— A więc jednak uciekasz, Zabawko.
Z przekleństwem na ustach odwrócił się... i zobaczył Tuon. Jej smagłą, poważną twarz skrywała przeźroczysta woalka. Podtrzymujący woalkę na nagiej czaszce diadem był jednym kręgiem ognistych łez i pereł. Prawdziwa fortuna, jeśli do tego dodać szeroki wysadzany klejnotami pasek i długi naszyjnik. Świetny moment, by myśleć o klejnotach, nie ma co... Nawet takich. Cóż ona tu, na Światłość, robi o tej porze? Krew i popioły, jeśli się wystraszy, wezwie straże...!
Popchnięty desperacją, wyciągnął ku niej ręce, ale wywinęła się z uścisku i wytrąciła mu ashandarei. Cios był tak mocny, że prawie stracił czucie w dłoni. Spodziewał się, że teraz zacznie uciekać, zamiast tego zasypała go niezliczonymi ciosami dłoni zwiniętych w pięści lub złożonych razem na podobieństwo ostrza topora. Sam był szybki — Thom mawiał, że nigdy jeszcze nie spotkał kogoś o równie szybkich rękach — jednak teraz był w stanie tylko zasłaniać się przed nią, a o schwytaniu mógł zapomnieć. Gdyby nie to, że resztkami refleksu chronił przed złamaniem swój nos — oraz inne części ciała, biła nadzwyczaj mocno, jak na taką drobną istotkę — cała sytuacja mogłaby mu się wydać śmieszna. Był od niej znacznie wyższy i cięższy, choć w istocie jak na mężczyznę wagę miał mnie więcej w normie, jednak atakowała go nieustannie, jakby to ona była wyższa, silniejsza i spodziewała się w każdej chwili rozstrzygnąć starcie. Z jakiegoś powodu już po kilku chwilach walki jej pełne usta uśmiechały się szeroko, a gdyby nie sytuacja, przysiągłby, że w wielkich wilgotnych oczach lśni rozkosz. A żeby sczezł, podziwianie piękna kobiety w takiej chwili było czymś znacznie gorszym, niż szacowanie wartości posiadanych przez nią klejnotów!
Nagle odstąpiła i uniosła dłonie, by poprawić diadem. Na jej twarzy nie było już śladu poprzednich wzruszeń. Zastąpiła je całkowita koncentracja. Rozstawiła nogi i nie spuszczając zeń oka, powoli zaczęła podciągać białe plisowane spódnice, póki nie obnażyła kolan.
Nie potrafił pojąć, dlaczego jeszcze nie wzywa pomocy, jednak rozumiał, że przygotowuje się do kopnięcia. Cóż, nie uda jej się, póki on ma w tej sprawie coś do powiedzenia! Skoczył i wszystko wydarzyło się od razu. Szarpnięcie bólu w biodrze rzuciło go na kolana. Tuon zadarła suknię nad biodra, a jej szczupła noga w białej pończosze wymierzyła mu kopniaka, który przeszedł wysoko ponad głową. Tymczasem ona sama znalazła się w powietrzu...
Z pewnością nie mniej niż ją zaskoczył go widok Noala, który trzymał wierzgającą dziewczynę, jednak zareagował szybciej niż ona. Gdy w końcu otworzyła usta do krzyku, Mat doskoczył do niej i wepchnął jej materię woalki między zęby. Strącony z czoła diadem potoczył się po posadzce. Oczywiście, nie było mowy o współpracy, jakiej doczekał się od Tylin. Wyłącznie mocnemu chwytowi za szczękę zawdzięczał, że mu nie odgryzła palców. Z jej gardła dobywały się gniewne odgłosy, a w oczach gorzała wściekłość, której nie było w nich podczas walki. Skręcała się w uściskach Noala, wierzgając nogami. Jednak stary tak zręcznie ją trzymał, że nie była w stanie go trafić. Zresztą, stary czy nie stary, najwyraźniej radził sobie świetnie.
— Kobiety zawsze traktują cię w ten sposób? — zapytał tamten, uśmiechając się uprzejmie. Miał na sobie płaszcz, a tobołek z dobytkiem przewiesił przez plecy.
— Zawsze — kwaśno odparł Mat i jęknął, trafiony kopniakiem w biodro. Jedną ręką odwiązał szarfę z szyi, a potem zakneblował nią Tuon kosztem przygryzionego kciuka. Światłości, co on miał z nią zrobić?
— Nie miałem pojęcia, że to właśnie sobie zaplanowałeś — powiedział Noal, którego zmagania nie zmęczyły. Mimo szalejącej w jego ramionach furii, piersi starego nie unosił przyspieszony oddech. — Ale jak widzisz, dziś w nocy również postanowiłem wymówić gościnę. Podejrzewam, że za dzień, dwa miejsce to może stać się niezbyt przyjemne dla twego szanownego sługi.
— Mądra decyzja — mruknął Mat. Światłości, zapomniał ostrzec Noala.
Ukląkł i udało mu się na tyle uniknąć kopniaków Tuon — przynajmniej większości — żeby złapać jej nogi. Dobytym z rękawa nożem naciął skraj jej sukni, a potem oderwał z niej długi pas, którym chciał związać kostki. Dobrze się stało, że przed momentem nabrał praktyki. Wiązanie kobiet nie zaliczało się do jego codziennych zajęć. Oderwał drugi pas materii od jej sukni, a potem po dwakroć jęknął: raz z wysiłku, jakiego kosztowało podniesienie jej diademu z posadzki, dwa od ostatniego kopnięcia z obu nóg, na które jego biodro zareagowało eksplozją ognia. Kiedy nasadził jej diadem na głowę, Tuon spojrzała mu głęboko w oczy. Przestała się niepotrzebnie ciskać, jednak lęku w niej również nie było. Światłości, na jej miejscu chyba by dostał skrętu kiszek.
W końcu pojawił się Juilin, w płaszczu, z pełnym wyposażeniem; przy pasie miał krótki miecz i łamacz mieczy, w ręku cienką bambusową pałkę. Do jego boku przywarła szczupła ciemnowłosa kobieta w grubych białych szatach, jakie da’covale nosili na dworze. Była śliczna w cokolwiek nadąsany sposób, z usteczkami niby pąk róży, jednak co najmniej pięć, sześć lat starsza niż Mat oczekiwał — wielkie ciemne oczy popatrywały nieśmiało. Na widok Tuon pisnęła i odskoczyła od Juilina, jakby ją parzył. Potem padła na kolana i przycisnęła głowę do posadzki.
— Aż do tej chwili musiałem ją przekonywać do ucieczki — westchnął łowca złodziei, obrzucając ją zaniepokojonym spojrzeniem. Tyle powiedział tytułem wyjaśnienia, a potem jego uwagę przyciągnęło brzemię Noala. Zdjął ten swój bezsensowny stożkowaty kapelusz i podrapał się po głowie. — I co my z nią zrobimy? — zapytał wprost.
— Zostawimy ją w stajni — odparł Mat. Będzie to możliwe pod warunkiem, że Vanin i Harnan przekonali stajennych, by pozwolili im się zająć wierzchowcami ewentualnych kurierów. Do tej pory wydawało się to zupełnie zbędnym środkiem ostrożności, z pozoru wcale niekoniecznym. Do tej pory. — Na stryszku z sianem. Znajdą ją dopiero rano, podczas karmienia koni.
— A już myślałem, że postanowiłeś ją porwać — westchnął Noal, stawiając Tuon na posadzce i przesuwając uchwyt. Z wysoko uniesioną głową kobieta sprawiała takie wrażenie, jakby dalsza walka była poniżej jej godności. Przestała się szamotać nie dlatego, że było to beznadziejne, ale dlatego, że tak postanowiła.
W korytarzu wiodącym do westybulu rozległy się kroki. I z każdą chwilą stawały głośniejsze. To w końcu pewnie Egeanin. Albo, wnioskując ze sposobu, w jaki układały się wydarzenia tej nocy, Straż Skazańców. Ogirowie.
Mat szybkim gestem posłał ich do kątów, których nie mógł zobaczyć nikt z wchodzących, a potem pokuśtykał po swoją włócznię. Juilin podniósł Therę i pociągnął w lewo, gdzie zaraz przykucnęła. Sam zaś stanął przed nią, ściskając pałkę w obu dłoniach. Broń sprawiała dość mizerne wrażenie, jednak łowca złodziei potrafił wiele przy jej pomocy zdziałać. Noal zawlekł Tuon do przeciwnego kąta pomieszczenia, a potem uwolnił jedną rękę i sięgnął pod kaftan po długi nóż. Sam Mat stanął pośrodku, plecami do przesiąkniętej wilgocią nocy i wzniósł ashandarei. Nieważne kto wejdzie do pomieszczenia, do wielkich czynów i tak nie był zdolny — kopniak Tuon praktycznie rzecz biorąc sparaliżował jego biodro — jednak gdy przyjdzie co do czego, przynajmniej choć trochę poharata tamtych.
Gdy zobaczył wchodzącą przez drzwi Egeanin, z westchnieniem oparł się na drzewcu włóczni. Za nią wkroczyły dwie sul’dam, ich śladem zaś Domon. Mat miał po raz pierwszy okazję przyjrzeć się Edesinie i stwierdził, że pamięta ją z tamtego dnia, gdy obserwował damane na spacerze — była tą szczupłą przystojną kobietą z czarnymi włosami sięgającymi talii. Mimo a’dam, łączącego jej kark z nadgarstkiem Sety, Edesina wyglądała na spokojną. Aes Sedai na smyczy wprawdzie, niemniej pewna, że już wkrótce jej się pozbędzie. Przeciwnie Teslyn, ta była jedną niecierpliwością, bezustannie oblizywała usta i zerkała w kierunku drzwi wyjściowych. Renna i Seta prowadziły obie Aes Sedai, wciąż nie odrywając oczu od posadzki.