Pod ręką miał kilkanaście wolnych stolików, zdecydował się jednak na miejsce w odległym kącie pod frontową ścianą gospody, skąd mógł obserwować wchodzących, sam nie będąc widziany. Kiedy przepychał się między stolikami, do uszu wpadały mu oderwane strzępy konwersacji.
Wysoka blada kobieta w ciemnozielonych jedwabiach kręciła głową w reakcji na słowa mężczyzny, odzianego w ściśle dopasowany taireński kaftan. Stalowosiwy koczek na głowie z profilu upodabniał ją nieco do Cadsuane. Jej towarzysz natomiast zdawał się jakby wykuty z kamienia, tylko na smagłej kwadratowej twarzy zastygł wyraz zmartwienia.
— Może się pan przestać zamartwiać Andorem, panie Admira — mówiła uspokajającym tonem — Uwierz mi, Andoranie pokrzyczą na siebie, trochę pomachają szabelką, ale nie dojdzie do żadnej prawdziwej walki. W twoim najlepszym interesie jest trzymać się ustalonej trasy handlu. W Cairhien zapłacisz pięciokrotnie wyższe podatki niż w Far Madding. Pomyśl o dodatkowych kosztach. — Tairenianin skrzywił się, jakby właśnie o tym pomyślał. Albo jakby znienacka powziął podejrzenie, czy jej interesy rzeczywiście zbieżne są z jego.
— Słyszałem, że ciało było całe czarne i wzdęte — powiedział przy innym stoliku szczupły Illianin z siwą brodą, odziany w niebieski kaftan. — Mówiono mi, że Radczynie kazały je spalić. — Znacząco uniósł brew i podrapał się po spiczastym nosie, który nadawał mu wygląd łasicy.
— Gdyby w mieście grasowała zaraza, panie Azereos, Radczynie z pewnością powiadomiłyby mieszkańców — spokojnie oznajmiła siedząca naprzeciw niego szczupła kobieta. W zaplecionych włosach miała dwa zdobne grzebienie z kości słoniowej i była śliczna lisią nieco urodą. Nadto chłodna i opanowana jak Aes Sedai, chociaż wyglądem od sióstr różniły ją delikatne zmarszczki w kącikach piwnych oczu. — Zdecydowanie odradzałabym wszelkie pomysły dalszych inwestycji w Lugardzie, zwłaszcza kosztem tutejszych. Sytuacja w Murandy jest nadzwyczaj niestabilna. Tamtejsza szlachta nigdy nie poprze planów mobilizacyjnych Roedrana. Poza tym pewna jestem, że doszły cię słuchy o działalności Aes Sedai. Światłość jedna wie, jakie są ich cele. — Illianin niespokojnie wzruszył ramionami. W dzisiejszych czasach nikt nie mógł być pewny zamiarów Aes Sedai, o ile kiedykolwiek były one zrozumiałe.
Przy następnym stole Kandoranin z siwymi pasmami w widlastej brodzie i wielką perłą w lewym uchu pochylał się ku przysadzistej kobiecie. Ona ubrana była w ciemnoszare jedwabie, włosy zaś zaplecione miała w ciasny grzebień na szczycie czaszki.
— Słyszałem, że Smok Odrodzony koronowany został na króla Illian, pani Shimel. — Jego czoło przecinały liczne zmarszczki. — Ze względu na tę proklamację Białej Wieży, rozważam wysłanie na wiosnę wozów do Łzy trasą wiodącą wzdłuż Erinin. Rzeczna Droga z pewnością jest trudniejsza, jednak illiański rynek futer nie przynosi zysków usprawiedliwiających ryzyko.
Przysadzista kobieta uśmiechnęła się, ustami zaskakująco cienkimi w okrągłej twarzy.
— Powiadają, że od koronacji tamtego rzadko widywano w Illian, panie Posavina. Tak czy siak, Wieża się nim zajmie, o ile już tego nie zrobiła, natomiast dziś rano otrzymałam wieści, wedle których Kamień Łzy oblegają wraże wojska. Trudno to nazwać sytuacją sprzyjającą handlowi futrami, nieprawdaż? Nie, Łza to nie jest bezpieczne miejsce. — Zmarszczki na czole pana Posaviny pogłębiły się.
Rand tymczasem dotarł wreszcie do upatrzonego stolika w rogu sali, przerzucił płaszcz przez poręcz jednego z krzeseł i usiadł plecami do ściany. Chwilę później postawił kołnierz kaftana. Służący o sterczącej szczęce przyniósł cynowy pucharek z parującym korzennym winem, wymruczał podziękowania za otrzymane srebro, a potem odszedł, przynaglany okrzykiem z sąsiedniego stolika. Dwa wielkie kominki w przeciwnych krańcach pomieszczenia wypełniały je miłym ciepłem, tak więc fakt, że Rand nie zdjął rękawic, mógłby komuś wydać się dziwny, nikt jednak nie spojrzał na niego dwa razy. Udawał, że całą jego uwagę pochłania trzymany w dłoniach pucharek z winem, równocześnie jednak bacznie obserwował drzwi na ulicę.
Większość tego, co podsłuchał z cudzych rozmów, nie miała dlań większego znaczenia. Wszystko to już słyszał wcześniej, o niektórych sprawach wiedział dużo więcej niż tamci. Na przykład: Elayne w swej ocenie sytuacji zgadzała się z bladą kobietą, a z konieczności znała Andor lepiej niż jakikolwiek kupiec z Far Madding. Natomiast plotka o oblężeniu Kamienia Łzy była czymś nowym. Jednak na razie nie miał się czym martwić. Kamienia nigdy nikt nie zdobył — jego wyłączywszy — wiedział też, że Alanna jest gdzieś w Łzie. Niedługo po rozstaniu z nim przeniosła się z północnego obszaru Far Madding znacznie dalej na północ, a dzień później jeszcze dalej, tym razem na południowy wschód. Teraz dzieląca ich odległość stała się tak duża, że nie potrafił powiedzieć, czy przebywa na Bagnach Haddon, czy też w samej Łzie, niemniej pewien był, że jest to jedno z tych dwu miejsc. Trafiła tam razem z czterema pozostałymi siostrami, którym mógł ufać. Skoro Meranie i Rafeli udało się uzyskać u Ludu Morza to, czego chciał, z Tairenianami im się również powiedzie. Rafela była Tairenianką, co powinno pomóc. Cóż, świat przez jakiś czas poradzi sobie bez niego. Musi, nie ma innego wyjścia.
Z ulicy wszedł do środka wysoki mężczyzna w długim, ociekającym kroplami wody płaszczu i skrywającym twarz kapturze — Rand odprowadził go wzrokiem aż do znajdujących się na tyłach pomieszczenia schodów. Tamten spojrzał w górę i odrzucił kaptur, spod którego wyjrzał wianuszek siwych włosów i blada ściągnięta twarz. Nie mógł być tym, o którym wspominał służący. Tylko ślepy pomyliłby kogoś takiego z Peralem Toryalem.
Rand znowu wbił wzrok w pucharek z winem, w jego głowie powoli zaczynały się lęgnąć niewesołe myśli. Min i Nynaeve zdecydowanie zaprotestowały przeciwko kolejnemu dniu udeptywania ulic, jak to Min ujęła, a Alivia, jak podejrzewał tylko z obowiązku, ale bez prawdziwej wiary w skutek, wędrowała z jego rysunkiem od gospody do gospody. Kiedy w ogóle się tym zajmowała. Cały dzisiejszy dzień spędziły we trzy za miastem, co wywnioskował z więzi zobowiązań Min. W ten sam sposób dowiedział się też, że była czymś podekscytowana. Wszystkie trzy uważały, że po nieudanym zamachu na Randa Kisman uciekł, zaś pozostali renegaci zniknęli razem z nim, ewentualnie w ogóle nie przybyli do miasta. Od kilku dni próbowały go namówić na wyjazd. Dobrze, że choć Lana miał po swojej stronie.
“Dlaczego kobiety miałyby się mylić?” — wyszeptał zapalczywie Lews Therin w jego głowie. — “To miasto jest gorsze niż więzienie. Tutaj nie ma Źródła! Dlaczego miałyby chcieć tu zostać? Dlaczego miałby tu przebywać jakikolwiek zdrowy na umyśle człowiek? Przecież możemy wyjechać, byle tylko za blokadę, choćby na dzień, na kilka godzin. Światłości, bodaj parę godzin!” — Zaniósł się dzikim, niepohamowanym śmiechem. — “Och, Światłości, dlaczego muszę żyć z szaleńcem w głowie? Dlaczego? Dlaczego?”
Rand rozzłoszczony zdławił w sobie ten głos, póki nie przeszedł w stłumione brzęczenie niby bitem latający koło ucha. Zamierzał wprawdzie towarzyszyć kobietom w wycieczce, choćby po to, by znowu poczuć Źródło, ale — wyjąwszy Min — zareagowały na jego propozycję całkowitym brakiem entuzjazmu. Nynaeve i Alivia za nic nie chciały zdradzić, co je tam gna w obliczu wyraźnie zbierającego się deszczu, który właśnie teraz padał. Podejrzewał, że tęsknota za bliskością Źródła. Pragnienie spróbowania Jedynej Mocy, choćby na chwilę. Cóż, on jakoś przetrzyma abstynencję przenoszenia. Potrafi znieść nieobecność Źródła. Oczywiście, że tak! Musiał przecież, jeżeli chciał zabić tych, którzy próbowali odebrać mu życie.