Выбрать главу

Cadsuane westchnęła. Prawdziwą sobie zafundowała armię łachmaniarzy, niemniej, jak w każdej armii i tu konieczna była dyscyplina. Zwłaszcza, że szykowała się bitwa. Byłoby jeszcze gorzej, gdyby te kobiety Ludu Morza poszły z nimi, jak się uparły.

— Żadna z was nie jest mi do szczęścia potrzebna — oznajmiła zdecydowanie. — Nie, nic nie mów, Nynaeve. Merise albo Corele mogłyby zamiast ciebie założyć ten pasek. A więc jeżeli wy, dzieci, nie przestaniecie mi tu spazmować, każę Alivii odprowadzić was na Wzgórza i postarać się o prawdziwy powód do płaczu. — Tylko dlatego wzięła ze sobą tę dziwną dzikuskę. Alivia zachowywała się nadzwyczaj grzecznie wobec wszystkich, na których nie mogła patrzeć z góry, co jednak nie odnosiło się do tych dwu sroczek.

Spojrzały równocześnie na złotowłosą i umilkły jak niepyszne. Najwyraźniej wszakże nie do końca przekonane. Min mogła się dąsać do woli, Nynaeve jednak nie miała prawa do tych ponurych spojrzeń. Dziewczyna stanowiła świetny materiał, tyle że zbyt szybko przerwała szkolenie. Jej umiejętności Uzdrawiania graniczyły z cudem, pozostałe zdolności były praktycznie zerowe. Nie przyswoiła sobie jeszcze lekcji na temat tego, ile jest się w stanie znieść. W głębi ducha Cadsuane potrafiła ją zrozumieć. Do pewnego stopnia. Tę lekcję nie każda kobieta wynosiła z Wieży. Ona sama, wówczas jeszcze pełna dumy ze świeżo zdobytego szala i własnej siły, odebrała ją od bezzębnej dzikuski na farmie w sercu Czarnych Wzgórz. Och, naprawdę łachmaniarską sobie zebrała armię, by przewrócić do góry nogami Far Madding.

Urzędnicy i gońcy do połowy wypełniali kolumnadę westybulu Komnaty Rady, jednak mimo wszystko byli tylko tym, kim byli. Urzędnicy wahali się w służalczej kontuzji, każdy czekał, by drugi pierwej się odezwał, natomiast gońcy w czerwonych kaftanach — dobrze wiedząc, że nie mają tu nic do powiedzenia — usunęli się z drogi. Po chwili urzędnicy zareagowali podobnie, nikt nie odważył się otworzyć ust. Została sama ze swymi towarzyszami pośrodku niebieskiej posadzki. Dopiero gdy otworzyła skrzydło wielkich drzwi z godłem Ręki i Miecza, po komnacie poniosło się ciche westchnienie.

Komnata Rady nie była szczególnie wielka. Za całe oświetlenie starczały cztery stojące lampy z lustrzanymi półkloszami. Wielki taireński dywan w barwach czerwieni, błękitu i złota pokrywał nieomal całą posadzkę. Pojedynczy marmurowy kominek dawał dość ciepła, mimo iż oszklone drzwi wiodące na zewnętrzną kolumnadę, grzechotały w podmuchach nocnego wiatru na tyle głośno, by stłumić tykanie wysokiego, pozłacanego illiańskiego zegara na gzymsie. Na trzynastu rzeźbionych i pozłacanych fotelach, łukiem ustawionych ku drzwiom — w istocie, wyglądały niczym królewskie trony — siedziało trzynaście zaniepokojonych kobiet.

Aleis zajmowała miejsce pośrodku. Zmarszczyła brwi, gdy Cadsuane na czele swej procesji wkroczyła do wnętrza.

— To jest zamknięte posiedzenie, Aes Sedai — oznajmiła oficjalnie i zimno. — Może później zostaniesz poproszona, ale teraz...

— Dobrze wiesz, kogo przetrzymujesz w lochach — wtrąciła Cadsuane.

Nie było to pytanie, jednak Aleis najwyraźniej postanowiła udawać, że nie wie, o co chodzi.

— Przypuszczam, że wielu w nich siedzi. Pijący alkohol w miejscach publicznych, cudzoziemcy aresztowani za bójki i kradzieże, człowiek z Ziem Granicznych, dziś doprowadzony, podejrzany o zabójstwo trzech osób. Nie prowadzę osobistego rejestru zatrzymań, Cadsuane Sedai. — Słysząc o potrójnym morderstwie, Nynaeve głośno westchnęła, a w jej oczach zamigotały niebezpieczne iskierki, jednak najwyraźniej miała dość rozumu, by zmilczeć.

— A więc zdecydowałaś się zataić fakt przetrzymywania w lochu Smoka Odrodzonego — cicho powiedziała Cadsuane. Żywiła nadzieję, ogromną nadzieję, że Verin zdoła przygotować grunt i przekona je, by obrały inny tok postępowania. W tej sytuacji należało zrobić wszystko prościej. — Mogę zdjąć wam kłopot z głowy. W moim życiu ponad dwudziestokrotnie miałam do czynienia z przenoszącymi mężczyznami. Nie boję się go.

— Dziękujemy ci za łaskawą propozycję — odparła gładko Aleis — ale najpierw wolałybyśmy porozumieć się z Tar Valon. — Między wierszami należało czytać: aby ustalić cenę. Cóż, będzie co ma być. — Czy możesz nam jeszcze powiedzieć, jaką drogą dotarło do ciebie...

Cadsuane znów jej przerwała:

— Może powinnam o tym wcześniej wspomnieć, ale ci panowie za mną, to Asha’mani.

W tym momencie tamci wystąpili naprzód, jak to zostało wcześniej uzgodnione. Nawet w jej oczach wyglądali groźnie. Damer posiwiały niczym stary niedźwiedź, którego boli ząb; śliczny Jahar jak smukła, czarna pantera. Skupione spojrzenie Ebena szczególnie złowieszczo wyzierało z tak młodziutkiej twarzy. Z pewnością zaś wywarli spodziewane wrażenie na Radzie. Kilka Radczyń tylko drgnęło w fotelach, jakby się chciały odsunąć, jednak Cyprien zamarła z rozdziawionymi ustami, co stanowiło niezbyt miły widok przez wzgląd na krzywe zęby. Sybaine, o włosach siwych jak Cadsuane, osunęła się na oparcie i zaczęła wachlować dłonią. Usta Cumere wykrzywiły się, jakby ją znienacka zemdliło.

Aleis wszakże ulepiona była z twardszej gliny, tylko dłonie zacisnęła mocniej na podołku.

— Już ci mówiłam, że Asha’mani mają wolny wstęp do miasta, pod warunkiem przestrzegania prawa. Nie boimy się Asha’manów, Cadsuane, choć muszę przyznać, że zaskakuje mnie towarzystwo, w jakim się obracasz. Zwłaszcza w kontekście propozycji, którą nam właśnie złożyłaś.

A więc teraz znowu była zwykłą Cadsuane, czy tak? Niemniej przykro jej było, że musi złamać Aleis. Dobrze rządziła Far Madding, po dzisiejszej nocy może już nie odzyskać pozycji.

— Zapominasz, co jeszcze się dzisiaj stało, Aleis? W mieście ktoś przenosił Moc. — Znowu Radczynie poruszyły się nerwowo, a na niejednym czole wykwitł pełen niepokoju mars.

— Anomalia. — Głos Aleis nie był już chłodny, pobrzmiewały w nim gniewne tony oraz, niewykluczone, nutka strachu. Ciemne oczy lśniły. — Błąd strażników. Nikt z przesłuchiwanych nie powiedział nic, co by świadczyło, że...

— Nawet skończona, zdawałoby się, doskonałość ma swoje wady, Aleis. — Cadsuane sięgnęła do jednej z własnych Studni i zaczerpnęła porcję saidara. Miała w tym sporą praktykę, choć maleńki złoty koliber nie potrafił pomieścić nawet w przybliżeniu tyle, co pasek Nynaeve. — A wady te mogą umykać naszej uwadze przez wieki, nim ktoś je obnaży. — Splotła strumień Powietrza wystarczająco silny, by zdjąć z głowy Aleis wysadzany klejnotami diadem i położyć go na dywanie u jej stóp. — Obnażone wszelako, każdemu rzucają się w oczy.

Trzynaście wstrząśniętych spojrzeń utkwiło w diademie. Wszystkie Radczynie, jak tu siedziały, zamarły bez tchu.

— W moich oczach nie tyle wygląda to na ukrytą wadę, co na otwarte wrota stodoły — oznajmił Damer. — Myślę jednak, że na głowie prezentuje się ładniej.

Poświata saidara otoczyła znienacka Nynaeve, a diadem pofrunął ku twarzy Aleis, w ostatniej chwili zwalniając lot tak, że osiadł delikatnie ponad pobladłym obliczem, miast uderzyć w nie rozpędzony. Jednak aura Mocy wciąż otaczała dziewczynę. Cóż, jak chce niech opróżnia swą Studnię.

— Czy...? — Aleis przełknęła ślinę, kiedy jednak podjęła na nowo, głos wciąż nie był czysty. — Czy wystarczy, jeśli wydamy go w wasze ręce? — Być może sama nie miała pojęcia, czy mówi do Cadsuane czy do Asha’manów.