— Zgodziłeś się, że to musi być pułapka — warknęła. — Lan też tak sądzi. Na wpół ślepy kozioł z Seleisin miałby dość rozumu, żeby się w nią nie pakować!” Tylko głupiec całuje szerszenia i gryzie ogień!” — zacytowała.
— Pułapka nie jest pułapką, jeżeli wie się o jej istnieniu — odparł nieobecnym głosem, wyginając jeden koniec przeciętego drucika tak, żeby lepiej pasował do drugiego. — Jeśli o niej wiesz, będziesz sobie zdawała sprawę, kiedy w nią wpadniesz. A wtedy to już w ogóle nie jest pułapka.
Z całej siły cisnęła nożem. Przeleciał przed jego twarzą i wbił się w drzwi. Aż drgnęła, kiedy przed oczyma stanęła jej chwila, gdy ostatni raz byli w takiej samej sytuacji. Cóż, tym razem nie leżała na nim, a Cadsuane nie miała za moment wejść do środka... Niestety. A żeby sczezł, ten zamarznięty kłąb emocji w jej głowie nawet nie drgnął, gdy nóż przeleciał mu przed twarzą. Bodaj śladu zaskoczenia!
— Wiesz dobrze, że nawet jeśli zobaczysz wyłącznie Gedwyna i Torvala, pozostali będą się gdzieś chować. Światłości, mogli wynająć nawet pięćdziesięciu ludzi!
— W Far Madding? — Oderwał spojrzenie od noża wciąż drżącego w drzwiach, ale tylko po to, by pokręcić głową i powrócić do oglądania plecionki pokoju. — Wątpię, by w całym mieście znalazło się choćby dwóch najemników, Min. Uwierz mi, nie mam zamiaru tutaj ginąć. Póki nie odkryję sposobu, by zatrzasnąć pułapkę, nie dając się schwytać, nawet się do niej nie zbliżę.— Strachu było w nim tyle, co w kamieniu. I tyleż samo rozumu! Nie miał zamiaru dać się zabić! Jakby ktokolwiek kiedykolwiek miał!
Wstała z łóżka, otworzyła drzwiczki nocnego stoliczka, akurat na tyle dużego, by pomieścić bat, o którego obecność w każdym pokoju — nawet wynajmowanym cudzoziemcom — pani Keene nadzwyczaj dbała. Narzędzie było długie jak jej ręka i szerokie na dłoń, z drewnianego trzonka wychodził potrójny bicz.
— Może jeśli tym cię potraktuje, nos ci się przeczyści i wyczujesz wreszcie, co się święci! — zawołała.
Wtedy właśnie do środka weszła Nynaeve w towarzystwie Lana i Alivii. Lan i Nynaeve w płaszczach, Lan z przytroczonym mieczem. Nynaeve pozbyła się swojej biżuterii, wyjąwszy tylko klejnoty bransolety i paska — czyli Studni. Lan cicho zamknął drzwi. Nynaeve i Alivia przyglądały się Min, gdy ta stała z wzniesionym batem.
Pośpiesznie rzuciła go na dywan w kwietne wzory, potem kopnęła pod łóżko.
— Nie rozumiem, dlaczego Lanowi na to pozwalasz, Nynaeve — powiedziała tak zdecydowanie, jak tylko potrafiła. W danej sytuacji nie bardzo jej wyszło. Dlaczego ludzie zawsze muszą wchodzić w najmniej odpowiedniej chwili?
— Siostra musi niekiedy zaufać osądowi swego Strażnika — zimno odparła Nynaeve, ściągając rękawiczki. Uczuć na jej twarzy było tyle, co na obliczu porcelanowej lalki. Och, stanowiła istne wcielenie Aes Sedai.
“On nie jest twoim Strażnikiem, jest twoim mężem — chciała powiedzieć Min — i przynajmniej możesz iść z nim, żeby go bronić. Ja nie wiem, czy mój Strażnik kiedykolwiek wyjdzie za mnie, a jak chciałam iść z nim, zagroził, że mnie zwiąże!”. Prawda, nieszczególnie się o to wykłócała. Jeżeli już postanowił, że zachowa się jak głupi gąsior, były lepsze sposoby ratowania go, niż wsadzanie komuś noża pod żebra.
— Jeżeli się nie rozmyśliłeś, pasterzu — powiedział ponuro Lan — to lepiej ruszajmy, póki jeszcze jasno. — Błękitne oczy wydawały się zimniejsze niż zazwyczaji twarde, jak polerowane kamyki. Nynaeve obrzuciła go zatroskanym spojrzeniem, a Min przez chwilę prawie jej pożałowała. Prawie.
Rand dopiął kaftan, przypasał miecz, okrył się płaszczem. Kaptura nie naciągnął, tylko odwrócił się ku niej. Wyraz jego twarzy był równie twardy jak oblicze Lana, błękitnoszare oczy ziały podobnym chłodem, jednak w jej głowie ten zamrożony kamień połyskiwał żyłkami ognistego złota. Miała ochotę potargać dłońmi jego spływające prawie do ramion, ufarbowane na czarno włosy i pocałować, nie bacząc, kto patrzy. Zamiast tego zaplotła ramiona na piersiach i zadarła podbródek, żeby dezaprobata nie budziła najmniejszych wątpliwości. Nie miała zamiaru pozwolić mu tu zginąć i nie miała zamiaru pozwolić mu sądzić, że jego upór ją przekonał.
On również nie wziął jej w ramiona. Pokiwał głową, jakby zrozumiał i wziął rękawice ze stolika przy drzwiach.
— Wrócę tak szybko, jak będę mógł, Min. Potem spotkamy się z Cadsuane. — Złote żyłki świeciły nawet wówczas, gdy minął Lana i wyszedł z pokoju.
Nynaeve jeszcze zatrzymała się w drzwiach.
— Będę ich obu pilnować, Min. Alivia, proszę zostań z nią i zadbaj, by nie zrobiła jakiegoś głupstwa. — W każdym calu chłodna, opanowana Aes Sedai. Póki nie spojrzała na korytarz. — Ażeby sczeźli! — krzyknęła. — Idą sobie! — I pobiegła w ślad, nie domykając drzwi.
Alivia zrobiła to za nią.
— Pogramy w coś, żeby zabić czas, Min? — Przeszła przez pokój i usiadła na stołku przed kominkiem, z sakwy przy pasie wyjęła kawałek sznurka. — Kocia kołyska?
— Nie, dziękuję, Alivia — powiedziała Min i pokręciła głową, zdumiona skwapliwością tamtej. Randa mogła nie obchodzić rola Alivii w jego życiu, ale Min postanowiła poznać ją bliżej, a to, co odkryła, zdumiało ją. Z pozoru niegdysiejsza damane była dojrzałą kobietą, która wkroczyła już dobrze w wiek średni, twardą, zapalczywą, wręcz onieśmielającą. Nynaeve wyraźnie czuła wobec niej respekt. Nynaeve właściwie tylko Alivii okazywała konsekwentną uprzejmość. Ale damane została w wieku lat czternastu i zostało jej upodobanie do dziecinnych zabaw, które zresztą nie było jedynym dziwactwem.
Min żałowała, że w pokoju nie ma zegara, chociaż równocześnie zdawała sobie sprawę, że gospoda z zegarem w każdym pomieszczeniu, musiałaby być zajazdem dla królów i królowych. Pod czujnym okiem Alivii przechadzała się w tę i we w tę, licząc w głowie mijające sekundy i próbując sobie wyobrazić, ile czasu potrzebują tamci, żeby gospoda zniknęła im z zasięgu wzroku. Kiedy uznała, że minęło dość czasu, porwała płaszcz z komody.
Alivia skoczyła, by zagrodzić jej drogę do drzwi. Stanęła z dłońmi na biodrach i już wcale nie wydawała się dziecinna.
— Nie pójdziesz za nimi — powiedziała twardym głosem. — Narobisz im tylko kłopotów, a na to nie mogę pozwolić. — Ze złotymi włosami i błękitnymi oczyma w ogóle nie powinna się kojarzyć z ciotką Min, Raną, niemniej nieodparcie ją przypominała. Ciotkę Rana zawsze widział każdy, kto zrobił coś złego i zawsze umiała sprawić, aby nie miał nigdy ochoty tego powtórzyć.
— Pamiętasz, jak rozmawiałyśmy o mężczyznach, Alivia? — Alivia spłonęła rumieńcem, Min zaś pospiesznie dodała: — Chodzi mi o to, że nie zawsze myślą głową. — Często była świadkiem, jak jedna kobieta wyrzekała na drugą, że tamta nic nie wie o mężczyznach, jednak dopiero w osobie Alivii spotkała taką, która rzeczywiście nic nie wiedziała. Literalnie nic!— Beze mnie Rand dopiero wpakuje się w kłopoty. Zamierzam pójść po Cadsuane, a jeśli mi przeszkodzisz... — Wzniosła zaciśniętą dłoń.
Przez dłuższą chwilę Alivia patrzyła na nią spod zmarszczonych brwi. Na koniec rzekła:
— Pozwól mi tylko wziąć płaszcz. Idę z tobą.
Na Ulicę Błękitnego Karpia nie zaglądali ani nosiciele lektyk, ani służący w liberiach. A powóz w ogóle nie zmieściłby się w krętej, wąskiej alejce. Wzdłuż stały domy o pochyłych dachach i sklepiki, wciśnięte w siebie lub rozdzielone wąziutkim przejściem. Po deszczu bruk był śliski, chłodny wiatr szarpał połami płaszcza Randa.
Ludzie już znowu wylegli na zewnątrz. Trójkowy patrol Straży municypalnej przeszedł obok. Zwłaszcza ten z chwytakiem na ramieniu przyjrzał się bacznie mieczowi Randa. Jednak spokojnie poszli w swoją stronę. Po drugiej strome ulicy, niedaleko, na całe dwa piętra wznosił się warsztat szewca Zerama. Dwa piętra, nie licząc oczywiście stryszku pod stromym dachem.