieniu.

— Powiedz jej, że postaram się wymyślić coś innego — mruknął. Ale co? Najwyraźniej do posługiwania się a’dam potrzebna była kobieta ze zdolnościami kwalifikującymi ją na sul’dam.

Karczmarka dogoniła go w ciemnościach u podnóża schodów wiodących do kuchni, gdzie zostawił kapelusz i płaszcz. Mocny, prosty wełniany płaszcz bez śladu haftu. Mężczyznom najlepiej jest bez ozdób, Rozstał się z nimi bez żalu. I te wszystkie koronki! Śladu żalu!

— Masz przygotowany inny plan? — zapytała. W ciemnościach nie widział jej twarzy, tylko srebrnego węża a’dam. Majstrowała przy bransolecie na nadgarstku.

— Zawsze mam inny plan — skłamał, rozpinając jej bransoletę — Przynajmniej nie będziesz musiała nadstawiać karku. Gdy tylko zajmę się Joline, będziesz mogła dołączyć do męża.

Mruknęła coś niezrozumiale. Podejrzewał, że wiedziała, iż kłamie i nie ma żadnego planu.

Nie chciał przechodzić przez pełną Seanchan wspólną salę, toteż wyszedł z kuchni tylnimi drzwiami, wydostając się na podwórze stajni, a później przez bramę prosto na Mol Hara. Nie chodziło nawet o to, by się obawiał, iż któryś zauważy go i zacznie się zastanawiać. W tych skromnych rzeczach brali go za chłopca na posyłki karczmarki. Ale wśród Seanchan dostrzegł wcześniej trzy sul’dam i dwie damane. Powoli mu świtało, że nie da rady wydostać Teslyn i Edesiny, toteż sam widok damane już go przygnębiał. Krew i krwawe popioły, obiecał przecież tylko,że spróbuje!

Blade słońce wciąż stało jeszcze wysoko na niebie, jednak wzbierał już wiatr od morza, przynoszący sól i obietnicę deszczu. Wszyscy obecni na Mol Hara wyraźnie spieszyli się, by załatwić swoje sprawy, nim lunie, wyjątkiem był oddział Straży Skazańców, maszerujący przez plac. Ludzie, nie Ogirowie. Gdy dotarł do cokołu wysokiego pomnika królowej Nariene z obnażoną piersią, poczuł dotyk dłoni na ramieniu.

— Z początku cię nie rozpoznałem bez tych pstrokatych rzeczy, Macie Cauthon.

Mat odwrócił się, stając twarzą w twarz z potężnie zbudowanym so’jhin z Illian, którego widział w dniu, gdy Joline powtórnie pojawiła się w jego życiu. Skojarzenie tamtych dwu zdarzeń nie rokowało szczególnie miło. Mężczyzna o okrągłej twarzy wyglądał dość dziwnie z bujną brodą i częściową łysiną, na dodatek wszystkiego w koszuli bez rękawów.

— Znamy się? — zapytał ostrożnie Mat.

Tamten uśmiechnął się szeroko.

— Niech mnie Fortuna okaleczy, ja ciebie znam. Pewnego razu odbyliśmy razem pamiętną przejażdżkę na moim statku. Na początku były trolloki i Shadar Logoth, a skończyło się wszystko Myrddraalem i pożarem Białego Mostu. Bayle Domon, panie Cauthon. Teraz mnie już pamiętasz?

— Pamiętam. — Faktycznie coś sobie przypominał. Większa część podróży jawiła mu się dość mgliście, jakby postrzępiona i w dziurach, które wypełniły później tamte inne wspomnienia. — Musimy się kiedyś spotkać nad korzennym winem i porozmawiać o starych dobrych czasach. — Co oczywiście nie nastąpi nigdy, jeśli uda mu się Domona zauważyć wcześniej. To co z całej podróży zapamiętaj jawiło mu się osobliwie niemiłe, jakby echa majaków śmiertelnej choroby. Prawda, był chory, przynajmniej w pewnym sensie. Kolejne niemiłe wspomnienie.

— Najlepiej od razu — zaśmiał się Domon, otaczając grubą ręka ramiona Mata i zawracając do “Wędrownej Kobiety”.

Nie widząc sposobu zniechęcenia tamtego, który nie skończyłby się bójką, Mat poszedł. A bójka na pięści nie bardzo kojarzyła mu się z postanowieniem nie rzucania się w oczy. Zresztą wcale nie musiał zwyciężyć. Domon był tłusty, ale jego tłuszcz okrywał twarde mięśnie. Tak czy siak, nie miał nic przeciwko odrobinie wina. Poza tym — przypomniał sobie — czy Domon aby nie był przypadkiem kimś w rodzaju szmuglera? Niewykluczone, że znał drogi wiodące do i z Ebou Dar, o których inni nie mieli pojęcia, i że zdradzi nieco swej wiedzy, poddany ostrożnej indagacji. Zwłaszcza nad pucharkiem wina. W kieszeni kaftana Mata spoczywała tłusta sakiewka ze złotem i nie miał nic przeciwko temu, by jej zawartość przeznaczyć na doprowadzenie tego mężczyzny do stanu upojenia stosownego skrzypkowi w Niedzielę. Pijani mówili.

Domon pospiesznie przeprowadził go przez wspólną sale, po drodze kłaniając się na lewo i prawo Krwi oraz oficerom, którzy ledwie zwracali na niego uwagę, o ile w ogóle. Jednak nie poszli do kuchni, gdzie Enid może odstąpiłaby im ławkę w kącie. Zamiast tego udali się na górę po pozbawionych poręczy schodach. Póki Domon nie popchnął Mata w kierunku małego pomieszczenia na tyłach gospody, ten uznał, iż chce odebrać jego płaszcz i kaftan. Pomieszczenie ogrzewał ogień buzujący na palenisku, jednak Mat nagle poczuł zimno bardziej przejmujące niż na zewnątrz.

Domon zamknął za nimi drzwi, a potem oparł się o nie i zaplótł ramiona.

— Oto stoisz w obecności Kapitana Zielonych lady Egeanin Tamarath — zaintonował, a później dodał bardziej normalnym tonem: — To jest Mat Cauthon.

Mat spoglądał to na Domona, to na wysoką kobietę siedzącą sztywno na krześle z drabinkowatym oparciem. Jej plisowana suknia była dzisiaj bladożółta, na nią narzuciła haftowaną w kwiaty tunikę, jednak nie miał kłopotów z przypomnieniem sobie. Ostre rysy twarzy i błękitne oczy, nieomal równie drapieżne, co oczy Tylin. Tylko, jak podejrzewał, Egeanin bynajmniej nie chodzi o pocałunki. Dłonie miała szczupłe, wyraźnie jednak poznaczone odciskami od miecza. Nawet nie miał szansy zapytać, o co w tym wszystkim chodzi, ale też okazało się, że wcale nie musiał.