Выбрать главу

— Nie chcę nic niesamowitego — poinformował go Mat. W ogóle nic nie chciał od tego człowieka, jednak Beslan nieco wcześniej przypadkowo zobaczył Thoma, gdy ten wślizgiwał się na podwórze“Wędrownej Kobiety”. Thom udał się tam, by zabawiać Joline do czasu, aż wieczorem Egeanin nie przyprowadzi swojej sul’dam, miał ją uspakajać i podnosić na duchu dworskimi manierami, jednak w istocie mógł przecież odwiedzać gospodę z nieskończonej liczby innych powodów. Cóż, może nie było ich nieskończenie wiele, pamiętając, że pełna była Seanchan, niemniej z pewnością zebrałoby się ich kilka. Tylko że Beslan wpił się w ten jeden powód niczym kaczka w robaka i nie chciał za nic dać się odprawić.

— Wystarczyłoby, gdyby kilku twoich przyjaciół podpaliło parę magazynów przy Drodze do Zatoki, które Seanchanie wyładowali po brzegi. Zaraz po północy, pamiętaj. Niemniej, lepiej żebyś godzinę się spóźnił, niż gdybyś miał zrobić to przed północą. — Przy odrobinie szczęścia przed północą będzie już za miastem. — Ich uwaga zwrócona będzie na południe, a poza tym, wiesz jak im zaszkodzi strata tych towarów.

— Powiedziałem, że to zrobię — kwaśno powtórzył Beslan — ale musisz przyznać, że podpalenie to nie jest szczególnie szlachetny gest oporu.

Mat rozsiadł się, wsparł dłonie na rzeźbionych w kształt bambusa poręczach fotela i zmarszczył brwi. Chciał uspokoić dłonie, jednak palce tańczyły mimowolnie, a sygnet metalicznie stukał.

— Beslan, gdy zapłoną te pożary, ty będziesz w gospodzie na oczach wszystkich, nieprawdaż? — Tamten skrzywił się. — Beslan?

Beslan wyrzucił ręce w górę.

— Wiem. Wiem. Nie wolno mi narażać matki. Dam się zobaczyć. O północy będę już tak pijany, jak jakiś mąż karczmarki! Możesz się założyć, że tam będę! To po prostu jest takie nieheroiczne, Mat. Wojuję z Seanchanami niezależnie od tego, co robi moja matka.

Mat stłumił westchnienie. Prawie mu się udało.

Rzecz jasna nie było sposobu, żeby Czerwonoręcy potajemnie wyprowadzili konie ze stajni. Mat dwukrotnie tego ranka widział, jak jedna kobieta wręcza drugiej monety i po dwakroć wręczająca patrzyła nań złym okiem. Mimo iż Vanin i Harnan z pozoru niewzruszenie tkwili w długich koszarowych pomieszczeniach obok stajni, pałac wiedział, że Mat Cauthon wkrótce się wynosi i już płacono zakłady. Trzeba było zadbać tylko o to, by nikt nie zorientował się, jak szybko to nastąpi, nim będzie za późno.

W miarę jak poranek dojrzewał, wiatr dął coraz silniejszy. On jednak osiodłał Oczko i rozpoczął swe niekończące się kółka po dziedzińcu stajni pałacu, kuląc się nieco w siodle i szczelniej otulając płaszczem. Jechał też wolniej niż zwykle, a stalowe kopyta Oczka dobywały leniwy, ciężki odgłos z kamieni bruku. Od czasu do czasu krzywił się do ciemnych chmur i kręcił głową. Nie, Mat Cauthon wcale nie lubi takiej pogody. Mat Cauthon zaraz schowa się w jakimś ciepłym i suchym miejscu, póki niebo się nie przejaśni, tak, właśnie.

Sul’dam prowadzące damane we własnym kręgu po podwórzu również wiedziały, że wkrótce go tu nie będzie. I choć służące nie rozmawiały bezpośrednio z Seanchankami, to co wiedziała jedna kobieta, wkrótce wiedziały już wszystkie w promieniu co najmniej mili. Pożar lasu nie rozprzestrzeniał się tak szybko po suchej ściółce, jak kobiece plotki. Wysoka słomianowłosa sul’dam spojrzała w jego stronę i pokręciła głową. Niska, krępa sul’dam zaśmiała się w głos, a białe zęby zalśniły w twarzy smagłej jak u Ludu Morza. Był tylko Zabawką Tylin.

Sul’dam się nie przejmował, jednak martwił go stan psychiczny Teslyn. Przez kilka ostatnich dni aż do tego ranka nie widział jej wśród wyprowadzanych na spacer damane. Dzisiaj sul’dam pozwalały, by poły ich długich płaszczy rozwiewał wiatr, ale damane otulały się szczelnie swoimi okryciami — wyjątkiem była Teslyn, której szary płaszcz powiewał niczym sztandar, jakby zupełnie zapomniany, ona sama zaś potykała się na nierównym bruku. W obliczu Aes Sedai błyszczały szeroko rozwarte, smętne oczy. Od czasu do czasu rzucała spojrzenie ciemnowłosej sul’dam o obfitym biuście która trzymała drugi koniec jej srebrnej smyczy i wtedy nie potrafiła się powstrzymać — nerwowo oblizywała wargi.

Mat poczuł, jak go coś ściska w żołądku. Gdzie się podziała determinacja? A jeżeli doszła do wniosku, że lepiej się poddać...

— Wszystko w porządku? — zapytał Vanin, kiedy Mat zsiadł z siodła i podał mu wodze Oczka. Rozpadało się zimnymi, grubymi kroplami, a sul’dam zaganiały swoje podopieczne do środka, śmiejąc się i biegiem zmykając przed ulewą. Kilka damane również się śmiało, Mat słysząc to, czuł chłód przenikający do szpiku kości. Vanin nie ryzykował, nie chcąc dawać nikomu powodów do zastanawiania się, dlaczego postanowili uciąć sobie pogawędkę w deszczu. Grubas pochylił się, uniósł lewą przednią nogę Oczka i zaczął sprawdzać kopyto. — Wyglądasz na odrobinę bardziej chorego niż zazwyczaj.

— Wszystko jest w jak najlepszym porządku — odparł Mat. Ból w nodze i biodrze dokuczał niczym chory ząb, ale ledwie zdawał sobie sprawę z jego istnienia. Padało coraz mocniej. Światłości, jeśli Teslyn teraz się załamie... — Zapamiętaj. Jeżeli wieczorem usłyszysz jakieś krzyki w pałacu, albo cokolwiek, co sygnalizować będzie kłopoty, nie czekajcie z Harnanem. Zmykajcie od razu i poszukajcie Olvera. On będzie...

— Wiem, gdzie będzie nasz szczeniaczek. — Vanin puścił nogę Oczka, wyprostował się, a potem splunął przez jedną z licznych szczelin w uzębieniu. Krople deszczu spływały mu po twarzy. — Harnan nie jest na tyle głupi, żeby nie mógł sam założyć sobie butów, ja też wiem co robić. Zajmij się swoją częścią roboty i zadbaj, żeby dopisało szczęście. Chodź, chłopie — zwrócił się znacznie cieplejszym tonem do Oczka. — Mam dla ciebie trochę dobrego owsa. A dla siebie niezły gulasz z ryb.

Mat wiedział, że sam również powinien coś zjeść, jednak miał wrażenie, że wcześniej nałykał się kamieni, które nie zostawiły już miejsca na pożywienie. Pokuśtykał z powrotem do apartamentów Tylin, przerzucił mokry płaszcz przez poręcz fotela i przez czas jakiś stał bez ruchu, wpatrzony w kąt, gdzie włócznia o czarnym drzewcu trwała obok nie naciągniętego łuku. Wrócić po ashandarei chciał w ostatniej chwili. W tym czasie cała szlachta Krwi będzie już w łóżkach, podobnie jak służba i tylko wartownicy będą czuwać — nie mógł ryzykować, że ktoś go z nią wcześniej zobaczy. Nawet Seanchanie, dla których był Zabawką, zwrócą uwagę, gdy będzie paradował nocą z bronią po korytarzach. Łuk również chciał zabrać. Dobrego czarnego cisu właściwie nie sposób było znaleźć nigdzie poza Dwiema Rzekami, poza tym tutaj wycinano zeń znacznie krótsze drzewce. Nie napięty, powinien być dwie stopy wyższy od łucznika. Może jednak mimo wszystko powinien go zostawić. Jeśli przyjdzie co do czego, będzie potrzebował obu rąk do posługiwania się ashandarei, a chwila potrzebna na odrzucenie łuku może decydować o życiu lub śmierci.

— Wszystko pójdzie zgodnie z planem — oznajmił w głos. Krew i popioły, gadał jak ten głupi Beslan! — Nie mam zamiaru wycinać sobie drogi z przeklętego pałacu! — Kompletne brednie. Szczęście było bardzo przyjemnym sprzymierzeńcem podczas gry w kości. Liczyć na nie w innych sytuacjach, równało się dopraszaniu o śmierć.