Выбрать главу

Problem polegał na tym, że nie mógł zasnąć. Leżał w ciemnościach z ręką założoną za głowę i rzemykiem medalionu owiniętym wokół nadgarstka, przygotowany na ewentualny atak gholam. Ale to nie myśl o potworze nie pozwalała mu spać. Nie potrafił przestać roztrząsać w głowie szczegółów planu. Plan był dobry. I prosty. Tak prosty, jak to tylko możliwe w danych okolicznościach. Tyle tylko, że żadna bitwa nigdy nie przebiegała według planu, nawet najlepszego. Wielcy dowódcy zawdzięczali swoją sławę nie tylko błyskotliwym planom, ale temu, że zwyciężali nawet wówczas, gdy ich plany zawodziły. I oto, kiedy pierwszy brzask zalśnił w oknach, on wciąż leżał, obracając medalion w palcach i próbując dociec, co pójdzie źle.

30

Zimne, grube krople deszczu

Świt przyszedł chłodny i przyniósł szare chmury, które zasnuły niebo oraz wiatr od Morza Sztormów, grzechoczący luźnymi szybkami w oknach. Z pewnością nie był to dzień, który w opowieściach bardów staje się scenerią wielkich operacji ratunkowych i ucieczek. To był dzień na morderstwo. Niezbyt przyjemna myśl, kiedy chce się dotrwać następnego świtu. Jednak plan był prosty. Teraz, gdy miał do dyspozycji seanchańską szlachciankę Krwi, nic nie mogło pójść źle. Ze wszystkich sił starał się sobie to wmówić.

Lopin przyniósł śniadanie, szynkę, chleb i nieco twardego żółtego sera. Zjadł, ubierając się. Nerim tymczasem pakował ostatnie ubrania, które miały trafić do gospody, w tym parę koszul stanowiących upominek od Tylin. Mimo wszystko były to dobre koszule, a Nerim twierdził, że z koronkami da się coś zrobić, choć jak zwykle powiedział to tonem, którym mógłby zaoferować zaszywanie całunu. Jednak Mat wiedział, że siwowłosy mężczyzna o żałobnym usposobieniu dobrze sobie radził z igłą i nitką. Zszył mu już dosyć ran.

— Nerim i ja wyjdziemy z Olverem przez bramę śmieciarzy na tyłach pałacu — wyrecytował Lopin z przesadną cierpliwością, klepiąc się rękoma po biodrach. Służący w pałacu rzadko musieli rezygnować z posiłków, toteż jego ciemny taireński kaftan znacznie ciaśniej niż kiedykolwiek dotąd opinał okrągły brzuch. Jeśli już o tym mowa, poły kaftana nie kołysały się luźno, jak kiedyś miały w zwyczaju. — Przed porą wywózki śmieci nigdy tam nikogo nie ma, prócz wartowników, a oni są przyzwyczajeni, że nosimy rzeczy mego pana, więc nas nie zatrzymają. Pod “Wędrowną Kobietą” zajmiemy się złotem mego pana oraz resztą rzeczy, a Metwyn, Fergin , Gorderan spotkają się z nami przy koniach. Potem razem z Czerwonorękimi w południe przeprowadzimy młodego Olvera przez Bramę Dal Eira. Żetony końskiej loterii, również na zwierzęta juczne, mam w kieszeni kaftana, mój panie. Na mojego pana będziemy czekać w opuszczonej stajni przy Wielkiej Drodze Północnej, około mili na północ od Niebiańskiego Okręgu. Ufam, że poprawnie zapamiętałem instrukcje, jakich mój pan raczył mi udzielić?

Mat przełknął ostatnie okruchy sera i otrzepał dłonie.

— Chcesz powiedzieć, że zbyt wiele raz kazałem ci je powtarzać? — zapytał, z pewnym trudem wkładając kaftan. Prosty, ciemnozielony kaftan. W dzień taki jak dzisiaj, człowiek preferował prosty ubiór. — Zwyczajnie chciałem się upewnić, że wszystko wbijesz sobie do głowy. Pamiętaj, jeżeli do jutrzejszego wschodu słońca nie przybędę na miejsce, pojedziecie sami szukać Talmanesa i reszty Legionu. — Wszystko się wyda podczas porannej inspekcji zagród. Jeśli do tej pory nie wydostaną się z miasta, z pewnością będzie miał okazję sprawdzić, czyjego szczęście zatrzyma opadający topór kata. Powiedziano mu, że jego losem jest umrzeć i żyć znowu... to było proroctwo, czy coś takiego... jednak, na ile się w tym wyznawał, miał wszystko już za sobą.

— Oczywiście, mój panie — z afektacją potwierdził Lopin. — Będzie, jak mój pan powiedział.

— Oczywiście, mój panie — wymamrotał Nerim, równie pogrzebowym głosem co zawsze. — Mój pan rozkazuje, słudzy słuchają.

Mat podejrzewał, że go okłamują, ale dwa lub jeszcze kilka dodatkowych dni oczekiwania z pewnością im nie zaszkodzi, a po ich upływie na pewno pogodzą się z faktem, że on nie przybędzie. Metwyn i pozostali dwaj żołnierze ich przekonają, jeśli zajdzie potrzeba. Tamci trzej mogliby zresztą próbować uratować Mata Cauthona, jednak nie będą kłaść głowy na katowski pień, gdy jego głowa już zeń spadnie. Z jakiegoś powodu wobec Lopina i Nerima nie miał identycznej pewności.

Olvera jakoś nie wzburzyła zanadto konieczność rozstania się z Riselie, czego Mat się poniekąd obawiał. Podniósł tę kwestię, pomagając chłopakowi spakować rzeczy w węzełek, który miał trafić do gospody. Wszystkie rzeczy Olvera leżały schludnie ułożone na wąskim łóżku, w pomieszczeniu, które kiedyś było małym salonikiem, a równocześnie pokojem kary, gdy Mat jeszcze tu mieszkał.

— Ona wychodzi za mąż, Mat — cierpliwie powiedział Olver, jakby wyjaśniając rzecz oczywistą. Otworzył na moment wieko wąskiej rzeźbionej szkatułki, którą otrzymał od Riselle, tyle tylko,żeby się upewnić, iż jego czerwone pióro sokoła jest bezpieczne, a potem zamknął je z trzaskiem i wetknął do skórzanego tobołka, który miał ponieść na ramieniu. Pióra strzegł z równym namaszczeniem, co sakiewki zawierającej dwadzieścia złotych koron i garść srebra. — Nie myślę, aby jej mąż pozwolił, by dalej udzielała mi lekcji czytania. Ja bym na jego miejscu nie pozwolił.

— Ach, tak — powiedział Mat. Riselle naprawdę szybko się uwijała. Jej ślub z Generałem Sztandaru Yamadą został podany do publicznej wiadomości wczoraj, a ceremonia miała mieć miejsce jutro, choć obyczaj nakazywał przynajmniej miesiąc zwłoki. Yamada mógł być wielkim generałem... Mat tego nie mógł wiedzieć... ale wobec Riselle i jej wspaniałego łona nie miał żadnych szans. Dziś oglądali winnicę na Wzgórzach Rhiannon, którą pan młody wniósł w prezencie ślubnym. — Po prostu pomyślałem sobie, że mógłbyś zechcieć... nie wiem... wziąć ją ze sobą, czy co.

— Nie jestem dzieckiem, Mat — sucho oznajmił Olver. Owinął lnianą szmatką pasiastą skorupę żółwia, a potem dołączył ją do zawartości tobołka. — Zagrasz ze mną jeszcze w Węże i Lisy, prawda? Riselle lubiła grać, a ty ostatnio wcale nie miałeś czasu. — Mimo iż Mat zawinął jego rzeczy w płaszcz, który miał trafić do kosza na grzbiet jucznego konia, chłopak wsadził do tobołka zapasową parę spodni, kilka czystych koszul i skarpet. Oraz planszę do Węży i Lisów, którą zrobił dla niego nieżyjący już ojciec. Najtrudniej zgubić to, co ma się przy sobie, a Olver stracił już w ciągu swych dziesięciu lat więcej niż inni przez całe życie. Wciąż jednak wierzył, że da się wygrać w Węże i Lisy, nie łamiąc reguł.

— Zagram — obiecał Mat. I miał zamiar wywiązać się z obietnicy, jeśli wszystko pójdzie dobrze. Z pewnością złamał dość reguł, żeby zasługiwać na wygraną. — Musisz tylko zadbać o Wiatr, zanim się nie spotkamy. — Olver uśmiechnął się szeroko, co jak na niego, stanowiło spory wyczyn. Chłopak kochał swego długonogiego siwego wałacha niemalże tak samo, jak grę w Węże i Lisy.

Niestety, okazało się, że Beslan również sądzi, iż można wygrać w Węże i Lisy.

— Dziś wieczorem — mruczał, przechadzając się w tę i z powrotem przed kominkiem sypialni Tylin. W oczach miał dość chłodu, żeby zapodziało się gdzieś ciepło paleniska, dłonie zaplótł za plecami, jakby siłą powstrzymywał je przed rwaniem się do rękojeści wąskiego miecza. Wysadzany klejnotami cylindryczny zegar na rzeźbionym w faliste ornamenty marmurowym gzymsie wybij czterokrotnie drugą godzinę poranka. — Gdybyś mnie uprzedził kilka dni wcześniej, przygotowałbym coś naprawdę niesamowitego!