Выбрать главу

“To nie jest prawdziwy powód!” — wrzasnął Lews Therin, nie dając się uciszyć. — “Boisz się! Jeżeli choroba zmoże cię, gdy będziesz próbował użyć ter’angreala dostępu, czeka cię śmierć albo los gorszy od śmierci! Obu nas czeka śmierć!” — załkał.

Rand poczuł wino ściekające po nadgarstku w rękaw kaftan i rozluźnił palce kurczowo zaciśnięte na pucharku. Przyjrzał się naczyniu — i tak wcześniej już nie było idealnie owalne, poza tym, chyba nie odkształcił go w widoczny sposób. Nie bał się! Nie pozwalał sobie na strach. Światłości, w końcu trzeba będzie umrzeć Już się oswoił z tą myślą.

“Próbowali mnie zabić i za to chcę mieć ich głowy” — pomyślał. — “Im dłużej to potrwa, tym większe szansę, że mdłości przestaną dokuczać. Żebyś sczezł, muszę dożyć Ostatniej Bitwy” — W jego głowie Lews Therin zaniósł się śmiechem jeszcze dzikszym niż dotąd.

W sali pojawił się kolejny człowiek, tym razem wszedł przez drzwi od podwórza, znajdujące się u stóp schodów wiodących na tyły. Otrząsnął płaszcz, odrzucił kaptur i ruszył w stronę Kobiecej Sali. Grymas ust, ostry nos i pogardliwe spojrzenie, którym omiótł ludzi przy stołach, nieco upodabniały go do Toryala — jednak na pobrużdżonej twarzy odcisnęło się co najmniej o dwadzieścia więcej przeżytych lat, a sylwetkę zniekształcało dodatkowe trzydzieści funtów tłuszczu. Zerknął za żółty hak i zawołał wysokim, ugrzecznionym głosem, w którym wyraźnie znać było illiański akcent:

— Pani Gallger, rankiem wyjeżdżam. Wcześnie, więc bardzo proszę mnie nie obciążać rachunkiem za jutrzejszy dzień! — Torval natomiast był z Tarabon.

Rand postawił kubek na stole, wziął swój płaszcz i wyszedł, nie oglądając się za siebie.

Południowe niebo tchnęło szarością i chłodem, deszcz wprawdzie nieco zelżał, ale nie bardzo, jeśli już to tylko stał się bardziej dokuczliwy przez gwałtowny wiatr znad jeziora. Ludzie prawie zupełnie zniknęli z ulic. Jedną dłonią zebrał poły płaszcza, tyleż chroniąc się przed kapryśną aurą, co ratując przed zamoknięciem rysunki w kieszeni kaftana, drugą nasunął kaptur. Gnane wiatrem krople deszczu biły w twarz niczym kulki gradu. Minęła go samotna lektyka, przemoknięte włosy nosicieli spływały im na plecy, buciory rozbryzgiwały kałuże na bruku. W oddali majaczyły pozawijane w płaszcze sylwetki nielicznych przechodniów. Do zmierzchu zostało jeszcze wiele godzin, niemniej on minął drzwi gospody “Serce Równin”, nawet nie zaglądając do środka, a potem identycznie postąpił z przybytkiem noszącym nazwę: “Trzy Panie z Maredo”. Przekonywał się, że to przez ten deszcz. Że pogoda jest zupełnie nieodpowiednia na wędrówkę z karczmy do karczmy. Wiedział jednak, że kłamie.

Nagle ruszyła w jego stronę niska, przysadzista kobieta, okutana w ciemny płaszcz. Kiedy zatrzymała się przed nim i uniosła głowę, zobaczył twarz Verin.

— A więc jednak cię tu znalazłam — powiedziała. Krople deszczu spływały jej po twarzy, jednak najwyraźniej nie zwracała na to uwagi. — Twoja karczmarka sądziła, że zamierzałeś wybrać się na Avharin, jednak nie była pewna. Obawiam się, że panią Keene nieszczególnie interesują goszczący pod jej dachem mężczyźni. I tak cię szukałam, póki mi zupełnie nie przemokły trzewiki oraz pończochy. Jako dziewczynka kochałam spacery w deszczu, wszakże lata zrobiły swoje i ich urok gdzieś zniknął.

— Cadsuane cię wysłała? — zapytał, starając się, by głos nie zdradził nadziei, jaka znienacka obudziła się w sercu. Po wyjeździe Alanny zatrzymał pokój pod “Głową Radczyni” głównie dlatego, by Cadsuane wiedziała, gdzie go szukać. Chcąc liczyć na jej zainteresowanie, nie mógł jej przecież przeganiać od gospody do gospody. Zwłaszcza, nie mając żadnej pewności, iż będzie za nim gonić.

— Och, nie. Na to nie ma co liczyć. — Verin najwyraźniej zaskoczył sam pomysł. — Po prostu uznałam, że może powinieneś wiedzieć. Cadsuane wyjechała razem z dziewczętami. — Zmarszczyła brwi w namyśle i przekrzywiła głowę. — Chociaż przypuszczam, że o Alivii nie powinnam w ten sposób mówić. Intrygująca kobieta. Niestety zbyt stara na nowicjuszkę. Tak, bardzo szkoda. Podejrzewam, że zna wszystkie sposoby niszczycielskiego użycia Mocy, jednak poza tym nie wie prawie nic.

Odciągnął ją na skraj ulicy, pod dach, gdzie okap jednopiętrowego budynku dawał przynajmniej częściowe schronienie przed deszczem, jeśli już nie przed wiatrem. Cadsuane wybrała się z Min i tamtymi? Może wcale nie należało stąd wyciągać żadnych wniosków? Sam był świadkiem fascynacji, jaką Nynaeve wzbudzała u Aes Sedai, a wedle słów Min, Alivia była jeszcze silniejsza.

— O czym powinienem wiedzieć, Verin? — zapytał cicho.

Okrąglutka Aes Sedai zamrugała, jakby sama zapomniała, o czym mu chciała donieść, po chwili jednak uśmiechnęła się.

— Ach, tak. Seanchanie. Są w Illian. Coś tak pobladł? Nie, jeszcze nie weszli do miasta. Ale pokonali granicę. Wznoszą ufortyfikowane obozy wzdłuż wybrzeża i w głębi lądu. Nie bardzo się wyznaję w wojskowej materii. W książkach historycznych zawsze omijałam opisy bitew. Jednak przypuszczam, że niezależnie od tego co właśnie robią, miasto i tak jest ich celem ostatecznym. Wychodzi na to, że twoja kampania nie bardzo odebrała im impet. Między innymi dlatego właśnie nie interesują mnie bitwy. Na dłuższą metę nie mają znaczenia, zmieniają tylko pozorny obraz spraw. Dobrze się czujesz?

Zmusił się do otwarcia oczu. Verin spoglądała nań niczym tłusty wróbel. Cały ten bój, wszyscy polegli, ludzie, których zabił... i wszystko na nic. Na nic!

“Ona się myli” — mruknął Lews Therin w jego głowie. — “Bitwy zmieniają tok dziejów.” — Jednak z jakiegoś względu wcale nie wydawał się zadowolony.— “Kłopot polega na tym, że czasami nie jesteś w stanie przewidzieć, że to się stanie, póki nie jest za późno.”

— Verin, jeżeli spotkam się z Cadsuane, czy będzie chciała ze mną porozmawiać? O czymś innym, niż tylko o moich manierach? Z pozoru bowiem one ją interesują najbardziej.

— Och, mój drogi... Obawiam się, że pod pewnymi względami Cadsuane jest strasznie konserwatywna. W mojej obecności nigdy nie zarzuciła nikomu w oczy arogancji, ale... — W zamyśleniu na moment przyłożyła koniuszki palców do ust, potem skinęła głową, a krople deszczu spłynęły po jej twarzy. — Zakładam, że wysłucha tego, co będziesz miał do powiedzenia, jeśli uda ci się zatrzeć kiepskie wrażenie, jakie musiałeś na niej wywrzeć. A przynajmniej, jeśli uda ci się przekonać ją, by przymknęła na nie oko. Prawie nie znam sióstr, na których wrażenie wywierałyby tytuły i majestaty, a Cadsuane jest w kwestii szczególnie nieustępliwa. Ją interesuje tylko to, czy ktoś jest głupi, czy mądry. Jeżeli udowodnisz, że nie jesteś głupcem, wysłucha cię.

— Wobec tego powiedz jej... — Wciągnął głęboki oddech. Światłości, miał ochotę gołymi rękoma zadusić Kismana, Dashivę i wszystkich! — Powiedz jej, że jutro opuszczam Far Madding i mam nadzieję, że będzie towarzyszyć mi w charakterze doradczyni. — Lews Therin westchnął z ulgą, słysząc pierwszą część zdania. Gdyby nie fakt, iż był tylko bezcielesnym głosem w głowie, Rand przysiągłby, że zesztywniał, złowiwszy uchem resztę wypowiedzi. — Powiedz jej, że zgadzam się na jej warunki, przepraszam za moje zachowanie w Cairhien i zrobię wszystko co w mojej mocy, aby odtąd dbać o maniery. — Cóż, stosunkowo łatwo poszło. Może zabolało odrobinę, jednak, o ile Min się nie myliła, jeśli chodzi o swe wizje, a nie myliła się nigdy, to potrzebował Cadsuane.